Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Strona 1 z 1 • Share
Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Will już od jakiegoś czasu był z ojcem. Dowiedział się o wampirach i innych stworach. Jego ojciec był nikim innym jak samym dowódcą łowców wampirów. Już chociażby przez to, wszyscy mieli nieco większe wymagania od Willa niż od reszty. Przynajmniej takie odnosił wrażenie. Jako syn dowódcy musiał się jako tako wykazywać, ale Willowi brakowało tej odwagi... Mama zawsze powtarzała mu, że przemoc do niczego nie prowadzi. Uczyła go, że przemoc rodzi przemoc, że nic dobrego nigdy z tego nie wynika. Zawsze bał się i unikał bójek. Był zbyt spokojny, za bardzo współczujący. Nie potrafił podnieść na kogoś ręki. Nie ma tu w siedzibie drugiej takiej ugodowej i spokojnej osoby jak On. Co innego nauka w klasie. Tam nie miał sobie równych. Uwielbiał się uczyć matematyki, łaciny... Bał się jednak powiedzieć ojcu, a tym bardziej dziadkowi, że już sto razy bardziej wolałby zostać medykiem. Był chłopcem... Synem przywódcy... No ale przecież była jeszcze Anna, prawda? Ona uwielbiała walczyć. Jedyne co mu się bardzo spodobało, to strzelanie z łuku z Anną. Nie wiedział, czy siostra poinformowała ojca o tym, że zaczęła go tego uczyć, ale uwielbiał to. Mimo, że nie szło mu za dobrze. W sumie, szło mu beznadziejnie jego zdaniem bo jedyne co potrafił to trzymać dobrze łuk i wystrzelić strzałę. Ale to miało się nijak do umiejętności starszej siostry. On nawet nie potrafił ucelować w tarczę... Ba! Początkowo nawet za lekko napinał cięciwę więc strzały lądowały metr od niego.
Dziś jednak Anny nie było. Wyjechała do cioci Viv. To znaczy do swojej mamy. Raz w miesiącu tam jeździła. Wówczas Will oraz Mere, starali się nie wpadać w tarapaty. Bo nie było Anny która by ich uratowała. Ale spodziewali się, że dziś lub najpóźniej jutro rano Anna wróci. Nie mógł się doczekać. Żałował jedynie, że tym razem nie mógł z nią pojechać do cioci Viv. U cioci, nie musiał się stresować, że musi ćwiczyć walkę w ręcz i tym podobne.
Dzisiejszy trening też nie poszedł za dobrze. Miał bić się z kolegą który trenuje dwa lata dłużej niż On, i niemal od razu kolega nabił mu guza. Will czuł, że się kompletnie do tego nie nadaje. I to samo widział w oczach trenera. Ale przecież tak się starał...
Dziś jednak Anny nie było. Wyjechała do cioci Viv. To znaczy do swojej mamy. Raz w miesiącu tam jeździła. Wówczas Will oraz Mere, starali się nie wpadać w tarapaty. Bo nie było Anny która by ich uratowała. Ale spodziewali się, że dziś lub najpóźniej jutro rano Anna wróci. Nie mógł się doczekać. Żałował jedynie, że tym razem nie mógł z nią pojechać do cioci Viv. U cioci, nie musiał się stresować, że musi ćwiczyć walkę w ręcz i tym podobne.
Dzisiejszy trening też nie poszedł za dobrze. Miał bić się z kolegą który trenuje dwa lata dłużej niż On, i niemal od razu kolega nabił mu guza. Will czuł, że się kompletnie do tego nie nadaje. I to samo widział w oczach trenera. Ale przecież tak się starał...
