Pub Rusałka
Vampire Kingdom :: Zjednoczone Królestwo :: Anglia :: Londyn
Strona 1 z 2 • Share
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pub Rusałka
Pub Rusałka
Ten podły pub zawdzięcza swą reputację hazardowi, niewybrednym kobietom do towarzystwa i klienteli złożonej głównie z mężczyzn klasy robotniczej, szukających rozrywki i rozładowania frustracji. To ulubione miejsce wszelkiej maści przemytników i innych typów spod ciemniej gwiazdy. Na próżno szukać tu bardziej wyrafinowanych trunków, niż tanie whisky czy rozcieńczany browar. Tu nie musisz szukać kłopotów, to one znajdą Ciebie.
- BloodRose
- Punkty : 0
Re: Pub Rusałka
//bilokacja, zaraz po przyjeździe z Edynburgu
Wieczór zapowiadał się całkiem przyjemnie. Zmrok zapadł już całkiem dawno, a jeszcze nikt nie zdążył jej wkurzyć, zirytować czy chociażby delikatnie zdenerwować. Nic więc dziwnego, że Liley wyraźnie dopisywał humor. Przemierzała londyńskie ulice prężnym krokiem, czasami tylko zwalniając, trochę się garbiąc i wbijając wzrok w ziemię, czasem prostując się i spoglądając na bezchmurne, gwieździste niebo. Głównie jednak patrzyła przed siebie, znajdując rozrywkę w bitwie na spojrzenia z przypadkowymi przechodniami. Większość okolicznych latarni pozostawała zgaszona, na szczęście tłuściutki księżyc wystarczająco oświetlał drogę. O ile ktoś w ogóle potrzebował jakiegokolwiek oświetlenia.
Nieczęsto bywała w Londynie, ale jeśli jej się zdarzało, zazwyczaj odwiedzała swój ulubiony pub. Było to chyba najpodlejsze miejsce w mieście, jakie znała. Cóż jednak może zachęcić eks-pirata bardziej niż wszechobecne zepsucie, hazard, przemyt i przemoc? No dobra, piracki epizod jej życia niewiele miał z tym wspólnego. Po prostu sama miała mentalność typa spod ciemnej gwiazdy.
Otworzyła drzwi, wślizgując się do środka niemal niepostrzeżenie. Może i kilka osób odwróciło głowę w jej kierunku, ale zaraz powrócili do swoich spraw. I dobrze.
Wampirzyca ubrana była tradycyjnie. Tradycyjnie dla niej. Biała koszula wciśnięta w podtrzymywane przez pasek spodnie z czarnego materiału, których wąskie nogawki włożone były w buty z wysokimi cholewami. U pasa zwisała swobodnie pochwa z nożem, innych elementów uzbrojenia nie było albo były niewidoczne. Zupełnie jakby zeszła dopiero z pokładu statku, jakieś dwieście lat temu. Ale tutaj nikogo to nie obchodziło. Przyjemne miejsce.
Obrzucając dzisiejszych gości przelotnym spojrzeniem udała się w stronę baru, choć nie miała zamiaru niczego zamawiać. Usadziła cztery litery na wysokim krześle i przywołała do siebie barmana. Chciała dowiedzieć się co ciekawego działo się w mieście pod jej nieobecność, a tu najlepiej było o w miarę niekoloryzowane informacje.
Pożywiała się jeszcze dziś, dlatego jej cera nie była tak blada, ciało nie było też dużo chłodniejsze od ludzkiego. Człowiek nie powinien zauważyć, że jest z nią coś nie tak. A ona ani myślała o ujawnianiu wampirzej natury. Mogła się przecież całkiem nieźle bawić udając jedną z nich, nie musiała od razu robić z tak pięknej knajpy pobojowiska. Byłoby szkoda.
Wieczór zapowiadał się całkiem przyjemnie. Zmrok zapadł już całkiem dawno, a jeszcze nikt nie zdążył jej wkurzyć, zirytować czy chociażby delikatnie zdenerwować. Nic więc dziwnego, że Liley wyraźnie dopisywał humor. Przemierzała londyńskie ulice prężnym krokiem, czasami tylko zwalniając, trochę się garbiąc i wbijając wzrok w ziemię, czasem prostując się i spoglądając na bezchmurne, gwieździste niebo. Głównie jednak patrzyła przed siebie, znajdując rozrywkę w bitwie na spojrzenia z przypadkowymi przechodniami. Większość okolicznych latarni pozostawała zgaszona, na szczęście tłuściutki księżyc wystarczająco oświetlał drogę. O ile ktoś w ogóle potrzebował jakiegokolwiek oświetlenia.
Nieczęsto bywała w Londynie, ale jeśli jej się zdarzało, zazwyczaj odwiedzała swój ulubiony pub. Było to chyba najpodlejsze miejsce w mieście, jakie znała. Cóż jednak może zachęcić eks-pirata bardziej niż wszechobecne zepsucie, hazard, przemyt i przemoc? No dobra, piracki epizod jej życia niewiele miał z tym wspólnego. Po prostu sama miała mentalność typa spod ciemnej gwiazdy.
Otworzyła drzwi, wślizgując się do środka niemal niepostrzeżenie. Może i kilka osób odwróciło głowę w jej kierunku, ale zaraz powrócili do swoich spraw. I dobrze.
Wampirzyca ubrana była tradycyjnie. Tradycyjnie dla niej. Biała koszula wciśnięta w podtrzymywane przez pasek spodnie z czarnego materiału, których wąskie nogawki włożone były w buty z wysokimi cholewami. U pasa zwisała swobodnie pochwa z nożem, innych elementów uzbrojenia nie było albo były niewidoczne. Zupełnie jakby zeszła dopiero z pokładu statku, jakieś dwieście lat temu. Ale tutaj nikogo to nie obchodziło. Przyjemne miejsce.
Obrzucając dzisiejszych gości przelotnym spojrzeniem udała się w stronę baru, choć nie miała zamiaru niczego zamawiać. Usadziła cztery litery na wysokim krześle i przywołała do siebie barmana. Chciała dowiedzieć się co ciekawego działo się w mieście pod jej nieobecność, a tu najlepiej było o w miarę niekoloryzowane informacje.
Pożywiała się jeszcze dziś, dlatego jej cera nie była tak blada, ciało nie było też dużo chłodniejsze od ludzkiego. Człowiek nie powinien zauważyć, że jest z nią coś nie tak. A ona ani myślała o ujawnianiu wampirzej natury. Mogła się przecież całkiem nieźle bawić udając jedną z nich, nie musiała od razu robić z tak pięknej knajpy pobojowiska. Byłoby szkoda.
- Liley Lefferts
- Wiek : 205/26Zawód : ŁowcaUmiejętności : HipnozaPunkty : 5
Re: Pub Rusałka
Tuż po wyjściu z fabryki Charles miał zamiar wrócić do domu, lecz nogi zaprowadziły go w zupełnie inne miejsce. Czy tego chciał, czy nie, stał teraz przed drzwiami wejściowymi do uroczego pubu noszącego nazwę "Rusałka". Nikt w tej dzielnicy nie chodził ubrany tak jak on, lecz nie czuł się z tego powodu niekomfortowo. Nie wyglądał na przejętego spojrzeniami ludzi powszechnie określanych mianem klasy robotniczej, którzy udawali się tu po niewolniczej pracy aby wspólnie ponarzekać na takich jak on i odreagować swój los. Mężczyzna zwyczajnie tu nie pasował i najwyraźniej czuł się z tym dobrze. Zwlekał kilka chwil, nim chwycił za klamkę i wszedł do środka. W lokalu panował zaduch i tłok, wszystkie stoliki były już zajęte, a w tle słychać było pijackie przyśpiewki w akompaniamencie pięści uderzanych o stół. W powietrzu unosił się smród potu i papierosów, a miejscami dało się poczuć tanie perfumy używane przez tutejsze kusicielki. Charles stanął w progu, uśmiechnął się ponuro i wykonał głęboki wdech. Jego płuca wypełniły się kłującymi oparami po których ktoś delikatny byłby już w stanie wykitować. Kilkanaście par oczu zwróciło się ku niemu, lecz, co może się wydawać dziwne, jaśnie pan nie wywołał powszechnego oburzenia. Wręcz przeciwnie, kilka głów nawet uchyliło się ku niemu. Nie czekając na dalszy rozwój zdarzeń, Charles wykonał kilka pewnych kroków i po chwili stał już przy barze. Nie rozglądał się, nie musiał poza tym to nie uchodzi w takich miejscach. Już od wejścia jego uwagę skradły piękne kształty, które obecnie siedziały tuż przy nim. Pan barman odrzucił szmatę do wycierania szkła, oparł ręce o ladę i spojrzał na niego z politowaniem i lekkim grymasem pod wąsami.
~Co pomyślałby sobie ojciec, widząc mnie w miejscu takim jak to. Co ja właściwie robię w obecności pijaków, bandziorów, kurew i tajemniczych nieznajomych, którzy, wcale nie wyglądają na amatorów sztuki i kulturoznawstwa. To miejsce... To miejsce to mój drugi dom
- To samo co zawsze. - Chrypną, patrząc na starą znajomą, jak gdyby oboje nie widzieli się już zbyt długo. Być może tak właśnie było, dwa miesiące. Dwa cholerne miesiące bez kropli alkoholu.
Gdy już otrzymał szkło wypełnione cierpkim trunkiem, odwrócił się w stronę nieznajomej i skupił na niej cały umysł. Poczuł ucisk w gardle i lekki dreszcz na plecach. Ów kobieta była piękniejsza, niż początkowo przypuszczał. Tak na prawdę, doskonale znał to miejsce. Kiedyś przychodził tu niemal codziennie, co tłumaczy swobodę, jaką odczuwał, pośród ludzi, którzy normalnie wyrzuciliby go przez okno. Pośród robotników, którzy dla niego pracowali i bandziorów, którzy uchylili z nim niejeden kufel. Niewykluczone, że nie był też obcy tutejszym kurtyzanom ale to było zupełnie nie istotne. W ciągu kilku chwil stracił całą pewność siebie z jaką tu wkroczył i wydawało się, że nigdy nie ocknie się z tego letargu. Był pod wrażeniem, jednocześnie też zawstydzony, że tak niezręcznie pojawił się przy barze, a teraz stał i gapił się na nią z lekkim zakłopotaniem. Kobieta omamiła go niczym wąż, który owija się wokół swej ofiary, lecz on nie protestował. Chciał zostać ofiarą jej uroku. Ocknął się po chwili i odstawił szkło, zwątpienie gdzieś wyparowało.
- Wybacz moją ciekawość.. - Zaczął powoli, odwracając się w stronę nieznajomej. - ale czy to ten nóż sprawia, że siedzisz tu tak spokojnie? Ten lokal jest pełen nadgorliwych bywalców, a Ty jesteś piękną kobietą. -
Mówił bardzo spokojnie, choć jego serce biło jak szalone, pompując krew niczym maszyna przemysłowa. Rozmowy nigdy nie sprawiały mu kłopotów, lecz teraz czuł się zagubiony jak dziecko. Tego wieczoru nie spodziewał się, że spotka tak intrygującą kobietę. W końcu nie tego oczekuje się po "Rusałce". Musiałby być głupcem aby nie podjąć żadnych kroków w celu nawiązania relacji z ów tajemniczą postacią. Niechaj się dzieje.
-... Charles Carter, człowiek umierający z ciekawości, jak brzmi Twoje imię.-
~Co pomyślałby sobie ojciec, widząc mnie w miejscu takim jak to. Co ja właściwie robię w obecności pijaków, bandziorów, kurew i tajemniczych nieznajomych, którzy, wcale nie wyglądają na amatorów sztuki i kulturoznawstwa. To miejsce... To miejsce to mój drugi dom
- To samo co zawsze. - Chrypną, patrząc na starą znajomą, jak gdyby oboje nie widzieli się już zbyt długo. Być może tak właśnie było, dwa miesiące. Dwa cholerne miesiące bez kropli alkoholu.
Gdy już otrzymał szkło wypełnione cierpkim trunkiem, odwrócił się w stronę nieznajomej i skupił na niej cały umysł. Poczuł ucisk w gardle i lekki dreszcz na plecach. Ów kobieta była piękniejsza, niż początkowo przypuszczał. Tak na prawdę, doskonale znał to miejsce. Kiedyś przychodził tu niemal codziennie, co tłumaczy swobodę, jaką odczuwał, pośród ludzi, którzy normalnie wyrzuciliby go przez okno. Pośród robotników, którzy dla niego pracowali i bandziorów, którzy uchylili z nim niejeden kufel. Niewykluczone, że nie był też obcy tutejszym kurtyzanom ale to było zupełnie nie istotne. W ciągu kilku chwil stracił całą pewność siebie z jaką tu wkroczył i wydawało się, że nigdy nie ocknie się z tego letargu. Był pod wrażeniem, jednocześnie też zawstydzony, że tak niezręcznie pojawił się przy barze, a teraz stał i gapił się na nią z lekkim zakłopotaniem. Kobieta omamiła go niczym wąż, który owija się wokół swej ofiary, lecz on nie protestował. Chciał zostać ofiarą jej uroku. Ocknął się po chwili i odstawił szkło, zwątpienie gdzieś wyparowało.
- Wybacz moją ciekawość.. - Zaczął powoli, odwracając się w stronę nieznajomej. - ale czy to ten nóż sprawia, że siedzisz tu tak spokojnie? Ten lokal jest pełen nadgorliwych bywalców, a Ty jesteś piękną kobietą. -
Mówił bardzo spokojnie, choć jego serce biło jak szalone, pompując krew niczym maszyna przemysłowa. Rozmowy nigdy nie sprawiały mu kłopotów, lecz teraz czuł się zagubiony jak dziecko. Tego wieczoru nie spodziewał się, że spotka tak intrygującą kobietę. W końcu nie tego oczekuje się po "Rusałce". Musiałby być głupcem aby nie podjąć żadnych kroków w celu nawiązania relacji z ów tajemniczą postacią. Niechaj się dzieje.
-... Charles Carter, człowiek umierający z ciekawości, jak brzmi Twoje imię.-
- Charles Carter
- Tytuł : SzlachcicWiek : 26Zawód : Prawa ręka ojcaUmiejętności : Pierwsza pomoc, posługiwanie się kataną i pistoletemPunkty : 1
Re: Pub Rusałka
Westchnęła głęboko, kiedy odkryła, że ilość cennych informacji wynosiła zero. A miała nadzieję na zagubione wampirzątko przegrywające walkę z szałem krwi. Właśnie tutaj można było się na takich natknąć, bo miejsce to miało niezwykłą zdolność przyciągania wszystkich mend społecznych. Można było się też natknąć na szaleńców, którzy, stęsknieni za smakiem alkoholu, sami podżegali swe przyszłe ofiary do przepicia się. Sama tak kiedyś zrobiła. Raz czy dwa, z ciekawości.
Mimo braku istotnych dla niej wieści, rzuciła barmanowi parę wyjętych z kieszeni spodni monet. Dopóki płaciło mu się za cokolwiek, nie trzeba było zamawiać piwska i udawać, że ma się ochotę je wypić. Odwróciła głowę w bok i zaczęła bezczelnie wodzić wzrokiem po ludziach. Smród, brud i rozpusta. Skupiła się na obserwowaniu dziwki kuszącej swymi wątpliwymi wdziękami jakichś dwóch gości siedzących na samym środku pubu. Zupełnie niespodziewanie przyszło jej do głowy, że tego nie próbowała jeszcze nigdy. Może by tak wyrwać swój przyszły cel na seks? Cóż, na pewno wiele zależało będzie od jego aparycji. Nawet jej nie szło udawanie, że pociąga ją mało atrakcyjny facet.
Rozmyślania przerwał jej kształt, który zasłonił niemal całkowicie stolik, w jaki się wpatrywała. Zamrugała. Kształt ten okazał się być niebrzydkim facetem. Niestety ludzkim, więc powyższy plan morderstwa nie wchodził w jego przypadku w grę. Usłyszała jak zamawia to samo, co oznaczało, że bywał tu często. Na pewno częściej niż ona, a mimo to nie widziała go nigdy wcześniej. Zapamiętałaby, gdyby było inaczej, bo takie osoby rzucają się w oczy. Pasował do tego miejsca w ten sam sposób, co ona do zakonu. No... Może nie dokładnie w ten sam, ale wiadomo o co chodzi. Nie było to miejsce dla delikatnych błękitnokrwistych, jak zdarzało jej się nazywać wysoko urodzonych, a ten mężczyzna zdecydowanie nie wyglądał na robotnika. Ale jak widać, robotnik czy nie, nikt nie oprze się jej wdziękowi. Śmiechu warte. Ledwo powstrzymała się przed wywróceniem oczami. Zamiast tego nachyliła się w stronę Charlesa.
- Powiem ci coś w tajemnicy - odezwała się niemalże konspiracyjnym głosem. Nie mogła szeptać, bo wiedziała, że w takim gwarze ludzkie ucho nie wychwyciłoby przyciszonych słów. Uśmiechnęła się do barmana, który właśnie unosił jedną brew w powątpiewaniu, po czym wróciła wzrokiem do Charlesa, całkowicie poważniejąc. - Wiedziałeś, że nóż powinno się wbić pomiędzy żebra? Ale nie od razu w serce, najlepiej w ogóle z drugiej strony. Zadawanie śmiertelnego ciosu pozbawia nas całej zabawy. Pozbawia nas przyjemnego odgłosu, jaki wydaje ostrze ocierające się o kości. Pod odpowiednim naciskiem czasem uda się złamać co nieco zanim ofiara umrze.
Wraz z każdym kolejnym słowem, powaga malująca się na jej twarzy ustępowała choremu rozbawieniu. Nie odpowiedziała wprost, ale jej rozmówca mógł zacząć zgadywać gdzie Liley ma nadgorliwych bywalców. Wyprostowała się i posłała Charlesowi wyjątkowo niewinny uśmiech. Zdawała się też zupełnie ignorować jego komplementy czy dziwne próby zalotów. Nie zarumieniła się, nie uśmiechnęła zawstydzona. Zero reakcji. Nie ruszyło jej nawet bijące jak oszalałe serce mężczyzny. Bo to pierwszy raz ktoś świrował na jej widok?
- Mam więc nadzieję, że ciekawość nie bywa śmiertelna, inaczej padniesz trupem zanim dowiesz się jak mam na imię. - Coś dziś dużo o tej śmierci. Czyżby podświadomość podpowiadała jej, że czegoś jej brakuje? - Co taka osoba robi w takiej dziurze?
Mimo braku istotnych dla niej wieści, rzuciła barmanowi parę wyjętych z kieszeni spodni monet. Dopóki płaciło mu się za cokolwiek, nie trzeba było zamawiać piwska i udawać, że ma się ochotę je wypić. Odwróciła głowę w bok i zaczęła bezczelnie wodzić wzrokiem po ludziach. Smród, brud i rozpusta. Skupiła się na obserwowaniu dziwki kuszącej swymi wątpliwymi wdziękami jakichś dwóch gości siedzących na samym środku pubu. Zupełnie niespodziewanie przyszło jej do głowy, że tego nie próbowała jeszcze nigdy. Może by tak wyrwać swój przyszły cel na seks? Cóż, na pewno wiele zależało będzie od jego aparycji. Nawet jej nie szło udawanie, że pociąga ją mało atrakcyjny facet.
Rozmyślania przerwał jej kształt, który zasłonił niemal całkowicie stolik, w jaki się wpatrywała. Zamrugała. Kształt ten okazał się być niebrzydkim facetem. Niestety ludzkim, więc powyższy plan morderstwa nie wchodził w jego przypadku w grę. Usłyszała jak zamawia to samo, co oznaczało, że bywał tu często. Na pewno częściej niż ona, a mimo to nie widziała go nigdy wcześniej. Zapamiętałaby, gdyby było inaczej, bo takie osoby rzucają się w oczy. Pasował do tego miejsca w ten sam sposób, co ona do zakonu. No... Może nie dokładnie w ten sam, ale wiadomo o co chodzi. Nie było to miejsce dla delikatnych błękitnokrwistych, jak zdarzało jej się nazywać wysoko urodzonych, a ten mężczyzna zdecydowanie nie wyglądał na robotnika. Ale jak widać, robotnik czy nie, nikt nie oprze się jej wdziękowi. Śmiechu warte. Ledwo powstrzymała się przed wywróceniem oczami. Zamiast tego nachyliła się w stronę Charlesa.
- Powiem ci coś w tajemnicy - odezwała się niemalże konspiracyjnym głosem. Nie mogła szeptać, bo wiedziała, że w takim gwarze ludzkie ucho nie wychwyciłoby przyciszonych słów. Uśmiechnęła się do barmana, który właśnie unosił jedną brew w powątpiewaniu, po czym wróciła wzrokiem do Charlesa, całkowicie poważniejąc. - Wiedziałeś, że nóż powinno się wbić pomiędzy żebra? Ale nie od razu w serce, najlepiej w ogóle z drugiej strony. Zadawanie śmiertelnego ciosu pozbawia nas całej zabawy. Pozbawia nas przyjemnego odgłosu, jaki wydaje ostrze ocierające się o kości. Pod odpowiednim naciskiem czasem uda się złamać co nieco zanim ofiara umrze.
Wraz z każdym kolejnym słowem, powaga malująca się na jej twarzy ustępowała choremu rozbawieniu. Nie odpowiedziała wprost, ale jej rozmówca mógł zacząć zgadywać gdzie Liley ma nadgorliwych bywalców. Wyprostowała się i posłała Charlesowi wyjątkowo niewinny uśmiech. Zdawała się też zupełnie ignorować jego komplementy czy dziwne próby zalotów. Nie zarumieniła się, nie uśmiechnęła zawstydzona. Zero reakcji. Nie ruszyło jej nawet bijące jak oszalałe serce mężczyzny. Bo to pierwszy raz ktoś świrował na jej widok?
- Mam więc nadzieję, że ciekawość nie bywa śmiertelna, inaczej padniesz trupem zanim dowiesz się jak mam na imię. - Coś dziś dużo o tej śmierci. Czyżby podświadomość podpowiadała jej, że czegoś jej brakuje? - Co taka osoba robi w takiej dziurze?
- Liley Lefferts
- Wiek : 205/26Zawód : ŁowcaUmiejętności : HipnozaPunkty : 5
Re: Pub Rusałka
/ po ostatniej sesji z Liley
Momentami bywało męczące to, że wampirzyca przemieszczała się z miasta do miasta. Zadanie jakie wydał mu dowódca, zaczynało go już męczyć. Rozumiałby polowanie na wampira z celem zabicia go, ale nie żeby obserwować wampirzycę przemieszczającą się prawie każdej nocy do innego miasta. Jeżeli nie kraju. Ze Szkocji do Anglii. Sama myśl przyjazdu do stolicy napawała go lękiem i niepewnością, że zostanie rozpoznany. A Londyn na pewno wiedział, że jeden z synów jednej z wysoko usytuowanych firm Carterów zaginął na wojnie i się nie odnalazł. Co więc będzie, jeżeli ktoś rozpozna Davida? Póki co, chroniła go przykrywka. Ale nie twarz, którą zakrywał pod kapturem i dodatkowo chustą naciąganą na nos, by zakryć połowę twarzy. Częściowo mógł wyglądać jak przybłędą, podróżnik a w najgorszym wypadku - zabójca.
Długi płaszcz ala peleryna z kapturem, w dodatku w kolorze szarości, maskowała jego ciało. A chusta na twarzy dodawała tajemniczości, pomijając już to, że przy sobie miał schowaną broń. Wszedł do baru chwilę po tym, jak w tym miejscu zagościła wampirzyca. Z polecenia, śledził ją i nawet nie musiała o tym wiedzieć. On jednak był przekonany, że jest świadoma jego obecności. Ale czy w tym tłumie, byłaby wstanie go zlokalizować?
Rozejrzał się, zajmując jakiś kąt pomieszczenia, by mieć dobre oko na nią. Wielkim jego zaskoczeniem okazała się postać człowieka, którego w życiu raczej nie spodziewałby się tutaj spotkać. Charles. Jego młodszy brat. On nie miał szans go wypatrzeć, ale David go widział. Z końca pomieszczenia, był wstanie dostrzec znajomą twarz. Nie zaś całą jego sylwetkę. Najgorsze w tym, że jego brat nie był świadom faktu, że rozmawia z wampirem. W jego umyśle włączył się poziom alarmowy, by mieć wampirzycę jeszcze bardziej na oku. Nie mówiąc już o tym, że obawa o bezpieczeństwo brata, również pojawiła się na liście jego obowiązków. I tak właściwie, w jego głowie pojawiło się standardowe pytanie: "Co Charles robi w takim miejscu?"
Momentami bywało męczące to, że wampirzyca przemieszczała się z miasta do miasta. Zadanie jakie wydał mu dowódca, zaczynało go już męczyć. Rozumiałby polowanie na wampira z celem zabicia go, ale nie żeby obserwować wampirzycę przemieszczającą się prawie każdej nocy do innego miasta. Jeżeli nie kraju. Ze Szkocji do Anglii. Sama myśl przyjazdu do stolicy napawała go lękiem i niepewnością, że zostanie rozpoznany. A Londyn na pewno wiedział, że jeden z synów jednej z wysoko usytuowanych firm Carterów zaginął na wojnie i się nie odnalazł. Co więc będzie, jeżeli ktoś rozpozna Davida? Póki co, chroniła go przykrywka. Ale nie twarz, którą zakrywał pod kapturem i dodatkowo chustą naciąganą na nos, by zakryć połowę twarzy. Częściowo mógł wyglądać jak przybłędą, podróżnik a w najgorszym wypadku - zabójca.
Długi płaszcz ala peleryna z kapturem, w dodatku w kolorze szarości, maskowała jego ciało. A chusta na twarzy dodawała tajemniczości, pomijając już to, że przy sobie miał schowaną broń. Wszedł do baru chwilę po tym, jak w tym miejscu zagościła wampirzyca. Z polecenia, śledził ją i nawet nie musiała o tym wiedzieć. On jednak był przekonany, że jest świadoma jego obecności. Ale czy w tym tłumie, byłaby wstanie go zlokalizować?
Rozejrzał się, zajmując jakiś kąt pomieszczenia, by mieć dobre oko na nią. Wielkim jego zaskoczeniem okazała się postać człowieka, którego w życiu raczej nie spodziewałby się tutaj spotkać. Charles. Jego młodszy brat. On nie miał szans go wypatrzeć, ale David go widział. Z końca pomieszczenia, był wstanie dostrzec znajomą twarz. Nie zaś całą jego sylwetkę. Najgorsze w tym, że jego brat nie był świadom faktu, że rozmawia z wampirem. W jego umyśle włączył się poziom alarmowy, by mieć wampirzycę jeszcze bardziej na oku. Nie mówiąc już o tym, że obawa o bezpieczeństwo brata, również pojawiła się na liście jego obowiązków. I tak właściwie, w jego głowie pojawiło się standardowe pytanie: "Co Charles robi w takim miejscu?"
- Malcolm Royce
- p. David Carter
- Tytuł : SzlachcicWiek : 35Zawód : Ksiądz / ŁowcaUmiejętności : Pierwsza pomoc, sztuki walk, posługiwanie się sztyletami i karabinemPunkty : 35
Re: Pub Rusałka
Charles wsłuchiwał się w słowa kobiety z lekkim rozbawieniem, choć nie dawał tego po sobie poznać. Nie chciał narażać swoich kości na spotkanie z ostrzem, nawet jeśli jej słowa były zwykłą próbą odstraszenia natręta za którego prawdopodobnie teraz uchodził. Cóż, trudno się dziwić, wpadł tu jakby nigdy nic i nie myśląc długo, powiedział coś aby skraść jej uwagę. Teraz, kiedy patrzyła na niego opowiadając różne okropności, powoli ją rozgryzał. Spoglądał na przemian na jej usta i oczy, jakby szukał w nich odpowiedzi na pytanie kim jest ta urocza nieznajoma o skłonnościach do sadyzmu. Sam zaś nie zdradzał zbyt wielu emocji. Chyba nie tego się spodziewała. Prawdę mówiąc, jej groźne wypowiedzi nie zrobiły na nim złego wrażenia, więcej, kobieta wydawała mu się teraz dużo atrakcyjniejsza. Jego serce zaczęło bić równym rytmem, a tętno nieco opadło.
- Zadawanie takiego ciosu może cię niepotrzebnie narazić. Nawet nie wiesz, co potrafi zrobić człowiek z przebitym płucem nim skona.
Mówiąc to chwycił szklankę, potrząsną jej zawartością i odstawił. Ucząc się medycyny często słyszał o punktach witalnych ale nie mówiono tam nic o najbardziej satysfakcjonujących metodach zabijania. Na wojnie widział wiele form okrucieństwa, lecz tam o sukcesie decydowało strzelanie na oślep i jak najszybsze pocięcie dzikusów. Po chwili namysłu powrócił na ziemię.
- Skuteczniejsze jest wbicie noża w nerki. Możesz wtedy bez obaw chwycić przeciwnika wokół szyi i wyszeptać mu do ucha swoje imię, aby zapamiętał je nim nadejdzie śmierć. Widzisz, ja mam nadzieję poznać twoje nim padnę martwy ale nie musisz mnie zabijać.
Po chwili na kamiennej twarzy pojawił się uśmiech. Wydawało mu się, że spotkał bardzo ciekawą osobę i nie zamierzał dawać za wygraną.
- Podobno ta dziura to raj dla zepsutych ludzi, więc czemu miałbym tu nie przychodzić. Nie wyglądam ci na tutejszego zbira? - nie czekając na odpowiedź, dodał - Ty natomiast wyglądasz mi na kogoś, kto sporo podróżuje. Czemu więc zatrzymałaś się w tym wspaniałym miejscu?
- Zadawanie takiego ciosu może cię niepotrzebnie narazić. Nawet nie wiesz, co potrafi zrobić człowiek z przebitym płucem nim skona.
Mówiąc to chwycił szklankę, potrząsną jej zawartością i odstawił. Ucząc się medycyny często słyszał o punktach witalnych ale nie mówiono tam nic o najbardziej satysfakcjonujących metodach zabijania. Na wojnie widział wiele form okrucieństwa, lecz tam o sukcesie decydowało strzelanie na oślep i jak najszybsze pocięcie dzikusów. Po chwili namysłu powrócił na ziemię.
- Skuteczniejsze jest wbicie noża w nerki. Możesz wtedy bez obaw chwycić przeciwnika wokół szyi i wyszeptać mu do ucha swoje imię, aby zapamiętał je nim nadejdzie śmierć. Widzisz, ja mam nadzieję poznać twoje nim padnę martwy ale nie musisz mnie zabijać.
Po chwili na kamiennej twarzy pojawił się uśmiech. Wydawało mu się, że spotkał bardzo ciekawą osobę i nie zamierzał dawać za wygraną.
- Podobno ta dziura to raj dla zepsutych ludzi, więc czemu miałbym tu nie przychodzić. Nie wyglądam ci na tutejszego zbira? - nie czekając na odpowiedź, dodał - Ty natomiast wyglądasz mi na kogoś, kto sporo podróżuje. Czemu więc zatrzymałaś się w tym wspaniałym miejscu?
- Charles Carter
- Tytuł : SzlachcicWiek : 26Zawód : Prawa ręka ojcaUmiejętności : Pierwsza pomoc, posługiwanie się kataną i pistoletemPunkty : 1
Re: Pub Rusałka
Wydawało jej się przez całą drogę, że jej kochany (nie)przyjaciel łowca gdzieś się zawieruszył. Wyraźnie nie spodobałoby jej się, gdyby wreszcie dostrzegła jego ukryty pod warstwami materiału ryjek. Na razie jej się to nie udało i nawet dała za wygraną, bo oto miała przed sobą dużo ciekawsze zajęcie. Zajęcie okazało się być niesamowicie czarujące. I interesujące jednocześnie. Nie skrzywił się ani raz, kiedy dzieliła się z nim tajemnicą. Nie wyglądał na zniesmaczonego ani na przestraszonego. Nie stwierdził też, że jest chorą wariatką. Całkiem nieźle.