- William Chamberlain
- Tytuł : -Wiek : 10Zawód : UczeńUmiejętności : -Punkty : 13
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Mere od jakiegoś czasu starała się nie podpadać, ale ile można siedzieć na tyłku i udawać grzeczną i posłuszną? Rozpierała ją energia i coraz trudniej było jej utrzymać się w ryzach. Nieobecność siostry, przesiadywanie tylko w siedzibie sprawiało, że zaczynała się denerwować. Miała dość, zdecydowanie dość. Musiała wyjść, teraz już i w tej chwili. Pytanie tylko czy sama, czy może wyciągnąć Williama ze sobą? Przez myśl przeszło jej, że może powinna go zabrać ze sobą i pokazać mu prawdziwy świat po zmroku? W końcu spędziła dość czasu samotnie więc potrafiła jakoś sobie radzić! Przeciągnęła się lekko znudzona i udała się przed siebie, szukając jak się okazało właśnie brata.
- Will...
Uśmiechnęła się słodko do niego podchodząc, słyszała jak inni mówili, że młody boi się oddać cios, ale z jednej strony nie dziwiła się. Ona była wychowana przez dziwkę, która miała w poważaniu troskę i bezpieczeństwo. Mere biła na oślep, nie patrząc i nie przejmując się niczym. A on...on był naprawdę dzieckiem. Jednak wiedziała jak reagowała ona sama, gdy ktoś nagle się z niej naśmiewał. Wściekłość rosła w niej każdego dnia, każdej chwili. Może i on w końcu by tak zareagował? Może to by mu pomogło? Postanowiła nieco obrać taktykę dość...brutalną.
- Williiii tak sobie myślę. Co ty na to...skoro jesteś taki ciapowaty to może spróbujesz sił poza murami hm? Jak taki wampir się na Ciebie rzuci może załapiesz nieco wigoru i chęci do walki hm?
Wyszczerzyła się jakby nigdy nic. Wiedziała że nie powinna była być tak ostra i brutalna dla niego, ale musiał zrozumieć, musiało do niego dotrzeć, że w tym świecie albo walczysz, albo kończysz jako posiłek...albo jako wampir. Nie mogła przecież pozwolić by jej brat stał się pijawką, na którą polował ojciec i dziadek. Nie mówiąc już o pozostałych.
- Wiesz, tylko Ty i ja. Co ty na to?
- Will...
Uśmiechnęła się słodko do niego podchodząc, słyszała jak inni mówili, że młody boi się oddać cios, ale z jednej strony nie dziwiła się. Ona była wychowana przez dziwkę, która miała w poważaniu troskę i bezpieczeństwo. Mere biła na oślep, nie patrząc i nie przejmując się niczym. A on...on był naprawdę dzieckiem. Jednak wiedziała jak reagowała ona sama, gdy ktoś nagle się z niej naśmiewał. Wściekłość rosła w niej każdego dnia, każdej chwili. Może i on w końcu by tak zareagował? Może to by mu pomogło? Postanowiła nieco obrać taktykę dość...brutalną.
- Williiii tak sobie myślę. Co ty na to...skoro jesteś taki ciapowaty to może spróbujesz sił poza murami hm? Jak taki wampir się na Ciebie rzuci może załapiesz nieco wigoru i chęci do walki hm?
Wyszczerzyła się jakby nigdy nic. Wiedziała że nie powinna była być tak ostra i brutalna dla niego, ale musiał zrozumieć, musiało do niego dotrzeć, że w tym świecie albo walczysz, albo kończysz jako posiłek...albo jako wampir. Nie mogła przecież pozwolić by jej brat stał się pijawką, na którą polował ojciec i dziadek. Nie mówiąc już o pozostałych.
- Wiesz, tylko Ty i ja. Co ty na to?
- Mere Roden
- Wiek : 15Zawód : brakUmiejętności : Jazda konna, pierwsza pomocPunkty : 30
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Doskonale wiedział jak Mere straszliwie się nudzi w siedzibie. Ba! Jak w ogóle się szybko nudzi. Wiedział, że najgorszym okresem dla niej jest ten czas gdy nie ma w pobliżu Anny. Dla niego w sumie też. Bo Anna nie tylko ratowała im tyłki gdy coś przeskrobali, ale też broniła Willa przed samą Mere. Jakby wyczuwała, kiedy Mere próbuje wbić mu przysłowiową szpilkę. Cóż, był najmłodszy z całej trójki.
Jego mama również niegdyś była kobietą lekkich obyczajów ale oderwała się od tego życia w momencie gdy dowiedziała się o ciąży. Nigdy nie ukrywała też, kto był jego ojcem a Christian był tylko ojczymem. Siłę w sobie miał... Ale nie brakowało mu odwagi i charakteru by tą siłę nałożyć na rękoczyny.
Doskonale słyszał jak inni chłopcy szeptali między sobą, że Will nie potrafi oddać ciosu... Że w ogóle nie powinien trenować, albo żeby trenować musiałby się ogarnąć najpierw. Ale brakowało mu tej odwagi nawet żeby jakoś odpyskować. Wtedy też pojawiła się jego siostra. Przymknął oczy zbierając swoje rzeczy, w sumie jako ostatni, po czym westchnął lekko pod nosem.
-Zostaw mnie w spokoju Mere...
Odpowiedział jedynie. Jednak ta nie zamierzała odpuścić.
-Nie wolno nam samym wychodzić... Wiesz o tym... Zwłaszcza o tej porze.
Wiedział doskonale, że Mere nie odpuści. Jeśli on z nią nie pójdzie to ona pójdzie sama. Tego był pewien. Ale największy problem polegał na tym, że jak ktoś się dowie, to będą mieli na prawdę spore kłopoty.
Jego mama również niegdyś była kobietą lekkich obyczajów ale oderwała się od tego życia w momencie gdy dowiedziała się o ciąży. Nigdy nie ukrywała też, kto był jego ojcem a Christian był tylko ojczymem. Siłę w sobie miał... Ale nie brakowało mu odwagi i charakteru by tą siłę nałożyć na rękoczyny.
Doskonale słyszał jak inni chłopcy szeptali między sobą, że Will nie potrafi oddać ciosu... Że w ogóle nie powinien trenować, albo żeby trenować musiałby się ogarnąć najpierw. Ale brakowało mu tej odwagi nawet żeby jakoś odpyskować. Wtedy też pojawiła się jego siostra. Przymknął oczy zbierając swoje rzeczy, w sumie jako ostatni, po czym westchnął lekko pod nosem.
-Zostaw mnie w spokoju Mere...
Odpowiedział jedynie. Jednak ta nie zamierzała odpuścić.
-Nie wolno nam samym wychodzić... Wiesz o tym... Zwłaszcza o tej porze.
Wiedział doskonale, że Mere nie odpuści. Jeśli on z nią nie pójdzie to ona pójdzie sama. Tego był pewien. Ale największy problem polegał na tym, że jak ktoś się dowie, to będą mieli na prawdę spore kłopoty.
- William Chamberlain
- Tytuł : -Wiek : 10Zawód : UczeńUmiejętności : -Punkty : 13
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Oj tak, William był typowym dzieckiem. Takim, którym ona chciała być lata temu, gdy nie musiała się przejmować o przetrwanie. On nie musiał, miał tutaj wszystko czego potrzebował. Dostawał nauki, mógł się uczyć wszystkiego a ona? Co ona mogła? Przesiedziała całe swoje piętnaście lat w burdelu, potem szlajała się gdzie popadnie. Musiała jakoś ogarnąć własne życie, bezpieczeństwo po śmierci matki. Czemu była taka wredna dla Williama? Z zazdrości. Zazdrościła mu tak jak zresztą wszystkim, którzy mieli chociaż normalne zalążki dzieciństwa. Ona nie zaznała miłości i nie potrafiła jej okazać. A może potrafiła tylko nie umiała się do tego przyznać? W końcu troszczyła się o innych na swój pokręcony sposób. Walczyła o swojego przyjaciela, walczyła o to co było jej ważne. Słysząc słowa Williama parsknęła pod nosem.
- Nie popłacz się bekso. Gdyby dziadek to widział wyśmiałby Ci się w twarz. Ojciec też. Taki z ciebie bohater, że boisz się wyjść i złamać zasady? Co z Ciebie za syn Dowódcy. Tchórz! Boidupa!