- Och, ale o to właśnie chodzi, czyż nie? W przeciwnym razie celowałoby się w serce.
Zaśmiała się dźwięcznie, lecz jakoś tak... niewesoło i niezdrowo. Dało się wyczuć, że raczej nie żartuje. Szybko ucichła. Przyglądała się swemu rozmówcy, pozwalając tym samym, by on przyglądał się jej. Nie przeszkadzało jej to ani odrobinę, zwłaszcza że zdawał się zrezygnować ze słabych, tanich zalotów. Przynajmniej serce już nie wyrywało mu się z klatki. Musiałaby się mocno skupić, by usłyszeć miarowe bicie. Nie skupiała się wcale, nie na tym.
- Podoba mi się - niemalże wymruczała, kiwając głową z aprobatą. Zamyśliła się, a zamyślenie to zaraz wymalowało się na jej twarzy. Jeszcze nigdy nie wbijała ofierze noża w nerki, by następnie wyszeptać jej do ucha swoje imię. Z wampirami nie było to co prawda takie proste, a na ludzi szkoda było brudzić noża, ale... - Naprawdę mi się podoba. Kiedyś na pewno spróbuję.
A to oznaczało nie mniej i nie więcej, jak to, że zdarzało jej się zabijać. Nie dbała szczególnie o to, jak jej słowa zinterpretuje Charles. Mógł wziąć ją za zabójczynię, za szaleńca, za łowcę nagród. Mógł też uznać, że to tylko gierki mające na celu zrażenie go do siebie, jak uprzednio. Za tajnego agenta-skrytobójcę chyba by jej nie wziął, bo tacy nie powinni się chwalić swoimi osiągnięciami ledwo poznanym ludziom. O ironio, a ona właśnie to robiła. Ależ z niej niedobra łowczyni!
Kiedy wspomniał, że jego zabijać nie musi, wygięła usta w podkówkę, udając doskonale smutek. Łez rozpaczy brakowało, ale i tak powinno wyjść nie najgorzej. No bo jak to nie zabijać? Nie skomentowała jednak ani słowem. Zamiast tego obróciła się całym ciałem w stronę rozmówcy, stopy opierając o podpórkę do tego przeznaczoną. Przybrała przez to pozycję wyjątkowo niekobiecą, bo siedziała teraz w lekkim rozkroku. Jedną rękę ułożyła wygodnie na oparciu krzesła. Dopiero wtedy, gdy już było jej wygodnie, skupiła się dostatecznie na Charlesie i na tym, co do niej mówił. Uznała, że jak najbardziej jest on godzien jej uwagi, a odwracanie na bok samej głowy okazało się niesamowicie niekomfortowe.
- Lubię cię - odezwała się zupełnie z dupy, zaskakując tym wyznaniem nawet siebie. Jakby nie było, rzadko zdarzało jej się tak bezpośrednio i prawdziwie wyrażać własne myśli. Wzruszyła ramionami. Powiedziało się, to się powiedziało. Trudno. Nie ma co rozpaczać nad rozlanym mlekiem. Od czasu do czasu mogła pobyć prawie sympatyczna. - Może po prostu jestem kobietą zepsutą, wulgarną i skłóconą z tutejszą modą? - Po części tak właśnie było. Albo więcej niż po części. Ale nie zabrzmiała wcale tak, jakby się do tego przyznawała. - Masz rację. Podróżuję. I jak każdy podróżnik mam swoje ulubione miejsca w każdym większym mieście. W Londynie padło akurat na tę wspaniałą dziurę. A ty... Cóż. Gdyby cię trochę pokiereszować... Wyglądałbyś na pierwszej klasy zbira. Spróbujemy?
Ciężko było stwierdzić czy mówiła poważnie, czy żartem. Niby się nie zaśmiała, niby jej twarz nie wyrażała niczego konkretnego. Za to w oczach szalały iskierki rozbawienia. Niestety nie oznaczało to wcale, że nie spróbowałaby.
- Och, ale o to właśnie chodzi, czyż nie? W przeciwnym razie celowałoby się w serce.
Zaśmiała się dźwięcznie, lecz jakoś tak... niewesoło i niezdrowo. Dało się wyczuć, że raczej nie żartuje. Szybko ucichła. Przyglądała się swemu rozmówcy, pozwalając tym samym, by on przyglądał się jej. Nie przeszkadzało jej to ani odrobinę, zwłaszcza że zdawał się zrezygnować ze słabych, tanich zalotów. Przynajmniej serce już nie wyrywało mu się z klatki. Musiałaby się mocno skupić, by usłyszeć miarowe bicie. Nie skupiała się wcale, nie na tym.
- Podoba mi się - niemalże wymruczała, kiwając głową z aprobatą. Zamyśliła się, a zamyślenie to zaraz wymalowało się na jej twarzy. Jeszcze nigdy nie wbijała ofierze noża w nerki, by następnie wyszeptać jej do ucha swoje imię. Z wampirami nie było to co prawda takie proste, a na ludzi szkoda było brudzić noża, ale... - Naprawdę mi się podoba. Kiedyś na pewno spróbuję.
A to oznaczało nie mniej i nie więcej, jak to, że zdarzało jej się zabijać. Nie dbała szczególnie o to, jak jej słowa zinterpretuje Charles. Mógł wziąć ją za zabójczynię, za szaleńca, za łowcę nagród. Mógł też uznać, że to tylko gierki mające na celu zrażenie go do siebie, jak uprzednio. Za tajnego agenta-skrytobójcę chyba by jej nie wziął, bo tacy nie powinni się chwalić swoimi osiągnięciami ledwo poznanym ludziom. O ironio, a ona właśnie to robiła. Ależ z niej niedobra łowczyni!
Kiedy wspomniał, że jego zabijać nie musi, wygięła usta w podkówkę, udając doskonale smutek. Łez rozpaczy brakowało, ale i tak powinno wyjść nie najgorzej. No bo jak to nie zabijać? Nie skomentowała jednak ani słowem. Zamiast tego obróciła się całym ciałem w stronę rozmówcy, stopy opierając o podpórkę do tego przeznaczoną. Przybrała przez to pozycję wyjątkowo niekobiecą, bo siedziała teraz w lekkim rozkroku. Jedną rękę ułożyła wygodnie na oparciu krzesła. Dopiero wtedy, gdy już było jej wygodnie, skupiła się dostatecznie na Charlesie i na tym, co do niej mówił. Uznała, że jak najbardziej jest on godzien jej uwagi, a odwracanie na bok samej głowy okazało się niesamowicie niekomfortowe.
- Lubię cię - odezwała się zupełnie z dupy, zaskakując tym wyznaniem nawet siebie. Jakby nie było, rzadko zdarzało jej się tak bezpośrednio i prawdziwie wyrażać własne myśli. Wzruszyła ramionami. Powiedziało się, to się powiedziało. Trudno. Nie ma co rozpaczać nad rozlanym mlekiem. Od czasu do czasu mogła pobyć prawie sympatyczna. - Może po prostu jestem kobietą zepsutą, wulgarną i skłóconą z tutejszą modą? - Po części tak właśnie było. Albo więcej niż po części. Ale nie zabrzmiała wcale tak, jakby się do tego przyznawała. - Masz rację. Podróżuję. I jak każdy podróżnik mam swoje ulubione miejsca w każdym większym mieście. W Londynie padło akurat na tę wspaniałą dziurę. A ty... Cóż. Gdyby cię trochę pokiereszować... Wyglądałbyś na pierwszej klasy zbira. Spróbujemy?
Ciężko było stwierdzić czy mówiła poważnie, czy żartem. Niby się nie zaśmiała, niby jej twarz nie wyrażała niczego konkretnego. Za to w oczach szalały iskierki rozbawienia. Niestety nie oznaczało to wcale, że nie spróbowałaby.
- Liley Lefferts
- Wiek : 205/26Zawód : ŁowcaUmiejętności : HipnozaPunkty : 5
Re: Pub Rusałka
Mogła być morderczynią, złodziejką, przemytniczką, nie dbał o to. Podobała mu się i to był wystarczający powód, aby zaryzykować. Co będzie dalej? Któż to wie, liczy się tu i teraz. Charles odwzajemniał każde spojrzenie z szelmowskim uśmiechem, z pewnością coś knuł. Jego zmysły całkowicie skupiły się wokół jej osoby, tak, że mężczyzna nie zdawał sobie sprawy z tego co dzieje się w barze. Robiło się tłoczno, próg przekraczali kolejni robotnicy, zbiry i kurwiarze. Niektórzy rzucali okiem na bar i rozpoznawali panicza, mimo to nikt nie wyjawiał złych zamiarów wobec jego osoby. Carter rzeczywiście był tu traktowany jak swój. Trudno się dziwić, sporo bywalców pracowało u jego ojca, a Charles stawał po ich stronie i uchodził za przyjaciela klasy robotniczej. Wieści na jego temat bardzo szybko rozchodziły się po ulicach przemysłowego Londynu, więc panicz mógł pojawiać się wszędzie i nikomu to nie wadziło. Atutem był fakt, że nieznajoma nie wiedziała o nim praktycznie nic poza tym co zdołała sama wywnioskować. Gry pozorów.
Kobieta jest figlarna i bystra. Uwielbiał to, choć zdawał sobie sprawę z tego jakie to niebezpieczne. Gdy obróciła się w jego stronę, odstawił szklankę i przysunął się bliżej. Ona siedziała, on zaś stał oparty lewą ręką o bar i wpatrywał się w nią z chorą fascynacją. Powiedziała, że go lubi, muzyka dla uszu. Naturalnie, poczuł się pewniej.
- Nie zdawałem sobie sprawy z tego co mnie tu właściwie ciągnie. Teraz, kiedy cię spotkałem, wszystko stało się jasne. Nieświadomie wyczułem twoją obecność i przyszedłem ci potowarzyszyć.-
Mówił to z lekkim rozbawieniem unosząc podbródek, chyba nieświadomie. Jej twarz nie zdradzała wielu emocji, za to oczy mówiły wszystko. Nie była zepsuta, nie myślał tak. Trudno było nie zauważyć, że podróżuje, lecz w jakim celu?
- Spójrz na to, to wygląda groźnie.-
Odsłonił lekko szyję oszpeconą przez dwie szramy. Co za ironia. Gdyby tylko wiedział, przed kim obnaża tą część ciała. Nie był jasnowidzem, nie wiedział nawet, że w pobliżu czai się jego zaginiony brat, David.
- Spróbujmy. Możesz dorobić mi kilka blizn ale nie tu. Co byłby ze mnie za zbir, gdybym uległ kobiecie na oczach tych wszystkich ludzi. Nawet tak niebezpiecznej, jak ty. Sądzę, że jesteś pewna siebie, a to kompetencja którą zdobywa się czynami. Opowiedz mi czym się zajmujesz.-
Kobieta jest figlarna i bystra. Uwielbiał to, choć zdawał sobie sprawę z tego jakie to niebezpieczne. Gdy obróciła się w jego stronę, odstawił szklankę i przysunął się bliżej. Ona siedziała, on zaś stał oparty lewą ręką o bar i wpatrywał się w nią z chorą fascynacją. Powiedziała, że go lubi, muzyka dla uszu. Naturalnie, poczuł się pewniej.
- Nie zdawałem sobie sprawy z tego co mnie tu właściwie ciągnie. Teraz, kiedy cię spotkałem, wszystko stało się jasne. Nieświadomie wyczułem twoją obecność i przyszedłem ci potowarzyszyć.-
Mówił to z lekkim rozbawieniem unosząc podbródek, chyba nieświadomie. Jej twarz nie zdradzała wielu emocji, za to oczy mówiły wszystko. Nie była zepsuta, nie myślał tak. Trudno było nie zauważyć, że podróżuje, lecz w jakim celu?
- Spójrz na to, to wygląda groźnie.-
Odsłonił lekko szyję oszpeconą przez dwie szramy. Co za ironia. Gdyby tylko wiedział, przed kim obnaża tą część ciała. Nie był jasnowidzem, nie wiedział nawet, że w pobliżu czai się jego zaginiony brat, David.
- Spróbujmy. Możesz dorobić mi kilka blizn ale nie tu. Co byłby ze mnie za zbir, gdybym uległ kobiecie na oczach tych wszystkich ludzi. Nawet tak niebezpiecznej, jak ty. Sądzę, że jesteś pewna siebie, a to kompetencja którą zdobywa się czynami. Opowiedz mi czym się zajmujesz.-
- Charles Carter
- Tytuł : SzlachcicWiek : 26Zawód : Prawa ręka ojcaUmiejętności : Pierwsza pomoc, posługiwanie się kataną i pistoletemPunkty : 1
Re: Pub Rusałka
Istotnie, Liley nie wiedziała o nim nic. Nie miała pojęcia czyim jest synem, nie miała pojęcia dlaczego ludzie z niższych klas społecznych nie rzucają się na wyróżniającego się z tłumu panicza. Nie próbowała nawet zgadywać, bo zwyczajnie jej to nie interesowało. Jeszcze nie. Niby wyłapała kilka rzuconych w ich kierunku spojrzeń, ale nie skupiała się na nich, nie analizowała. Zdecydowaną większość czasu poświęcała Charlesowi i na chwilę obecną do głowy by jej nie przyszło, że mógłby on cokolwiek knuć. Jej podejrzliwość znacznie słabła, gdy przebywała wśród ludzi. Nie widziała sensu w traceniu energii na ciągłe pozostawanie w gotowości, bo cóż mogło jej grozić? Człowiek nieświadomy nie mógł zabić wampira. Świadomy natomiast nie miał prawa istnieć, o to z całą pewnością dbała Rada.
Nie spodobało jej się jego pełne fascynacji spojrzenie, tak jak nie spodobała jej się jego wypowiedź, nawet jeśli towarzyszyło jej rozbawienie. A już uwierzyła, że darował sobie te żałosne teksty! Tym razem jednak jej myśli nie współgrały z wyrazem twarzy, niechęć w żaden sposób się na niej nie wymalowała. Nadal delikatnie się uśmiechała, mógł więc spokojnie uznać, że jest zadowolona z komplementu. Zniesmaczenie pozostało głęboko ukryte, później stłamszone całkowicie. Skoro już go do siebie zachęciła, nie będzie działać na swoją niekorzyść. To byłoby niemądre.
- Nie za silne to przyciąganie? - spytała cicho. Cicho, bo nachylała się właśnie, by spojrzeć na jego bliznę, przez co znalazła się niebezpiecznie blisko jego szyi. Nie spoglądała jednak na bliznę, bo nie blizny ją interesowały. Wpatrywała się chwilę w jakże kuszące miejsce, w jakie lubiła się wgryzać, po czym odsunęła się i wyprostowała. Nie była głodna, ale nie wykluczała opcji nadprogramowego obiadu. Choć, z drugiej strony, przecież go polubiła.
- Nie powinieneś nadstawiać się uzbrojonej kobiecie. Nie zdążyłbyś mrugnąć. Ale w sumie... jesteśmy w knajpie - machnęła ręką - więc nieważne.
Zamilkła na moment, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nawet nie nad bajką, którą miała wcisnąć w miejsce zawodu, a nad reakcją na jego słowa. Gdybyś uległ kobiecie, tak? O panie, bo się doigrasz! W jej oczach coś błysnęło, a uśmiech na parę chwil przeobraził się w grymas obiecujący wiele złych, złych rzeczy.
- Zajmuję się tym, za co mi zapłacą. Podróżując wykonuję różne zlecenia, których nie mogą albo nie chcą podjąć się inni.
Tylko tyle. A może aż? Zawsze chciała zostać najemnikiem, niestety dopadli ją łowcy zanim rozkręciła się na dobre. Teraz, z doczepionym wiecznie ogonem ciężko jej było faktycznie rozejrzeć się za jakąś robotą inną niż "zabij tego wampira, a potem tamtego, w ogóle najlepiej zabij wszystkich". W zasadzie, patrząc na sprawę z tej strony, nie skłamała. A raczej nie skłamałaby, gdyby mówiąc to myślała o swojej robocie. Myślała o przygodach i zadaniach dla prawdziwych łowców skarbów... albo głów. Co było jednak w tym wszystkim ważne, nie skomentowała w żaden sposób zlekceważenia kobiet, jakiego, jej zdaniem, się dopuścił. Nie zdołały tej zniewagi zrównoważyć późniejsze miłe słowa. Komentarz trzeba będzie zaprezentować siłowo. O ile nie zapomni.
- A ty, oprócz picia - zerknęła na jego szklankę, ale nie zdołała rozpoznać zawartości - alkoholu, zajmujesz się czymś? I gdzie dorobiłeś się takich pięknych blizn?
Dobrze, że zdążyła zerknąć na to, co planował jej pokazać. Zdążyła, nawet jeśli tak szybko skupiła się na tym, czego raczej nie planował pokazywać.
Nie spodobało jej się jego pełne fascynacji spojrzenie, tak jak nie spodobała jej się jego wypowiedź, nawet jeśli towarzyszyło jej rozbawienie. A już uwierzyła, że darował sobie te żałosne teksty! Tym razem jednak jej myśli nie współgrały z wyrazem twarzy, niechęć w żaden sposób się na niej nie wymalowała. Nadal delikatnie się uśmiechała, mógł więc spokojnie uznać, że jest zadowolona z komplementu. Zniesmaczenie pozostało głęboko ukryte, później stłamszone całkowicie. Skoro już go do siebie zachęciła, nie będzie działać na swoją niekorzyść. To byłoby niemądre.
- Nie za silne to przyciąganie? - spytała cicho. Cicho, bo nachylała się właśnie, by spojrzeć na jego bliznę, przez co znalazła się niebezpiecznie blisko jego szyi. Nie spoglądała jednak na bliznę, bo nie blizny ją interesowały. Wpatrywała się chwilę w jakże kuszące miejsce, w jakie lubiła się wgryzać, po czym odsunęła się i wyprostowała. Nie była głodna, ale nie wykluczała opcji nadprogramowego obiadu. Choć, z drugiej strony, przecież go polubiła.
- Nie powinieneś nadstawiać się uzbrojonej kobiecie. Nie zdążyłbyś mrugnąć. Ale w sumie... jesteśmy w knajpie - machnęła ręką - więc nieważne.
Zamilkła na moment, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nawet nie nad bajką, którą miała wcisnąć w miejsce zawodu, a nad reakcją na jego słowa. Gdybyś uległ kobiecie, tak? O panie, bo się doigrasz! W jej oczach coś błysnęło, a uśmiech na parę chwil przeobraził się w grymas obiecujący wiele złych, złych rzeczy.
- Zajmuję się tym, za co mi zapłacą. Podróżując wykonuję różne zlecenia, których nie mogą albo nie chcą podjąć się inni.
Tylko tyle. A może aż? Zawsze chciała zostać najemnikiem, niestety dopadli ją łowcy zanim rozkręciła się na dobre. Teraz, z doczepionym wiecznie ogonem ciężko jej było faktycznie rozejrzeć się za jakąś robotą inną niż "zabij tego wampira, a potem tamtego, w ogóle najlepiej zabij wszystkich". W zasadzie, patrząc na sprawę z tej strony, nie skłamała. A raczej nie skłamałaby, gdyby mówiąc to myślała o swojej robocie. Myślała o przygodach i zadaniach dla prawdziwych łowców skarbów... albo głów. Co było jednak w tym wszystkim ważne, nie skomentowała w żaden sposób zlekceważenia kobiet, jakiego, jej zdaniem, się dopuścił. Nie zdołały tej zniewagi zrównoważyć późniejsze miłe słowa. Komentarz trzeba będzie zaprezentować siłowo. O ile nie zapomni.
- A ty, oprócz picia - zerknęła na jego szklankę, ale nie zdołała rozpoznać zawartości - alkoholu, zajmujesz się czymś? I gdzie dorobiłeś się takich pięknych blizn?
Dobrze, że zdążyła zerknąć na to, co planował jej pokazać. Zdążyła, nawet jeśli tak szybko skupiła się na tym, czego raczej nie planował pokazywać.
- Liley Lefferts
- Wiek : 205/26Zawód : ŁowcaUmiejętności : HipnozaPunkty : 5
Re: Pub Rusałka
Kiedy przypatrywała się bliznom z bliska, zasyczał lekko pod nosem. Jej pytanie zbiło go z tropu. Była za bystra na zwodniczą kurtuazję, a on nie potrafił wyzbyć się złych nawyków. Chciał wykorzystać to, że oboje w pewien sposób się wyróżniają i być może ich spotkanie nie było przypadkiem. Tanie sztuczki i gorycz porażki. Skąd to wiedział? Niektórzy nazywają to zdolnością do odczytywania ludzkich reakcji, a jego słowa nie wywołały żadnych. Nie zamierzał dalej brnąć w te bajki. Zamiast tego skupił się na poznaniu nieznajomej i cieszył się wspólnym czasem. Musiał zapanować nad pociągiem fizycznym. Uzbrojona, czy nie, była dla niego piękną kobietą, a on to zwykły kobieciarz. Do tego bezceremonialny jak dało się usłyszeć.
Charles źle wyważył słowa i nie było już odwrotu. Nigdy nie lekceważył kobiet, nic z tych rzeczy i nie to miał na myśli, mówiąc o tym, że nie mógłby przegrać z kobietą na oczach obecnych tu zbirów. Zamknął na chwilę oczy i odwrócił głowę w stronę baru. Kobieta podawała się za najemnika i pasowała do tej roli zarówno z ubioru, jak i temperamentu. W jego głowie pojawiła się myśl, że gdyby faktycznie ją sprowokował, mogłaby mu spuść porządny wpierdol nim zdążyłby ją powstrzymać. Skoro podejmuje się ryzykownych zadań, musi być niezwykle utalentowana. A co, jeśli po prostu blefuje? Jakoś nie miał siły tego sprawdzać. Jego twarz momentalnie spoważniała, a uśmiech ustąpił miejsca ponuremu grymasowi.
- Tak, czasem zdarza mi się zrobić coś pożytecznego. Na ogół staram się spełniać oczekiwania bliskich, na przykład prowadząc rodzinne interesy. Z różnym skutkiem ale człowiek całe życie uczy się na błędach, prawda? Blizny, tak, mam ich wiele. To moje pamiątki z frontu. Te na szyi zostały zrobione ostrzem podobnym do tego, który nosisz przy pasie. Znamiona przypominają mi o tym, że wojny są głupie i należy ich unikać. Idealista ze mnie.-
Kończąc, uniósł kącik ust w udawanym uśmiechu i tym razem spojrzał na jej dłonie. Kobieta często gestykulowała, w dodatku nie korzystała z dobrodziejstw baru. Siedziała tu zupełnie w innym celu
- Wiesz, mogę być zwykłym mordercą. To by tłumaczyło dlaczego tu przychodzę. A ten strój, cóż, mogłem kogoś zabić i ukraść mu ubranie, a także tożsamość. To byłoby nawet ciekawe, co o tym sądzisz? Wyjawię ci pewien sekret, jak najbardziej prawdziwy. Często przychodzę tu i zamawiam szklankę whysky lecz przez cały wieczór nie spożywam ani grama. Po prostu bawię się szklanką i testuję siłę woli. Kiedyś sporo piłem i przyciągałem kłopoty. Narobiłem sporo problemów sobie i innym, więc przestałem. Niestety, jestem tylko człowiekiem i po ciężkim dniu myślę o tej szklance dlatego przychodzę tu toczyć walkę z samym sobą. Twój fach wydaje się być jeszcze bardziej stresujący, a mimo to nie widzę przy Tobie żadnego trunku. Może mógłbym ci coś zaproponować? W międzyczasie mogłabyś mi opowiedzieć coś więcej o tych.. zleceniach, jeśli masz ochotę.-
Charles źle wyważył słowa i nie było już odwrotu. Nigdy nie lekceważył kobiet, nic z tych rzeczy i nie to miał na myśli, mówiąc o tym, że nie mógłby przegrać z kobietą na oczach obecnych tu zbirów. Zamknął na chwilę oczy i odwrócił głowę w stronę baru. Kobieta podawała się za najemnika i pasowała do tej roli zarówno z ubioru, jak i temperamentu. W jego głowie pojawiła się myśl, że gdyby faktycznie ją sprowokował, mogłaby mu spuść porządny wpierdol nim zdążyłby ją powstrzymać. Skoro podejmuje się ryzykownych zadań, musi być niezwykle utalentowana. A co, jeśli po prostu blefuje? Jakoś nie miał siły tego sprawdzać. Jego twarz momentalnie spoważniała, a uśmiech ustąpił miejsca ponuremu grymasowi.
- Tak, czasem zdarza mi się zrobić coś pożytecznego. Na ogół staram się spełniać oczekiwania bliskich, na przykład prowadząc rodzinne interesy. Z różnym skutkiem ale człowiek całe życie uczy się na błędach, prawda? Blizny, tak, mam ich wiele. To moje pamiątki z frontu. Te na szyi zostały zrobione ostrzem podobnym do tego, który nosisz przy pasie. Znamiona przypominają mi o tym, że wojny są głupie i należy ich unikać. Idealista ze mnie.-
Kończąc, uniósł kącik ust w udawanym uśmiechu i tym razem spojrzał na jej dłonie. Kobieta często gestykulowała, w dodatku nie korzystała z dobrodziejstw baru. Siedziała tu zupełnie w innym celu
- Wiesz, mogę być zwykłym mordercą. To by tłumaczyło dlaczego tu przychodzę. A ten strój, cóż, mogłem kogoś zabić i ukraść mu ubranie, a także tożsamość. To byłoby nawet ciekawe, co o tym sądzisz? Wyjawię ci pewien sekret, jak najbardziej prawdziwy. Często przychodzę tu i zamawiam szklankę whysky lecz przez cały wieczór nie spożywam ani grama. Po prostu bawię się szklanką i testuję siłę woli. Kiedyś sporo piłem i przyciągałem kłopoty. Narobiłem sporo problemów sobie i innym, więc przestałem. Niestety, jestem tylko człowiekiem i po ciężkim dniu myślę o tej szklance dlatego przychodzę tu toczyć walkę z samym sobą. Twój fach wydaje się być jeszcze bardziej stresujący, a mimo to nie widzę przy Tobie żadnego trunku. Może mógłbym ci coś zaproponować? W międzyczasie mogłabyś mi opowiedzieć coś więcej o tych.. zleceniach, jeśli masz ochotę.-
- Charles Carter
- Tytuł : SzlachcicWiek : 26Zawód : Prawa ręka ojcaUmiejętności : Pierwsza pomoc, posługiwanie się kataną i pistoletemPunkty : 1
Re: Pub Rusałka
Okropnie nie lubiła flirciarzy za pięć groszy. W zasadzie nie lubiła żadnych flirciarzy. Gdyby kiedykolwiek była w stanie poczuć do kogoś cokolwiek, wliczając w to zwyczajny pociąg fizyczny, znajomość z tą osobą musiałaby być wyjątkowo burzliwa. Dlatego właśnie wszyscy zalotnicy tak bardzo ją irytowali. Byli nudni i jednocześnie upierdliwi. Niezłe osiągnięcie, niestety nie w tę stronę.
Nie zdołała jeszcze jednoznacznie stwierdzić czy Charles był flirciarzem za pięć groszy, czy może był kimś ponad to. Może tylko się zgrywał? Może czegoś od niej chciał. Innej opcji, jak na przykład jego wariujące hormony, nie brała pod uwagę. Jej przecież nigdy coś takiego się nie zdarzało, czemu więc miałoby zdarzać się innym? Kiedy uwodziła, zawsze miała w tym jakiś cel. Szkoda tylko, że nie zawsze miała ochotę to robić.
Obserwowała każdy jego ruch. Nie zrozumiała dlaczego przymknął oczy ani dlaczego spojrzał w stronę baru, ale podążała spokojnie za jego wzrokiem. Kątem oka zerknęła czasem na wnętrze pubu, ale dopóki nikt nie prał się po mordach, nie zaprzątała sobie głowy klientelą.
- Rodzinne interesy? - zainteresowała się, na razie zostawiając temat blizn i wojen. Nie brzmiała na przesadnie zaciekawioną, bo nie chciała na taką brzmieć. Za to w środku coś w niej drgnęło. - Skoro są to oczekiwania twoich bliskich, wnioskuję, że sam wolałbyś robić coś innego. Ojciec sam sobie nie radzi? Cóż to więc za działalność?
Nie przeprosiła za nachalność i nie zamierzała tego robić. Zgadywała, że interesom przewodzi jego ojciec, ale, oczywiście nie mogła tego wiedzieć. Badała teren.
- Nie lubię alkoholu - skłamała gładko, wcześniej dając sobie chwilę do namysłu. Błyskawicznie odpowiadali tylko niedoświadczeni łgarze. - Mąci w głowie, zaburza zdolność myślenia. Może barman nie wyrzuci mnie stąd, jeśli niczego nie zamówię.
No, a ciekawe kto na potęgę żłopał rum dwieście lat temu? Ach, jakie to były piękne czasy, kiedy na statkach więcej mieli alkoholu niż wody. Wody nie opłacało się ani kraść, ani brać ze sobą z portów. Zbędne obciążenie. A wracając do czasów obecnych, miała pewność, że przesympatyczny - jak cała reszta bywalców tej dziury - jegomość za ladą nie wyprosi jej stąd. Bójek pewnie nie potrzebował, a tak to zawsze mógł sobie posłuchać czegoś nowego.
- Nie jesteś mordercą, a twoje ubranie jest zbyt czyste i zbyt dobrze na tobie leży, byś miał je z kogoś zedrzeć i włożyć na siebie. Przy opowiadaniu bajek trzeba zwracać uwagę na szczegóły. - Dobra rada od miłej koleżanki. Zastanowiła się, marszcząc czoło. - Rzeczywiście nic nie wypiłeś. To głupie. Po co walczyć z nałogami, kiedy można je kontrolować? Po co odmawiać sobie przyjemności? Opowiem ci o sobie, ale ty pierwszy. Ciekawi mnie od czego tak uciekasz, szukając pocieszenia w szklance whisky, której w końcu i tak nie opróżniasz.
Nie zdołała jeszcze jednoznacznie stwierdzić czy Charles był flirciarzem za pięć groszy, czy może był kimś ponad to. Może tylko się zgrywał? Może czegoś od niej chciał. Innej opcji, jak na przykład jego wariujące hormony, nie brała pod uwagę. Jej przecież nigdy coś takiego się nie zdarzało, czemu więc miałoby zdarzać się innym? Kiedy uwodziła, zawsze miała w tym jakiś cel. Szkoda tylko, że nie zawsze miała ochotę to robić.
Obserwowała każdy jego ruch. Nie zrozumiała dlaczego przymknął oczy ani dlaczego spojrzał w stronę baru, ale podążała spokojnie za jego wzrokiem. Kątem oka zerknęła czasem na wnętrze pubu, ale dopóki nikt nie prał się po mordach, nie zaprzątała sobie głowy klientelą.
- Rodzinne interesy? - zainteresowała się, na razie zostawiając temat blizn i wojen. Nie brzmiała na przesadnie zaciekawioną, bo nie chciała na taką brzmieć. Za to w środku coś w niej drgnęło. - Skoro są to oczekiwania twoich bliskich, wnioskuję, że sam wolałbyś robić coś innego. Ojciec sam sobie nie radzi? Cóż to więc za działalność?
Nie przeprosiła za nachalność i nie zamierzała tego robić. Zgadywała, że interesom przewodzi jego ojciec, ale, oczywiście nie mogła tego wiedzieć. Badała teren.
- Nie lubię alkoholu - skłamała gładko, wcześniej dając sobie chwilę do namysłu. Błyskawicznie odpowiadali tylko niedoświadczeni łgarze. - Mąci w głowie, zaburza zdolność myślenia. Może barman nie wyrzuci mnie stąd, jeśli niczego nie zamówię.