Zaczęła go wyśmiewać prowokując by w końcu skoczył do niej z łapami, nawet gdyby to miało być tylko chwilowe. Musiała pokazać mu skąd ma czerpać wściekłość i furię, siłę której potrzebuje do tego by w końcu zacząć działać. Wyszczerzyła ząbki w szerokim uśmiechu czekając aż zareaguje.
- Nie wolno nam niczego. A co nam wolno? Siedzieć i uczyć się! W nosie mam to co mi każą! Chcę wyjść więc wyjdę. Idziesz tchórzu czy nie? A jeśli nie idziesz to spróbuj tylko pisnąć, że wyszłam a przysięgam Ci, że skopię Ci tyłek tak, że nikt nie będzie w stanie stwierdzić co Ci się stało.
Wycedziła pochylając się nieco w jego stronę jednocześnie zbliżając się do niego jakby chciała go zaatakować. Zastraszyć.
- Nie popłacz się bekso. Gdyby dziadek to widział wyśmiałby Ci się w twarz. Ojciec też. Taki z ciebie bohater, że boisz się wyjść i złamać zasady? Co z Ciebie za syn Dowódcy. Tchórz! Boidupa!
Zaczęła go wyśmiewać prowokując by w końcu skoczył do niej z łapami, nawet gdyby to miało być tylko chwilowe. Musiała pokazać mu skąd ma czerpać wściekłość i furię, siłę której potrzebuje do tego by w końcu zacząć działać. Wyszczerzyła ząbki w szerokim uśmiechu czekając aż zareaguje.
- Nie wolno nam niczego. A co nam wolno? Siedzieć i uczyć się! W nosie mam to co mi każą! Chcę wyjść więc wyjdę. Idziesz tchórzu czy nie? A jeśli nie idziesz to spróbuj tylko pisnąć, że wyszłam a przysięgam Ci, że skopię Ci tyłek tak, że nikt nie będzie w stanie stwierdzić co Ci się stało.
Wycedziła pochylając się nieco w jego stronę jednocześnie zbliżając się do niego jakby chciała go zaatakować. Zastraszyć.
- Mere Roden
- Wiek : 15Zawód : brakUmiejętności : Jazda konna, pierwsza pomocPunkty : 30
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Will nie miał pojęcia, że zachowanie Mere względem niego, spowodowane jest zazdrością. On jednak nie widział powodu by była jakkolwiek o niego zazdrosna. Ojca podobnie jak ona, poznał stosunkowo niedawno. Matkę stracił wcześnie... Był w takim samym położeniu jak ona. Ale tego jego 10 letni umysł, jeszcze do końca nie rozumiał, co powodowało taką zazdrość u siostry.
-Przecież, te zasady są dla naszego bezpieczeństwa. Tak powtarza Anna...
Odpowiedział. Nie skomentował jednak wyzwisk które Mere wystrzeliwała w jego stronę. Choć zrobiło mu się przykro, starał się tego nie pokazywać... Zwłaszcza, że z drugiej strony miała rację... Co z niego za syn dowódcy?
Cofnął się o krok widząc jak Mere się do niego zbliża. Czuł, że powinien ją chociażby odepchnąć czy uderzyć ją z pięści w nos, ale wiedział, że i tak przegra z nią. Plus, nie chciał kłopotów. A zdążył już poczuć ten zew problemów gdy udało mu się raz narazić siostrze. Z drugiej strony zaś... Może rzeczywiście powinien z nią pójść? Może powinien jej zaufać i pozwolić sobie pokazać te "prawdziwe życie" poza murami siedziby.
-Pójdę... Ale szybko wróćmy byśmy nie wpadli w kłopoty...
Odpowiedział tylko.
-Przecież, te zasady są dla naszego bezpieczeństwa. Tak powtarza Anna...
Odpowiedział. Nie skomentował jednak wyzwisk które Mere wystrzeliwała w jego stronę. Choć zrobiło mu się przykro, starał się tego nie pokazywać... Zwłaszcza, że z drugiej strony miała rację... Co z niego za syn dowódcy?
Cofnął się o krok widząc jak Mere się do niego zbliża. Czuł, że powinien ją chociażby odepchnąć czy uderzyć ją z pięści w nos, ale wiedział, że i tak przegra z nią. Plus, nie chciał kłopotów. A zdążył już poczuć ten zew problemów gdy udało mu się raz narazić siostrze. Z drugiej strony zaś... Może rzeczywiście powinien z nią pójść? Może powinien jej zaufać i pozwolić sobie pokazać te "prawdziwe życie" poza murami siedziby.
-Pójdę... Ale szybko wróćmy byśmy nie wpadli w kłopoty...
Odpowiedział tylko.
- William Chamberlain
- Tytuł : -Wiek : 10Zawód : UczeńUmiejętności : -Punkty : 13
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Wewnątrz aż się gotowała, gdyby jej ktoś tak nawciskał, wybiłaby mu zęby i to dosłownie! Westchnęła pod nosem i pokręciła głową.
- Do cholery Will kiedy nauczysz się odpyskiwać i komuś wystrzelić w nos? Za takie coś już dawno byś ode mnie dostał...zęby bym wbiła głąbie! Ale ja Cię nauczę...już ja Ci pokażę co znaczy być na krawędzi.
Wyszczerzyła się pod nosem i spojrzała prosto na brata szczerząc się pod nosem.
- Dobra młody, zostaw to wszystko w diabły idziemy.
Rzuciła mu przez ramię i skierowała się prosto w stronę wyjścia z budynku. Musiała być ostrożna by nikt ich nie widział. W końcu nie wiedziała jeszcze jak dokładnie pilnowana jest posiadłość.
- Stój młody i ani drgnij.
Szepnęła i skierowała się w stronę drzwi. Gdy upewniła się, że nikogo nie ma skinęła mu głową. Oczywiście nie wiedziała, że mogli być pilnowani czy coś. Przecież ją nie obchodziło to, że właśnie powinna być w swoim pokoju i uczyć się praw i zasad. Nie prosiła się o rodzinę łowców...poza tym, wampiry? Przecież to bajka! Była tego święcie przekonana nikt jej nie wmówi tego, że one istnieją, nie. Tyle czasu spędziła na ulicy...przecież by się napatoczyła na jakiegoś...chociaż...jak tak sobie wróci wspomnieniami do przeszłości to czy aby nie miała z nimi już styczności? Przecież widziała co się działo za zamkniętymi drzwiami...słyszała nie jedno ale nie wierzyła i nie chciała wierzyć. A może to wszystko było prawdą? Może...NIE. Potrząsnęła głową i wzięła wdech. Dopiero teraz dostrzegła jednego z łowców, który zmierzał w ich stronę. Cholera mieli przerąbane. Ale...Ale to była Mere. Ona i poddanie się? Nie! Uśmiechnęła się niewinnie wiedząc, że oboje z Williamem mają zakaz opuszczania posiadłości.
- Dowódca wyraził się chyba jasno, że nie macie opuszczać posiadłości po zmroku. Wracajcie do siebie. A Ty młody do ćwiczeń. Przyda Ci się.
Parsknął łowca, nieco straszy od Mere na co ta uniosła brew. Co jak co, ale obrażać jej brata w jej obecności? O nie...nie ma tak dobrze.
- Ty dupku, obrażać mojego brata mogę tylko ja nie Ty.
Wycedziła wściekła bo kto jak kto, ale to ona mogła mu dokuczać! Spojrzała stanowczo na brata po czym skinęła mu głową by podszedł bliżej. Nie czając się nawet i nie dając do zrozumienia co ma w planie pchnęła zaskoczonego chłopaka na ścianę za nim, po czym z impetem uderzyła jego głową o ścianę za nim. Jak się wytłumaczy? W ogóle się nie będzie tłumaczyć. Przecież ona nic nie zrobiła! Sam pewnie upadł! Złapała brata za rękę i pociągnęła za sobą nie bacząc na to, czy ten za nią idzie czy nie. Poza tym, przecież nikt nie będzie im mówił kiedy mogą wychodzić a kiedy nie. A ona chciała wyjść teraz. I właśnie to robiła. Opuściła z Williamem budynek i skierowała się powoli przed siebie tak by nie można było ich dostrzec z żadnej strony. Musieli iść ostrożnie tym bardziej, że teraz nie udałoby się im od tak wymknąć. Na zewnątrz zawsze było więcej łowców niż wewnątrz budynku.