No, a ciekawe kto na potęgę żłopał rum dwieście lat temu? Ach, jakie to były piękne czasy, kiedy na statkach więcej mieli alkoholu niż wody. Wody nie opłacało się ani kraść, ani brać ze sobą z portów. Zbędne obciążenie. A wracając do czasów obecnych, miała pewność, że przesympatyczny - jak cała reszta bywalców tej dziury - jegomość za ladą nie wyprosi jej stąd. Bójek pewnie nie potrzebował, a tak to zawsze mógł sobie posłuchać czegoś nowego.
- Nie jesteś mordercą, a twoje ubranie jest zbyt czyste i zbyt dobrze na tobie leży, byś miał je z kogoś zedrzeć i włożyć na siebie. Przy opowiadaniu bajek trzeba zwracać uwagę na szczegóły. - Dobra rada od miłej koleżanki. Zastanowiła się, marszcząc czoło. - Rzeczywiście nic nie wypiłeś. To głupie. Po co walczyć z nałogami, kiedy można je kontrolować? Po co odmawiać sobie przyjemności? Opowiem ci o sobie, ale ty pierwszy. Ciekawi mnie od czego tak uciekasz, szukając pocieszenia w szklance whisky, której w końcu i tak nie opróżniasz.
- Liley Lefferts
- Wiek : 205/26Zawód : ŁowcaUmiejętności : HipnozaPunkty : 5
Re: Pub Rusałka
- Kontrolować? Łatwo ci mówić skoro nie lubisz alkoholu.- Nie chciał zabrzmieć zbyt pretensjonalnie ale wyglądał na przejętego jej słowami. Był bardziej skomplikowany niż mogłoby się wydawać. - Lubiłem sobie poużywać, aż do pewnego... czasu. Może to i głupie ale staram się sprawdzać siłę woli i kiedy już trzymam tę szklankę, nie biorąc ani jednego łyka, czuję, że wygrywam ze słabościami. Tymi, które pochłaniają mnie przez cały dzień. Wiesz, kiedy już przyzwyczaisz się do topienia smutków, nerwów i wspomnień w alkoholu, kiedy musisz po niego sięgać aby poczuć się pewniej lub nie potrafisz się bez niego bawić, robi się nieciekawie.-
Powiedział więcej niż chciał powiedzieć. Przez chwilę poczuł złość, że poprowadził rozmowę w stronę takich smętów. Odsunął szklankę w stronę barmana, który tylko czekał aby jeszcze na niej zarobić. Odwrócił się całym ciałem w stronę kobiety. Stał teraz znacznie bliżej niż wcześniej ale nie na tyle, aby poczuła się niekomfortowo. Skoro mieli poznać się bliżej, wolał aby nikt z boku nie usłyszał za wiele.
- To mój mały sekret. Jestem zabójcą z zasadami. Poluję na ludzi noszących ten sam rozmiar. Mam też wspólnika, który jest krawcem. Zobacz, dba o każdy detal. - Puścił oczko i odsłonił białe ząbki. - Zdążyłem się już przedstawić. Mogłaś słyszeć o fabrykach Carterów. Nasze koleje wożą ludziom tyłki po całym Królestwie. Ja pilnuję, żeby ich tyłki miały czym jeździć tu, w Londynie. Zgadza się, to nie jest to czym chciałem się zajmować ale... Pewne sprawy zmusiły mnie do wzięcia udziału w rodzinnych działalnościach. Wiesz, ja zawsze szukałem wrażeń tam gdzie nie powinienem. Nie pokładano we mnie wielkich nadziei, nie tam skąd pochodzę. Teraz muszę udowodnić, że wszyscy się mylili. Odegrać swoją rolę w tym przedstawieniu dopóki nie porwie mnie jakaś przygoda. Nie miałem na to wiele czasu. Niedawno odstąpiłem od służby wojskowej. - Teraz, kiedy zdjął maskę, jego głos brzmiał inaczej. Dało się w nim wyczuć zanikający, północny dialekt. Charles wypowiadał się bardzo swobodnie. Był otwarty, nawet dosyć wylewny w słowach. Ostrożność nie była jego cechą. Kiedy już skończył, popatrzył na kobietę w oczekiwaniu, że ona zrobi to samo. Opowie mu coś o sobie, chociaż wcale nie musiała. Wyglądała na osobę, która nie musi się przed nikim otwierać i usprawiedliwiać. Była pewna siebie, zadziorna i fascynująca.
Powiedział więcej niż chciał powiedzieć. Przez chwilę poczuł złość, że poprowadził rozmowę w stronę takich smętów. Odsunął szklankę w stronę barmana, który tylko czekał aby jeszcze na niej zarobić. Odwrócił się całym ciałem w stronę kobiety. Stał teraz znacznie bliżej niż wcześniej ale nie na tyle, aby poczuła się niekomfortowo. Skoro mieli poznać się bliżej, wolał aby nikt z boku nie usłyszał za wiele.
- To mój mały sekret. Jestem zabójcą z zasadami. Poluję na ludzi noszących ten sam rozmiar. Mam też wspólnika, który jest krawcem. Zobacz, dba o każdy detal. - Puścił oczko i odsłonił białe ząbki. - Zdążyłem się już przedstawić. Mogłaś słyszeć o fabrykach Carterów. Nasze koleje wożą ludziom tyłki po całym Królestwie. Ja pilnuję, żeby ich tyłki miały czym jeździć tu, w Londynie. Zgadza się, to nie jest to czym chciałem się zajmować ale... Pewne sprawy zmusiły mnie do wzięcia udziału w rodzinnych działalnościach. Wiesz, ja zawsze szukałem wrażeń tam gdzie nie powinienem. Nie pokładano we mnie wielkich nadziei, nie tam skąd pochodzę. Teraz muszę udowodnić, że wszyscy się mylili. Odegrać swoją rolę w tym przedstawieniu dopóki nie porwie mnie jakaś przygoda. Nie miałem na to wiele czasu. Niedawno odstąpiłem od służby wojskowej. - Teraz, kiedy zdjął maskę, jego głos brzmiał inaczej. Dało się w nim wyczuć zanikający, północny dialekt. Charles wypowiadał się bardzo swobodnie. Był otwarty, nawet dosyć wylewny w słowach. Ostrożność nie była jego cechą. Kiedy już skończył, popatrzył na kobietę w oczekiwaniu, że ona zrobi to samo. Opowie mu coś o sobie, chociaż wcale nie musiała. Wyglądała na osobę, która nie musi się przed nikim otwierać i usprawiedliwiać. Była pewna siebie, zadziorna i fascynująca.
- Charles Carter
- Tytuł : SzlachcicWiek : 26Zawód : Prawa ręka ojcaUmiejętności : Pierwsza pomoc, posługiwanie się kataną i pistoletemPunkty : 1
Re: Pub Rusałka
Może i nie chciał zabrzmieć pretensjonalnie, ale Liley najwyraźniej tak to odebrała, bo zaraz prychnęła pod nosem. Całkiem odruchowo, bo gdyby zdążyła się zastanowić, na pewno nie zdecydowałaby się na jawne okazywanie niezadowolenia. A akurat tak się złożyło, że doskonale wiedziała co mówi. Kontrolowanie się mogło dotyczyć różnych napojów, jeśli tylko krew do takowych zaliczymy. On pilnował, by nie rzucić się na szklankę alkoholu, ona - by nie rzucić się na przypadkowego przechodnia, gdy doskwierał jej głód. Przemilczała jednak sprawę, uznając, że nie zdoła wytłumaczyć tego człowiekowi bez wtajemniczania go w szczegóły.
Wysłuchała go spokojnie, wyjątkowo ograniczając zarówno gesty jak i mimikę. Jej twarz mogła wyrażać skupienie, moooże cień zainteresowania, nawet jeśli jego problemy z wódą niekoniecznie ją obchodziły. Ludzie są słabi, przemknęło jej przez myśl, gdy obserwowała jak Charles popycha szklankę po blacie. Nie rozumiała go, mimo iż wysłuchała wyjaśnień. Nie rozumiała jaki w tym cel, co w tym przyjemnego. Ona nigdy nie czerpała satysfakcji z odmawiania sobie. Jeśli mogła wziąć, to brała. Często więcej niż jej oferowano.
- Tak absurdalne, że aż śmieszne - w jej głosie pobrzmiewało uprzejme rozbawienie. Nie było sensu w udawaniu, że żart nie był trafiony. Naprawdę ją rozśmieszył. Odrobinę. Nie przeszkadzało jej oczywiście zmniejszenie dystansu między nimi. Jak już było wcześniej wspomniane, nie czuła się zagrożona. Nie wśród ludzi, zwłaszcza takich, którzy nazywali siebie klientami tego pubu. Swój swojemu krzywdy nie zrobi. Hehe. No, a schodząc wreszcie z tematu żartów, wysłuchała go do końca, ukrywając sprawnie zadowolenie, w jakie wprawiły ją jego słowa. Niestety nie słyszała o fabrykach Carterów, dlatego nie zareagowała na jego nazwisko, gdy się przedstawił. Teraz za to nazwisko to zaczęło jej się kojarzyć z zarobkiem. Cóż za niewdzięczne z niej było stworzenie.
- Rozgadałeś się. To nieostrożne. Nie spodziewałam się, że takie szychy zaglądają do spelun biedoty. Cudowny temat na pierwsze strony gazet. Dziedzic szanowanego rodu wymyka się ze swych włości, by złożyć wizytę w pełnym szumowin pubie. Oznajmia tam ledwo poznanej kobiecie, że wcale nie chce być dziedzicem, ale łaskawie podejmie się tej roli, by udowodnić całemu światu, że świat się mylił. Może powinnam zmienić zawód?
Nie było szans wyczuć czy żartuje, czy mówi poważnie. Rozgoryczenie, ironia, ale również rozbawienie towarzyszyły jej przy konstruowaniu tej krótkiej przemowy. A konstruowała ją w chwili mówienia. Sama nawet nie wiedziała czy chciała go uszczypnąć, czy też jej się wymsknęło. Miała być miła, wyszło jak zwykle. Przygryzła wargę i postukała palcami o oparcie krzesła, na którym wciąż spoczywała jej ręka. Drugą ręką przeczesała włosy.
- I jakże mam ci opowiedzieć o sobie, skoro cały czas mówisz coś ciekawego? Coś, co mam ochotę natychmiast skomentować, tematy dotyczące mojej osoby uznając za nieistotne. - Czyżby była to próba wykręcenia się od odpowiedzi? Może tak. A może nie? - Nazywam się Liley. - Liley Bez Nazwiska. Ale zawsze to jakiś krok naprzód. - A ty wyglądasz całkiem młodo. Wysoko urodzony, bogaty, z dziwnym zamiłowaniem do najgorszych lokali w mieście. Po co było ci wojsko? Tam też szukałeś wrażeń? Walcząc o czyjąś sprawę? Zabijając w imię idei?
Tym razem zaciekawiła się bardzo szczerze. A że zauważyła pewną zmianę w jego podejściu, zauważyła wylewność, postanowiła pociągnąć go za język trochę bardziej.
Wysłuchała go spokojnie, wyjątkowo ograniczając zarówno gesty jak i mimikę. Jej twarz mogła wyrażać skupienie, moooże cień zainteresowania, nawet jeśli jego problemy z wódą niekoniecznie ją obchodziły. Ludzie są słabi, przemknęło jej przez myśl, gdy obserwowała jak Charles popycha szklankę po blacie. Nie rozumiała go, mimo iż wysłuchała wyjaśnień. Nie rozumiała jaki w tym cel, co w tym przyjemnego. Ona nigdy nie czerpała satysfakcji z odmawiania sobie. Jeśli mogła wziąć, to brała. Często więcej niż jej oferowano.
- Tak absurdalne, że aż śmieszne - w jej głosie pobrzmiewało uprzejme rozbawienie. Nie było sensu w udawaniu, że żart nie był trafiony. Naprawdę ją rozśmieszył. Odrobinę. Nie przeszkadzało jej oczywiście zmniejszenie dystansu między nimi. Jak już było wcześniej wspomniane, nie czuła się zagrożona. Nie wśród ludzi, zwłaszcza takich, którzy nazywali siebie klientami tego pubu. Swój swojemu krzywdy nie zrobi. Hehe. No, a schodząc wreszcie z tematu żartów, wysłuchała go do końca, ukrywając sprawnie zadowolenie, w jakie wprawiły ją jego słowa. Niestety nie słyszała o fabrykach Carterów, dlatego nie zareagowała na jego nazwisko, gdy się przedstawił. Teraz za to nazwisko to zaczęło jej się kojarzyć z zarobkiem. Cóż za niewdzięczne z niej było stworzenie.
- Rozgadałeś się. To nieostrożne. Nie spodziewałam się, że takie szychy zaglądają do spelun biedoty. Cudowny temat na pierwsze strony gazet. Dziedzic szanowanego rodu wymyka się ze swych włości, by złożyć wizytę w pełnym szumowin pubie. Oznajmia tam ledwo poznanej kobiecie, że wcale nie chce być dziedzicem, ale łaskawie podejmie się tej roli, by udowodnić całemu światu, że świat się mylił. Może powinnam zmienić zawód?
Nie było szans wyczuć czy żartuje, czy mówi poważnie. Rozgoryczenie, ironia, ale również rozbawienie towarzyszyły jej przy konstruowaniu tej krótkiej przemowy. A konstruowała ją w chwili mówienia. Sama nawet nie wiedziała czy chciała go uszczypnąć, czy też jej się wymsknęło. Miała być miła, wyszło jak zwykle. Przygryzła wargę i postukała palcami o oparcie krzesła, na którym wciąż spoczywała jej ręka. Drugą ręką przeczesała włosy.
- I jakże mam ci opowiedzieć o sobie, skoro cały czas mówisz coś ciekawego? Coś, co mam ochotę natychmiast skomentować, tematy dotyczące mojej osoby uznając za nieistotne. - Czyżby była to próba wykręcenia się od odpowiedzi? Może tak. A może nie? - Nazywam się Liley. - Liley Bez Nazwiska. Ale zawsze to jakiś krok naprzód. - A ty wyglądasz całkiem młodo. Wysoko urodzony, bogaty, z dziwnym zamiłowaniem do najgorszych lokali w mieście. Po co było ci wojsko? Tam też szukałeś wrażeń? Walcząc o czyjąś sprawę? Zabijając w imię idei?
Tym razem zaciekawiła się bardzo szczerze. A że zauważyła pewną zmianę w jego podejściu, zauważyła wylewność, postanowiła pociągnąć go za język trochę bardziej.
- Liley Lefferts
- Wiek : 205/26Zawód : ŁowcaUmiejętności : HipnozaPunkty : 5
Re: Pub Rusałka
Obserwowanie tej dwójki z kąta sali nie było dla niego komfortowe, zwłaszcza w momencie, kiedy widział jak Liley pochylała się do szyi Charlesa. Od razu postanowił zareagować, próbując przecisnąć się przez tłum siedzących czy przemieszczających się klientów tego miejsca. Ale zaszedł tak, by brat go nie widział. Nie podchodził zbyt blisko, ale można by stwierdzić, że nie całe dwa metry brakowały, aby znaleźć się przy nich, za plecami Charlesa. Z pod kaptura ujrzał jednak, że Liley opanowała się i nie zaatakowała. Nie ugryzła. Mógł tym samym zdjąć dłoń z rękojeści swojej broni. Nie chcąc za bardzo zwracać na siebie uwagę, zajął miejsce przy tej samej ladzie co Liley i Charles, za dwoma ludźmi ze sobą rozmawiającymi od strony Charlesa i zamówił drinka. Kątem oka starał się ich obserwować i w miarę możliwości, podsłuchać rozmowę. Co nieco udawało mu się wyłapać i nie ukrywałby niezadowolenia z tego, jak nisko upadł jego brat. Nie musiał słyszeć słów Charlesa, który postarał się mówić ciszej, to widocznie tego samego nie można było powiedzieć o wampirzycy. Ale dzięki temu, sam mógł się dowiedzieć, co działo mniej więcej przez te lata, kiedy zniknął z życia swojej rodziny.
Spojrzenie swoje chwilowo utkwił w szklance alkoholu, cały czas udając kogoś w rodzaju tajemniczego podróżnika, co kaptura z głowy nie zdejmuje.
Spojrzenie swoje chwilowo utkwił w szklance alkoholu, cały czas udając kogoś w rodzaju tajemniczego podróżnika, co kaptura z głowy nie zdejmuje.
- Malcolm Royce
- p. David Carter
- Tytuł : SzlachcicWiek : 35Zawód : Ksiądz / ŁowcaUmiejętności : Pierwsza pomoc, sztuki walk, posługiwanie się sztyletami i karabinemPunkty : 35
Re: Pub Rusałka
Charles był zmieszany. Nie kontrolował przebiegu rozmowy tak jakby tego pragnął. Jego wypowiedzi gubiły sens, zupełnie jakby coś kręcił. Sprawnie lawirował między ironią, a poważniejszym tonem ale był zmieszany. Zbyt pochopnie ocenił sytuację i nie spodziewał się, że kobieta będzie taka bystra i ciekawa, zarazem zadziorna i niebezpieczna. Dla kogoś kto stąpa nieostrożnie. Czyli dla kogoś takiego jak on. To miejsce przyzwyczaiło go do zupełnie innych standardów. To akurat można wybaczyć. W końcu zaczął się poprawiać.
Liley, Liley. Powtarzał w myślach raz za razem. Ogarnęło go dziwne uczucie. To imię na prawdę mu się podobało. Stwierdził, że pasuje do jej twarzy. Ust. I oczu.
- Miło Cię poznać Liley. - Wtrącił, nim zapytała o wojsko. Wyszczerzył zęby i wzruszył ramionami.
- Faktycznie, brzmi jak cytat z gazety. I mija się z prawdą tak samo jak większość gazeciarskich treści. Cholera, mam szczęście, że znam tutejszych wydawców. Na wszelki wypadek muszę być ostrożniejszy.- Puścił oczko, choć nie żartował. Przypomniał sobie jak obrywał w ucho za paplanie jęzorem. Słowa są Gin, a milczenie Gōrudo - powtarzał pan Onizuka. Stary grzyb miał rację ale Charles nie traktował tego poważnie. Rzadko słuchał kogokolwiek poza własnym głosem w głowie.
Liley, Liley. Powtórzył to jeszcze kilkukrotnie. Imię przypadło mu do gustu, lecz czuł pewien niedosyt. Oczekiwał, że dziewczyna powie o sobie coś więcej. Szła w zaparte, więc nie czuł się zobowiązany udzielać bezpośrednich odpowiedzi.
Kiedy zamknięto mu przed nosem drzwi do Cambridge, jedynym sposobem na ucieczkę przed złym rozgłosem było wstąpienie do wojska. Nie miał nic do stracenia. Schował dumę do kieszeni i zapisał się na służbę. Kpił z tradycji, aż w końcu zrobił to co każdy Carter przed nim. Poza tym był też drugi powód, jego brat. Tak czy inaczej, nie zamierzał udzielać takiej odpowiedzi. Zamiast tego postanowił się trochę podroczyć, aby nie zanudzić zbyt prędko swej towarzyszki.
- Tak, szukałem wrażeń ale dostałem tylko piach w butach i niewygodny mundur. Obiecywali, że panny będą chodzić za mną sznurem ale zamiast tego przez większość czasu towarzyszyły mi wielbłądy. Już ciekawiej zrobiło się jak wylądowałem na noszach. Wiesz co, masz rację. Rozgadałem się, a chciałbym zaoszczędzić trochę energii na później. Pozwól, że teraz ja posłucham, a Ty opowiesz mi czym się zajmujesz. No, jeśli nie będziesz mnie musiała później zabić. Och i nazwij mnie szychą raz jeszcze to dostaniesz pstryczka. Jeszcze się ktoś domyśli i wyrzucą mnie z lokalu.- Uśmiechnął się niepewnie i położył na blacie dłoń. Szrama na jej środku zdradzała ranę od postrzału. Blizna wyglądała na świeżą, lecz najwyraźniej dobrze się goiła. Charles zupełnie się tym nie przejmował ale taki szczegół z pewnością nie mógł umknąć ciekawości Liley.
Liley, Liley. Powtarzał w myślach raz za razem. Ogarnęło go dziwne uczucie. To imię na prawdę mu się podobało. Stwierdził, że pasuje do jej twarzy. Ust. I oczu.
- Miło Cię poznać Liley. - Wtrącił, nim zapytała o wojsko. Wyszczerzył zęby i wzruszył ramionami.
- Faktycznie, brzmi jak cytat z gazety. I mija się z prawdą tak samo jak większość gazeciarskich treści. Cholera, mam szczęście, że znam tutejszych wydawców. Na wszelki wypadek muszę być ostrożniejszy.- Puścił oczko, choć nie żartował. Przypomniał sobie jak obrywał w ucho za paplanie jęzorem. Słowa są Gin, a milczenie Gōrudo - powtarzał pan Onizuka. Stary grzyb miał rację ale Charles nie traktował tego poważnie. Rzadko słuchał kogokolwiek poza własnym głosem w głowie.
Liley, Liley. Powtórzył to jeszcze kilkukrotnie. Imię przypadło mu do gustu, lecz czuł pewien niedosyt. Oczekiwał, że dziewczyna powie o sobie coś więcej. Szła w zaparte, więc nie czuł się zobowiązany udzielać bezpośrednich odpowiedzi.
Kiedy zamknięto mu przed nosem drzwi do Cambridge, jedynym sposobem na ucieczkę przed złym rozgłosem było wstąpienie do wojska. Nie miał nic do stracenia. Schował dumę do kieszeni i zapisał się na służbę. Kpił z tradycji, aż w końcu zrobił to co każdy Carter przed nim. Poza tym był też drugi powód, jego brat. Tak czy inaczej, nie zamierzał udzielać takiej odpowiedzi. Zamiast tego postanowił się trochę podroczyć, aby nie zanudzić zbyt prędko swej towarzyszki.
- Tak, szukałem wrażeń ale dostałem tylko piach w butach i niewygodny mundur. Obiecywali, że panny będą chodzić za mną sznurem ale zamiast tego przez większość czasu towarzyszyły mi wielbłądy. Już ciekawiej zrobiło się jak wylądowałem na noszach. Wiesz co, masz rację. Rozgadałem się, a chciałbym zaoszczędzić trochę energii na później. Pozwól, że teraz ja posłucham, a Ty opowiesz mi czym się zajmujesz. No, jeśli nie będziesz mnie musiała później zabić. Och i nazwij mnie szychą raz jeszcze to dostaniesz pstryczka. Jeszcze się ktoś domyśli i wyrzucą mnie z lokalu.- Uśmiechnął się niepewnie i położył na blacie dłoń. Szrama na jej środku zdradzała ranę od postrzału. Blizna wyglądała na świeżą, lecz najwyraźniej dobrze się goiła. Charles zupełnie się tym nie przejmował ale taki szczegół z pewnością nie mógł umknąć ciekawości Liley.
- Charles Carter
- Tytuł : SzlachcicWiek : 26Zawód : Prawa ręka ojcaUmiejętności : Pierwsza pomoc, posługiwanie się kataną i pistoletemPunkty : 1
Re: Pub Rusałka
Niekomfortowe było co innego. Liley początkowo skupiona była na Charlesie tak bardzo, że ignorowała całą resztę klienteli. Czasem rzuciła okiem na prawo czy lewo, by omieść wzrokiem losową osobę, ale tak naprawdę wcale jej nie widziała, bo myślami była zupełnie gdzie indziej. Później jednak coś zaczęło ją męczyć. Nieprzyjemne uczucie bycia obserwowanym. A może zbyt wiele sobie wyobraża? Przez tych pieprzonych łowców popadnie kiedyś w paranoję. Rozejrzała się po sali uważniej, niestety nie dostrzegła niczego podejrzanego. No, pomijając fakt, że cały ten lokal i wszyscy jego goście wyglądali podejrzanie. Ciężko o znalezienie igły w stogu siana. Ostatecznie przyjęła więc, że jej się wydawało i ponownie skupiła uwagę na swoim rozmówcy.
Nie zauważyła jego zmieszania albo nie chciała go zauważyć. Dla niej była to zwyczajna rozmowa z przypadkowo poznaną osobą, rozmowa, jakiej jutro, pojutrze czy za tydzień może już nie pamiętać. Z drugiej strony, Charles nie zniechęcił jej do siebie swoją osobowością - poza paroma głupimi tekstami - dlatego istniała szansa, że mimo wszystko nie zapomni o nim tak łatwo. Ludzie często ją nudzili, byli mało rozrywkowi, mało interesujący, skupieni na przyziemnych, ludzkich sprawach. W jego przypadku wyjątkowo intrygujące okazały się pieniądze, ale powiedzmy, że charakter prezentował też całkiem ciekawy.
- No. O to właśnie chodzi w gorących informacjach z pierwszych stron gazet - by wzbudzać sensację dobrze sklejonymi plotkami. A jak już coś takiego pójdzie w obieg, bardzo ciężko jest się później wybielić. Ale skoro masz znajomości, to nic tu nie zdziałam.
Udała smutek, znów układając usta w podkówkę. Później wzruszyła ramionami, wyprostowała się, rozmasowała kark, by na końcu wrócić do poprzedniej pozycji, lekko przygarbionej, z przedramieniem leżącym swobodnie na oparciu krzesła. Obserwowała go uważnie, ale nie nachalnie. Przyjrzała się jego rysom twarzy, oceniła sylwetkę. I nagle pożałowała, że był człowiekiem. Ludzie to zbyt delikatne istoty. Pokręciła lekko głową, odpędzając od siebie dziwne pomysły.
W ogóle Charles miał szczęście, że nie potrafiła czytać w myślach. Naprawdę miał. Gdyby dowiedziała się przypadkiem, że powtarza w myślach jej imię, niczym maniak, poczułaby niesmak i tyle byłoby z rozmowy. Z drugiej strony... mogłaby to wykorzystać.
- Nie potrzebujesz munduru, by zwracać na siebie uwagę panien. - Oho, komplement? Tylko czy przemyślany, czy może się wymsknęło? Kto wie, kto wie. Zastanowiła się co właściwie może mu powiedzieć. Powinna zupełnie popuścić wodze fantazji, czy lepiej zmieszać fikcję z rzeczywistością?
- Oczywiście, że będę musiała cię później zabić. Jeśli nie chcesz umrzeć, zatkaj uszy i nie słuchaj - uśmiechnęła się czarująco, ale w jej głosie było coś, co mówiło, że nie żartuje. - Wiesz jak to jest. Jeździsz od miasta do miasta w poszukiwaniu zleceń. Zabójstwa, porwania, wymuszenia, pobicia, problemy z sąsiadami, problemy z klientami, z dłużnikami. Robisz wszystko, za co dostajesz pieniądze, ale sam wybierasz czego chcesz się podjąć. Czasem zdarzają się nawet poszukiwania osób zaginionych, ale to żmudna robota i rzadko dobrze opłacana. Kobiety nie mają łatwo w tym biznesie, ale lekceważenie nas daje nam przewagę.
Całkiem niezła z niej tkaczka, nie? Chociaż, jakby ktoś koniecznie szukał powiązania - jako łowca wampirów przecież też zabijała, porywała, tropiła, torturowała, załatwiała problematycznych osobników. Ale ona powiązania nie widziała. Opisała mu rolę, jaką jej zdaniem pełnił typowy łowca nagród.
- Nie wiem co dokładnie chciałbyś wiedzieć. I spróbuj dać mi pstryczka, szycho, to pożałujesz.
Uśmiechnęła się. Nie byłaby sobą, gdyby nie uciekła się do prowokacji. Grozić też lubiła, niestety zdawała sobie sprawę z tego, że z realizacją jakiejkolwiek groźby w miejscu tak zatłoczonym jak pub będzie problem. Może powinna go stąd wyprowadzić? Mogłaby się przy okazji odciąć za jego wcześniejsze przykre słowa - nie zapomniała! A i krwi mogłaby skosztować, łowcy chyba się nie obrażą. Chociaż wtedy musiałaby go zabić. Całe szczęście, że niedawno się pożywiała.
Zawiesiła na chwilę wzrok na jego leżącej na blacie dłoni. Faktycznie szrama nie umknęła jej uwadze, a więc by złośliwości stało się zadość...
- A ta dziura w ręce to za co? Wkurzona kochanka?
Nie zauważyła jego zmieszania albo nie chciała go zauważyć. Dla niej była to zwyczajna rozmowa z przypadkowo poznaną osobą, rozmowa, jakiej jutro, pojutrze czy za tydzień może już nie pamiętać. Z drugiej strony, Charles nie zniechęcił jej do siebie swoją osobowością - poza paroma głupimi tekstami - dlatego istniała szansa, że mimo wszystko nie zapomni o nim tak łatwo. Ludzie często ją nudzili, byli mało rozrywkowi, mało interesujący, skupieni na przyziemnych, ludzkich sprawach. W jego przypadku wyjątkowo intrygujące okazały się pieniądze, ale powiedzmy, że charakter prezentował też całkiem ciekawy.
- No. O to właśnie chodzi w gorących informacjach z pierwszych stron gazet - by wzbudzać sensację dobrze sklejonymi plotkami. A jak już coś takiego pójdzie w obieg, bardzo ciężko jest się później wybielić. Ale skoro masz znajomości, to nic tu nie zdziałam.
Udała smutek, znów układając usta w podkówkę. Później wzruszyła ramionami, wyprostowała się, rozmasowała kark, by na końcu wrócić do poprzedniej pozycji, lekko przygarbionej, z przedramieniem leżącym swobodnie na oparciu krzesła. Obserwowała go uważnie, ale nie nachalnie. Przyjrzała się jego rysom twarzy, oceniła sylwetkę. I nagle pożałowała, że był człowiekiem. Ludzie to zbyt delikatne istoty. Pokręciła lekko głową, odpędzając od siebie dziwne pomysły.
W ogóle Charles miał szczęście, że nie potrafiła czytać w myślach. Naprawdę miał. Gdyby dowiedziała się przypadkiem, że powtarza w myślach jej imię, niczym maniak, poczułaby niesmak i tyle byłoby z rozmowy. Z drugiej strony... mogłaby to wykorzystać.
- Nie potrzebujesz munduru, by zwracać na siebie uwagę panien. - Oho, komplement? Tylko czy przemyślany, czy może się wymsknęło? Kto wie, kto wie. Zastanowiła się co właściwie może mu powiedzieć. Powinna zupełnie popuścić wodze fantazji, czy lepiej zmieszać fikcję z rzeczywistością?
- Oczywiście, że będę musiała cię później zabić. Jeśli nie chcesz umrzeć, zatkaj uszy i nie słuchaj - uśmiechnęła się czarująco, ale w jej głosie było coś, co mówiło, że nie żartuje. - Wiesz jak to jest. Jeździsz od miasta do miasta w poszukiwaniu zleceń. Zabójstwa, porwania, wymuszenia, pobicia, problemy z sąsiadami, problemy z klientami, z dłużnikami. Robisz wszystko, za co dostajesz pieniądze, ale sam wybierasz czego chcesz się podjąć. Czasem zdarzają się nawet poszukiwania osób zaginionych, ale to żmudna robota i rzadko dobrze opłacana. Kobiety nie mają łatwo w tym biznesie, ale lekceważenie nas daje nam przewagę.
Całkiem niezła z niej tkaczka, nie? Chociaż, jakby ktoś koniecznie szukał powiązania - jako łowca wampirów przecież też zabijała, porywała, tropiła, torturowała, załatwiała problematycznych osobników. Ale ona powiązania nie widziała. Opisała mu rolę, jaką jej zdaniem pełnił typowy łowca nagród.
- Nie wiem co dokładnie chciałbyś wiedzieć. I spróbuj dać mi pstryczka, szycho, to pożałujesz.
Uśmiechnęła się. Nie byłaby sobą, gdyby nie uciekła się do prowokacji. Grozić też lubiła, niestety zdawała sobie sprawę z tego, że z realizacją jakiejkolwiek groźby w miejscu tak zatłoczonym jak pub będzie problem. Może powinna go stąd wyprowadzić? Mogłaby się przy okazji odciąć za jego wcześniejsze przykre słowa - nie zapomniała! A i krwi mogłaby skosztować, łowcy chyba się nie obrażą. Chociaż wtedy musiałaby go zabić. Całe szczęście, że niedawno się pożywiała.
Zawiesiła na chwilę wzrok na jego leżącej na blacie dłoni. Faktycznie szrama nie umknęła jej uwadze, a więc by złośliwości stało się zadość...
- A ta dziura w ręce to za co? Wkurzona kochanka?
- Liley Lefferts
- Wiek : 205/26Zawód : ŁowcaUmiejętności : HipnozaPunkty : 5
Re: Pub Rusałka
Gdyby tylko Charles wiedział, że jego brat przebywa w tym samym lokalu, co on teraz. Że słyszy jego odpowiedzi, kiedy zbliżył się do nich, udając podróżnika i nowego tajemniczego klienta. Nie zdejmował kaptura, nie chcąc być rozpoznanym. Nie w Anglii. Nikt nie powinien go widzieć. Przyjęło się, że David Carter nie żyje. Tak więc niech pozostanie. Lecz będąc teraz świadkiem tej sytuacji, gdzie jego wampirza partnerka usiłuje poderwać jego brata, poczuł się w obowiązku zostać jego cieniem i go chronić. Lecz ciężko będzie, ukrywając swoją prawdziwą tożsamość i to jeszcze za kapturem.
W końcu miał dość tego słuchania, a szczególnie Liley. Niby było to droczenie się z jego bratem, ale znając jej podejście do ludzkiego życia i jej osobowość wampirzą, nie mógł pozwolić jej na dalsze konwersacje z Charlesem.
Odszedł od lady baru, nie zważając na to czy skorzystał z zamówienia czy nie. Mając lekko pochyloną głowę, by kaptur dobrze ukrywał jego twarz, podszedł do wampirzycy i szepnął jej do ucha:
- Czekam na zewnątrz. Natychmiast.
Powiedział tak, by tylko ona usłyszała. Nie jego brat, mimo iż w tak rozmownym miejscu, ciężko człowiekowi usłyszeć szepty do czyjegoś ucha. Na Charlesa nie spojrzał ani na moment. Stał do niego plecami i po chwili oddalił się z lokalu, wychodząc z niego i czekając przy sąsiadującym budynku, z rękoma w kieszeni spodni. Kaptur nadal miał na głowie. W razie gdyby i jego brat postanowił wyjść, nie chciał mu ukazywać swojej twarzy. Liczył że Liley go posłucha i nie każe mu na siebie czekać.
W końcu miał dość tego słuchania, a szczególnie Liley. Niby było to droczenie się z jego bratem, ale znając jej podejście do ludzkiego życia i jej osobowość wampirzą, nie mógł pozwolić jej na dalsze konwersacje z Charlesem.
Odszedł od lady baru, nie zważając na to czy skorzystał z zamówienia czy nie. Mając lekko pochyloną głowę, by kaptur dobrze ukrywał jego twarz, podszedł do wampirzycy i szepnął jej do ucha:
- Czekam na zewnątrz. Natychmiast.
Powiedział tak, by tylko ona usłyszała. Nie jego brat, mimo iż w tak rozmownym miejscu, ciężko człowiekowi usłyszeć szepty do czyjegoś ucha. Na Charlesa nie spojrzał ani na moment. Stał do niego plecami i po chwili oddalił się z lokalu, wychodząc z niego i czekając przy sąsiadującym budynku, z rękoma w kieszeni spodni. Kaptur nadal miał na głowie. W razie gdyby i jego brat postanowił wyjść, nie chciał mu ukazywać swojej twarzy. Liczył że Liley go posłucha i nie każe mu na siebie czekać.
- Malcolm Royce
- p. David Carter
- Tytuł : SzlachcicWiek : 35Zawód : Ksiądz / ŁowcaUmiejętności : Pierwsza pomoc, sztuki walk, posługiwanie się sztyletami i karabinemPunkty : 35
Re: Pub Rusałka
Ten wieczór z pewnością mogła wrzucić do szufladki oznaczonej plakietką przyjemne chwile. Ostatnimi czasy zwyczajne rozmowy były dla niej rzadkością - raczej prała się z kimś bez użycia słów, albo używała mocnych słów do wywiercenia komuś dziury w brzuchu. A tu proszę, chwila wytchnienia w najgorszej z londyńskich spelun! Powinna częściej tu zaglądać. W ogóle powinna częściej bywać w stolicy, ale cóż poradzić, pracy się nie wybiera, nie w jej przypadku. I nawet jeśli nie miała względem Charlesa szczerych intencji, kto wie, może w przyszłości mogliby zostać prawie-przyjaciółmi? Zawsze warto poobracać się trochę wśród wpływowych ludzi, bo nigdy nie wiadomo, kto i kiedy mógłby się do czegoś przydać. Choć w sumie... Gdyby tak wcieliła swój plan w życie, ten jakże czarujący jegomość prędzej wyznaczyłby cenę za jej głowę niż w czymkolwiek jej pomógł. Czy ona zawsze musiała szukać guza?
Stety albo niestety, guz tym razem sam ją znalazł. Okazało się, że jej wcześniejsze przeczucia, że jest obserwowana, były prawdziwe. Zmarszczyła brwi, kiedy zakapturzona postać zaczęła zbliżać się w ich kierunku. Siedział tu cały czas? Podsłuchiwał? Cholera, nie zwróciła uwagi! W sumie... Nie szkodzi. Na króciutką chwilę straciła zainteresowanie Charlesem, więc nawet, gdyby jej w jakiś sposób odpowiedział, nie słuchałaby go. Patrzyła się na niego oczywiście przez cały czas, dla zachowania pozorów, ale prawdziwie skupiona była na dziwnej postaci. A kiedy dziwna postać ujawniła się głosem, w Liley momentalnie się zagotowało. A to sukinsyn!
Wzięła głęboki wdech i wypuściła ze świstem powietrze. Poderwała się z krzesła, mało elegancko zeskakując na ziemię.
- Wybacz, Charles, ale wychodzę. Ktoś zasłużył na lanie. Do zobaczenia, mam nadzieję!
Nie czekała na odpowiedź. Po prostu ruszyła do wyjścia, jak rozjuszony byk prychając pod nosem. Ale dlaczego tak okropnie się wkurzyła? Przecież była świadoma tego, że łowcy nie spuszczają z niej oka. Wiedziała, że wszędzie ciągnie się za nią ogon, że nie posiada czegoś takiego jak prywatność. Mimo to zirytował ją jego ton, jego władczość. Myślał, że może jej wydawać rozkazy? Aha!
Trzasnąwszy drzwiami pubu rozejrzała się po opustoszałej o tej porze ulicy. Bardzo łatwo było zlokalizować łowcę jeśli wiedziało się, czego się szuka. Skrzyżowała ręce na piersi i rzuciła mu wściekłe spojrzenie, mając przeolbrzymią nadzieję, że je zauważy. Dopiero po chwili, gdy tak sobie postała, obserwując go z odległości kilku kroków, zbliżyła się do niego.
- Tajna misja? Ukrywasz się przed kimś? Czy nie chciałeś, bym zauważyła, że podsłuchujesz moje rozmowy? - warknęła, zupełnie zapominając o swoich wcześniejszych postanowieniach polecających na byciu dla niego miłą. Miała mu pokazać, że nawet wampir bywa czasem ludzki. No, już ona mu pokaże! - Czego chcesz?
Stety albo niestety, guz tym razem sam ją znalazł. Okazało się, że jej wcześniejsze przeczucia, że jest obserwowana, były prawdziwe. Zmarszczyła brwi, kiedy zakapturzona postać zaczęła zbliżać się w ich kierunku. Siedział tu cały czas? Podsłuchiwał? Cholera, nie zwróciła uwagi! W sumie... Nie szkodzi. Na króciutką chwilę straciła zainteresowanie Charlesem, więc nawet, gdyby jej w jakiś sposób odpowiedział, nie słuchałaby go. Patrzyła się na niego oczywiście przez cały czas, dla zachowania pozorów, ale prawdziwie skupiona była na dziwnej postaci. A kiedy dziwna postać ujawniła się głosem, w Liley momentalnie się zagotowało. A to sukinsyn!
Wzięła głęboki wdech i wypuściła ze świstem powietrze. Poderwała się z krzesła, mało elegancko zeskakując na ziemię.
- Wybacz, Charles, ale wychodzę. Ktoś zasłużył na lanie. Do zobaczenia, mam nadzieję!
Nie czekała na odpowiedź. Po prostu ruszyła do wyjścia, jak rozjuszony byk prychając pod nosem. Ale dlaczego tak okropnie się wkurzyła? Przecież była świadoma tego, że łowcy nie spuszczają z niej oka. Wiedziała, że wszędzie ciągnie się za nią ogon, że nie posiada czegoś takiego jak prywatność. Mimo to zirytował ją jego ton, jego władczość. Myślał, że może jej wydawać rozkazy? Aha!
Trzasnąwszy drzwiami pubu rozejrzała się po opustoszałej o tej porze ulicy. Bardzo łatwo było zlokalizować łowcę jeśli wiedziało się, czego się szuka. Skrzyżowała ręce na piersi i rzuciła mu wściekłe spojrzenie, mając przeolbrzymią nadzieję, że je zauważy. Dopiero po chwili, gdy tak sobie postała, obserwując go z odległości kilku kroków, zbliżyła się do niego.
- Tajna misja? Ukrywasz się przed kimś? Czy nie chciałeś, bym zauważyła, że podsłuchujesz moje rozmowy? - warknęła, zupełnie zapominając o swoich wcześniejszych postanowieniach polecających na byciu dla niego miłą. Miała mu pokazać, że nawet wampir bywa czasem ludzki. No, już ona mu pokaże! - Czego chcesz?
- Liley Lefferts
- Wiek : 205/26Zawód : ŁowcaUmiejętności : HipnozaPunkty : 5
Re: Pub Rusałka
Uwielbiała takie miejsca. Pełne prostych ludzi, mężczyzn bez ogłady, których w łatwy sposób można było wyprowadzić w ciemny zaułek i pozbawić życia. Wcześniej może zaznać nawet chwilowej przyjemności w silnych, robotniczych ramionach. O tych ludzi nikt się nie upominał - Ivy szybko zdała sobie z tego sprawę. W takich miejscach nikt nic nie pamiętał. W takich miejscach była niewidzialna.
Zaraz po przekroczeniu progu uderzyła ją w nozdrza woń taniego alkoholu, tanich perfum pomieszanych z potem i dobrej zabawy. Zaciągnęła się mocno tą mieszanką i zrobiła krok do przodu. Jej prosta, czarna sukienka i rozpuszczone włosy nie za bardzo rzucały się w oczy. Ale było pewnie coś w jej postawie, pewnym siebie kroku, że zwróciło uwagę kilku osób. W większości mężczyzn. Nie minęło nawet kilka minut, kiedy zaproszono ją do stołu pod oknem i postawiono szklankę whisky. Obrzydliwej whisky, ale nie zamierzała narzekać. Usiadła na długiej ławie, perfekcyjnie odnajdując się w tutejszym klimacie i momentalnie nawiązując wspólny język w tutejszymi bywalcami.
Jednocześnie rozglądała się bacznie dookoła.
Zaraz po przekroczeniu progu uderzyła ją w nozdrza woń taniego alkoholu, tanich perfum pomieszanych z potem i dobrej zabawy. Zaciągnęła się mocno tą mieszanką i zrobiła krok do przodu. Jej prosta, czarna sukienka i rozpuszczone włosy nie za bardzo rzucały się w oczy. Ale było pewnie coś w jej postawie, pewnym siebie kroku, że zwróciło uwagę kilku osób. W większości mężczyzn. Nie minęło nawet kilka minut, kiedy zaproszono ją do stołu pod oknem i postawiono szklankę whisky. Obrzydliwej whisky, ale nie zamierzała narzekać. Usiadła na długiej ławie, perfekcyjnie odnajdując się w tutejszym klimacie i momentalnie nawiązując wspólny język w tutejszymi bywalcami.
Jednocześnie rozglądała się bacznie dookoła.
- Ivy Blackmoore
- Wiek : 179 / 22Zawód : MalarkaUmiejętności : Czytanie w myślach (nowicjusz)Punkty : 2
Re: Pub Rusałka
Jakiś czas po spotkaniu z Freyą/
Akasha od kiedy stałą się wampirem nie mogła wielu rzeczy pojąć, ale szło jej to coraz lepiej. Zaczęła powoli panować nad sobą, ale nie potrafiła tego ogarnąć do perfekcji. Wystarczyło, że poczuła krew nie potrafiła się opanować. Dla niej było to coś czego nie potrafiła zrozumieć, wiedziała że jej żądza krwi była nie do zniesienia. Do tego to, jak posilała się również sprawiało nie lada problem. Bowiem zawsze mordowała do takiego czasu, aż poczuła się syta. Niestety potrafiła mordować nawet kilka wiosek. Ostatnio niestety jej zapędy były coraz większe. Dzisiaj spacerując skierowała się powoli w stronę budynku, gdzie szyld głosił wyraźnie "Pub Rusałka" weszła do środka rozglądając się dookoła. Młoda księżniczka została rozpoznana przez jednego z siedzących przy stoliku. Jednak dziewczyna udała, że nie wie o czym mówi, usiadła przy stoliku w cieniu, z dala od ciekawskich oczu. Skupiła się tam w milczeniu taksując każdego z osobna. Czekała, wiedziała że w końcu ktoś się skusi by spocząć obok niej przy tym jednocześnie kończąc jako jej kolacja. Długo nie musiała czekać. Mężczyzna, który tak szeptał podszedł do niej siadając i przez chwilę z nią dyskutując zawzięcie. Dziewczyna spojrzała na mężczyznę uważnie obserwując. Chwilę z nim pomówiła, lekko pochylając się w jego stronę a potem wbiła w jego kark kły kosztując szkarłatu. Wyglądało to jakby właśnie z nim flirtowała uszko, na uszko ale prawda była inna.
Akasha od kiedy stałą się wampirem nie mogła wielu rzeczy pojąć, ale szło jej to coraz lepiej. Zaczęła powoli panować nad sobą, ale nie potrafiła tego ogarnąć do perfekcji. Wystarczyło, że poczuła krew nie potrafiła się opanować. Dla niej było to coś czego nie potrafiła zrozumieć, wiedziała że jej żądza krwi była nie do zniesienia. Do tego to, jak posilała się również sprawiało nie lada problem. Bowiem zawsze mordowała do takiego czasu, aż poczuła się syta. Niestety potrafiła mordować nawet kilka wiosek. Ostatnio niestety jej zapędy były coraz większe. Dzisiaj spacerując skierowała się powoli w stronę budynku, gdzie szyld głosił wyraźnie "Pub Rusałka" weszła do środka rozglądając się dookoła. Młoda księżniczka została rozpoznana przez jednego z siedzących przy stoliku. Jednak dziewczyna udała, że nie wie o czym mówi, usiadła przy stoliku w cieniu, z dala od ciekawskich oczu. Skupiła się tam w milczeniu taksując każdego z osobna. Czekała, wiedziała że w końcu ktoś się skusi by spocząć obok niej przy tym jednocześnie kończąc jako jej kolacja. Długo nie musiała czekać. Mężczyzna, który tak szeptał podszedł do niej siadając i przez chwilę z nią dyskutując zawzięcie. Dziewczyna spojrzała na mężczyznę uważnie obserwując. Chwilę z nim pomówiła, lekko pochylając się w jego stronę a potem wbiła w jego kark kły kosztując szkarłatu. Wyglądało to jakby właśnie z nim flirtowała uszko, na uszko ale prawda była inna.
- Akasha McQueen
- p. Wiktoria Koburg
- Tytuł : KsieżniczkaWiek : 22Zawód : Księżniczki nie pracująUmiejętności : JasnowidzeniePunkty : 24
Re: Pub Rusałka
Mówiąc szczerze, świetnie się bawiła. Czytanie w myślach mężczyzn zgromadzonych dookoła, sprawiało jej faktyczną frajdę. Proste, niewykształcone umysły, proste myśli, kierujące się w zdecydowanej większości do jednego.
Drink wędrował na drinkiem, ale Ivy, choć piła każdego, jednego po drugim, nie czuła w ogóle stanu upojenia alkoholowego. Nigdy go nie czuła - odkąd została wampirem. Grała radośnie w pokera, wciąż przegrywając całusa za całusem, coraz bardziej zbliżając się do mężczyzny siedzącego najbliżej - Johna, jak zdążyła się już dowiedzieć. Lada moment, jeszcze dwie partie i będzie gotowy, żeby wyjść z tego śmierdzącego pubu i powędrować za nią, dokądkolwiek zapragnie pójść.
Rzuciła karty na stół, z głośnym krzykiem i śmiechem jednocześnie, ogłaszając swój sprzeciw, bo jakoś ten poker wybitnie jej dziś nie szedł. W tym momencie to poczuła. Rozejrzała się dookoła i zawiesiła baczne spojrzenie na dziewczynie, która właśnie weszła do pubu. Nie umiała sprecyzować tego uczucia, ale było ono silne i niepokojące. Od tej chwili musiała skupiać całą siłę woli, żeby prowadzić teatrzyk z grą w pokera i dobrym nastrójem.
Przez dłuższy czas przewiercała dziewczynę wzrokiem, ze zgrozą przyjmując fakt, że jej umysł i myśli są dla Ivy kompletnie nie do odczytania. Pewna była jednak dopiero w momencie, kiedy zauważyła coś, czego oko śmiertelnika nie jest w stanie zauważyć w takim świetle - krew na ustach dziewczyny. Czy ona zwariowała?
Oddała przegranego całusa Johnowi, bez przerwy udając świetną zabawę, jednak jej wzrok utkwiony był niezmiennie w dziewczynie.
Drink wędrował na drinkiem, ale Ivy, choć piła każdego, jednego po drugim, nie czuła w ogóle stanu upojenia alkoholowego. Nigdy go nie czuła - odkąd została wampirem. Grała radośnie w pokera, wciąż przegrywając całusa za całusem, coraz bardziej zbliżając się do mężczyzny siedzącego najbliżej - Johna, jak zdążyła się już dowiedzieć. Lada moment, jeszcze dwie partie i będzie gotowy, żeby wyjść z tego śmierdzącego pubu i powędrować za nią, dokądkolwiek zapragnie pójść.
Rzuciła karty na stół, z głośnym krzykiem i śmiechem jednocześnie, ogłaszając swój sprzeciw, bo jakoś ten poker wybitnie jej dziś nie szedł. W tym momencie to poczuła. Rozejrzała się dookoła i zawiesiła baczne spojrzenie na dziewczynie, która właśnie weszła do pubu. Nie umiała sprecyzować tego uczucia, ale było ono silne i niepokojące. Od tej chwili musiała skupiać całą siłę woli, żeby prowadzić teatrzyk z grą w pokera i dobrym nastrójem.
Przez dłuższy czas przewiercała dziewczynę wzrokiem, ze zgrozą przyjmując fakt, że jej umysł i myśli są dla Ivy kompletnie nie do odczytania. Pewna była jednak dopiero w momencie, kiedy zauważyła coś, czego oko śmiertelnika nie jest w stanie zauważyć w takim świetle - krew na ustach dziewczyny. Czy ona zwariowała?
Oddała przegranego całusa Johnowi, bez przerwy udając świetną zabawę, jednak jej wzrok utkwiony był niezmiennie w dziewczynie.
- Ivy Blackmoore
- Wiek : 179 / 22Zawód : MalarkaUmiejętności : Czytanie w myślach (nowicjusz)Punkty : 2
Re: Pub Rusałka
Akasha, czy jak kto wolał Księżniczka Wiktoria nie interesowała się obecnie niczym co nie miało w sobie jeszcze resztki krwi. Usadowiła mężczyznę tak, że jego truchło odpowiednio zamaskowane mogło spokojnie jeszcze sobie posiedzieć w miejscu zbrodni nie zwracając za bardzo uwagi na to, że ktoś się dziewczynie bacznie przygląda. Jej truchło, z którego jeszcze chwilę temu piła wyglądało tak, jakby właśnie jej towarzysz się napił do nieprzytomności. Jednak prawda była zupełnie inna. Dziewczyna dopiero po chwili dostrzegła stojącą dziewczynę między mężczyznami. Grała, śmiała się ale też bacznie jej się przyglądała. Na szczęście widać było, nie wiedziała kim jest. Może nie było tak źle? Może tylko ten przeklęty człowieczyna wiedział o jej osobie? Ale przecież nie mogła pozwolić mu żyć, nie mówiąc już o doniesieniu o tym, że wnuczka Królowej biega sobie wysysając z ludzi krew. Aki po chwili w końcu podeszła do dziewczyny uśmiechają się delikatnie. Jej usta pozostawały nadal delikatnie zabarwione krwią, jednak nie były one aż tak bardzo czerwone, by mężczyźni zaniepokoili się ów barwą. Spojrzała na dziewczynę z zaciekawieniem.
- Jak Ci na imię?
Zagadnęła z zaciekawieniem po czym uśmiechnęła się lekko pod nosem do niej. Była ciekawa jak to wszystko się potoczy.
- Jak Ci na imię?
Zagadnęła z zaciekawieniem po czym uśmiechnęła się lekko pod nosem do niej. Była ciekawa jak to wszystko się potoczy.
- Akasha McQueen
- p. Wiktoria Koburg
- Tytuł : KsieżniczkaWiek : 22Zawód : Księżniczki nie pracująUmiejętności : JasnowidzeniePunkty : 24
Re: Pub Rusałka
Zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, ubiegł ją amant-John.
- Jak jej na imię? - spytał powoli, coraz bardziej pijany - Annie. Słodka Annie. - powiedział, dotykając palcem podbródek Ivy i odwracając jej głowę w swoją stronę. W normalnych okolicznościach, Ivy skomentowałaby ten gest, co najmniej wymierzając mężczyźnie siarczysty policzek, ale w tej chwili była gotowa na wszystko, żeby osiągnąć swój cel. Zaśmiała się więc radośnie i mrugnęła do niego.
Chwyciła swoją szklankę i upiła niewielki łyk whisky, nie krzywiąc się ani odrobinę, choć ten smak w zasadzie sam tego wymagał. Zamiast tego spojrzała na dziewczynę, uśmiechając się nad szklanką w najbardziej zjadliwy sposób, jaki można sobie wyobrazić.
Wiedziała, że rybka złapała haczyk, a właściwie, że już prawie leży na jej talerzu. Nie mogła jednak pozwolić, żeby upił się do końca. Wtedy krew nie smakowała tak samo.
- Annie. - wzruszyła ramionami, ze śmiechem, nie przestając wnikliwie przyglądać się dziewczynie. Bledsza niż u innych cera, usta ewidentnie zabarwione krwią i ta dziwna aura, której Ivy nie umiałaby opisać, ale którą ewidentnie czuła - Może się przysiądziesz? - wskazała głową ławę po drugiej stronie stołu - Chłopcy, na pewno nie macie nic przeciwko? - spytała, rozglądając się po wszystkich dookoła, a chłopcy oczywiście zareagowali w taki sposób, w jaki przypuszczała: momentalnie zrobili dziewczynie miejsce, zachęcając ją, żeby usiadła.
- Jak jej na imię? - spytał powoli, coraz bardziej pijany - Annie. Słodka Annie. - powiedział, dotykając palcem podbródek Ivy i odwracając jej głowę w swoją stronę. W normalnych okolicznościach, Ivy skomentowałaby ten gest, co najmniej wymierzając mężczyźnie siarczysty policzek, ale w tej chwili była gotowa na wszystko, żeby osiągnąć swój cel. Zaśmiała się więc radośnie i mrugnęła do niego.
Chwyciła swoją szklankę i upiła niewielki łyk whisky, nie krzywiąc się ani odrobinę, choć ten smak w zasadzie sam tego wymagał. Zamiast tego spojrzała na dziewczynę, uśmiechając się nad szklanką w najbardziej zjadliwy sposób, jaki można sobie wyobrazić.
Wiedziała, że rybka złapała haczyk, a właściwie, że już prawie leży na jej talerzu. Nie mogła jednak pozwolić, żeby upił się do końca. Wtedy krew nie smakowała tak samo.
- Annie. - wzruszyła ramionami, ze śmiechem, nie przestając wnikliwie przyglądać się dziewczynie. Bledsza niż u innych cera, usta ewidentnie zabarwione krwią i ta dziwna aura, której Ivy nie umiałaby opisać, ale którą ewidentnie czuła - Może się przysiądziesz? - wskazała głową ławę po drugiej stronie stołu - Chłopcy, na pewno nie macie nic przeciwko? - spytała, rozglądając się po wszystkich dookoła, a chłopcy oczywiście zareagowali w taki sposób, w jaki przypuszczała: momentalnie zrobili dziewczynie miejsce, zachęcając ją, żeby usiadła.
- Ivy Blackmoore
- Wiek : 179 / 22Zawód : MalarkaUmiejętności : Czytanie w myślach (nowicjusz)Punkty : 2
Re: Pub Rusałka
Oj gdyby to widziała jej babcia. Królowa Wiktoria dostałaby zawału serca zapewne widząc ją raz w takim miejscu, a dwa w takim stanie i takich osobach. W końcu jak to tak? Jej wnuczka miast nosić się jak dama, spędza czas w towarzystwie nieznanych jej osób, które najchętniej by ją przeleciały...no przynajmniej patrząc na co niektóre zalane twarze. Spojrzała jeszcze kątem oka na dziewczynę a potem na mężczyzn, którzy ewidentnie widzieli w niej okazję do udanej nocy. Niestety, tak jak i jej nowa znajoma, tak i Akasha miała inne co do tego zdanie. Dziewczyna jak najbardziej zaczęła przyglądać się nieznajomym, jej oczy zaszły małymi żyłkami, czując jak jej kły zaczęły drażnić jej wewnętrzną stronę ust. Zaklęła pod nosem, czując chęć krwi. Znowu. Utkwiony wzrok we własne nogi, a potem błąd pijaczka. Cichy warkot nieznajomej im dziewczyny. W Pubie na szczęście nie było za dużo osób. Na szczęście i nieszczęście. Akasha nie panując już nad sobą wgryzała się w aortę pijaczka, który bezczelnie zaczął macać jej udo. Nie zabiła go, przynajmniej nie od razu. Spojrzała z chęcią mordu na dziewczynę uśmiechając się niewinnie.
- Wybacz...mam nadzieję, że nie znaczył dla Ciebie nic...
Zaczęła oblizując usta. Akasha działała szybko i bezszelestnie, co też nie zostało zauważone przez innych gości.
- Kim jesteś? Twój zapach...jesteś jak ta, którą spotkałam...też jesteś wampirem? Ludzie inaczej cuchną...słychać ich bicie serc, ale twego nie słyszałam...
- Wybacz...mam nadzieję, że nie znaczył dla Ciebie nic...
Zaczęła oblizując usta. Akasha działała szybko i bezszelestnie, co też nie zostało zauważone przez innych gości.
- Kim jesteś? Twój zapach...jesteś jak ta, którą spotkałam...też jesteś wampirem? Ludzie inaczej cuchną...słychać ich bicie serc, ale twego nie słyszałam...
- Akasha McQueen
- p. Wiktoria Koburg
- Tytuł : KsieżniczkaWiek : 22Zawód : Księżniczki nie pracująUmiejętności : JasnowidzeniePunkty : 24
Re: Pub Rusałka
Kiedy tylko zorientowała się, co się dzieje, odwróciła się szybkim, gwałtownym ruchem w stronę amanta-Johna i wpiła się ustami w jego usta. Oczywiście - nie zauważył. Byłoby najgorsze, gdyby się zorientował, że coś jest nie tak. Gdyby zaczął się opierać i nie chciał wyjść na zewnątrz. Ale John patrzył na nią z zadowoloną miną, nie spodziewając się takiego nagłego przypływu namiętności. Odetchnęła z ulgą.
Odwróciła się powoli w stronę dziewczyny, wbijając w nią zimne, wściekłe spojrzenie.
- Zwariowałaś. - bardziej oznajmiła, niż zapytała, po czym podniosła się z ławy - Nie zbliżaj się do mnie, czuć na odległość, że ściągasz kłopoty. Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj. - wycelowała w nią palcem, mówiąc spokojnie i bardzo cicho.
Chwyciła Johna za rękę i pociągnęła w kierunku drzwi, zanim ta nierozsądna dziewczyna zniweczy wszystko, nad czym pracowała cały wieczór. Czując chłód nocy, zatrzymała się jednak w pół kroku myśląc o tym, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu sama taka była. Sama nie umiała nad sobą panować. Może trzeba jej pokazać? Pokierować? Wprowadzić we wszystko, jak to działa?
Nie. Jej nikt nie pomagał. Sama sobie radziła. I nie chciała zwracać na siebie uwagę przez tę dziewczynę.
Przyspieszyła kroku, pociągając Johna za ramię. Skręciła w ciemną uliczkę, późnej w następną, i kolejną, aż doszli do naprawdę ciemnego, śmierdzącego i paskudnego zaułka. Ivy oparła się o ścianę, patrząc wyzywająco na Johna. Wiedziała, że musi widzieć jej błyszczące oczy nawet w takich ciemnościach. Podciągnęła spódnicę sukni do góry. Mężczyzna znalazł się przy niej w ciągu sekundy. Przejechał dłonią po jej nodze, po czym zaczął dość szybko i sprawnie rozpinać spodnie. Zanim jednak to zrobił, Ivy chwyciła go mocno za głowę i wpiła się w jego szyję.
Wszystko trwało nie więcej, niż kilka sekund. Otarła wierzchnią częścią dłoni usta i wygładziła suknię. Ruszyła przed siebie spokojnym krokiem, zostawiając w ciemności bezwładnie leżącego Johna. Noc jeszcze taka młoda, musiała znaleźć inne ciekawe miejsce.
Odwróciła się powoli w stronę dziewczyny, wbijając w nią zimne, wściekłe spojrzenie.
- Zwariowałaś. - bardziej oznajmiła, niż zapytała, po czym podniosła się z ławy - Nie zbliżaj się do mnie, czuć na odległość, że ściągasz kłopoty. Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj. - wycelowała w nią palcem, mówiąc spokojnie i bardzo cicho.
Chwyciła Johna za rękę i pociągnęła w kierunku drzwi, zanim ta nierozsądna dziewczyna zniweczy wszystko, nad czym pracowała cały wieczór. Czując chłód nocy, zatrzymała się jednak w pół kroku myśląc o tym, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu sama taka była. Sama nie umiała nad sobą panować. Może trzeba jej pokazać? Pokierować? Wprowadzić we wszystko, jak to działa?
Nie. Jej nikt nie pomagał. Sama sobie radziła. I nie chciała zwracać na siebie uwagę przez tę dziewczynę.
Przyspieszyła kroku, pociągając Johna za ramię. Skręciła w ciemną uliczkę, późnej w następną, i kolejną, aż doszli do naprawdę ciemnego, śmierdzącego i paskudnego zaułka. Ivy oparła się o ścianę, patrząc wyzywająco na Johna. Wiedziała, że musi widzieć jej błyszczące oczy nawet w takich ciemnościach. Podciągnęła spódnicę sukni do góry. Mężczyzna znalazł się przy niej w ciągu sekundy. Przejechał dłonią po jej nodze, po czym zaczął dość szybko i sprawnie rozpinać spodnie. Zanim jednak to zrobił, Ivy chwyciła go mocno za głowę i wpiła się w jego szyję.
Wszystko trwało nie więcej, niż kilka sekund. Otarła wierzchnią częścią dłoni usta i wygładziła suknię. Ruszyła przed siebie spokojnym krokiem, zostawiając w ciemności bezwładnie leżącego Johna. Noc jeszcze taka młoda, musiała znaleźć inne ciekawe miejsce.
- Ivy Blackmoore
- Wiek : 179 / 22Zawód : MalarkaUmiejętności : Czytanie w myślach (nowicjusz)Punkty : 2
Strona 1 z 2 • 1, 2
Vampire Kingdom :: Zjednoczone Królestwo :: Anglia :: Londyn
Strona 1 z 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|