- Do cholery Will kiedy nauczysz się odpyskiwać i komuś wystrzelić w nos? Za takie coś już dawno byś ode mnie dostał...zęby bym wbiła głąbie! Ale ja Cię nauczę...już ja Ci pokażę co znaczy być na krawędzi.
Wyszczerzyła się pod nosem i spojrzała prosto na brata szczerząc się pod nosem.
- Dobra młody, zostaw to wszystko w diabły idziemy.
Rzuciła mu przez ramię i skierowała się prosto w stronę wyjścia z budynku. Musiała być ostrożna by nikt ich nie widział. W końcu nie wiedziała jeszcze jak dokładnie pilnowana jest posiadłość.
- Stój młody i ani drgnij.
Szepnęła i skierowała się w stronę drzwi. Gdy upewniła się, że nikogo nie ma skinęła mu głową. Oczywiście nie wiedziała, że mogli być pilnowani czy coś. Przecież ją nie obchodziło to, że właśnie powinna być w swoim pokoju i uczyć się praw i zasad. Nie prosiła się o rodzinę łowców...poza tym, wampiry? Przecież to bajka! Była tego święcie przekonana nikt jej nie wmówi tego, że one istnieją, nie. Tyle czasu spędziła na ulicy...przecież by się napatoczyła na jakiegoś...chociaż...jak tak sobie wróci wspomnieniami do przeszłości to czy aby nie miała z nimi już styczności? Przecież widziała co się działo za zamkniętymi drzwiami...słyszała nie jedno ale nie wierzyła i nie chciała wierzyć. A może to wszystko było prawdą? Może...NIE. Potrząsnęła głową i wzięła wdech. Dopiero teraz dostrzegła jednego z łowców, który zmierzał w ich stronę. Cholera mieli przerąbane. Ale...Ale to była Mere. Ona i poddanie się? Nie! Uśmiechnęła się niewinnie wiedząc, że oboje z Williamem mają zakaz opuszczania posiadłości.
- Dowódca wyraził się chyba jasno, że nie macie opuszczać posiadłości po zmroku. Wracajcie do siebie. A Ty młody do ćwiczeń. Przyda Ci się.
Parsknął łowca, nieco straszy od Mere na co ta uniosła brew. Co jak co, ale obrażać jej brata w jej obecności? O nie...nie ma tak dobrze.
- Ty dupku, obrażać mojego brata mogę tylko ja nie Ty.
Wycedziła wściekła bo kto jak kto, ale to ona mogła mu dokuczać! Spojrzała stanowczo na brata po czym skinęła mu głową by podszedł bliżej. Nie czając się nawet i nie dając do zrozumienia co ma w planie pchnęła zaskoczonego chłopaka na ścianę za nim, po czym z impetem uderzyła jego głową o ścianę za nim. Jak się wytłumaczy? W ogóle się nie będzie tłumaczyć. Przecież ona nic nie zrobiła! Sam pewnie upadł! Złapała brata za rękę i pociągnęła za sobą nie bacząc na to, czy ten za nią idzie czy nie. Poza tym, przecież nikt nie będzie im mówił kiedy mogą wychodzić a kiedy nie. A ona chciała wyjść teraz. I właśnie to robiła. Opuściła z Williamem budynek i skierowała się powoli przed siebie tak by nie można było ich dostrzec z żadnej strony. Musieli iść ostrożnie tym bardziej, że teraz nie udałoby się im od tak wymknąć. Na zewnątrz zawsze było więcej łowców niż wewnątrz budynku.
- Mere Roden
- Wiek : 15Zawód : brakUmiejętności : Jazda konna, pierwsza pomocPunkty : 30
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Will niestety nie potrafił się tak zachować. Nie było mu łatwo nagle zapomnieć wszystkiego czego uczyła go matka po to by stać się łowcą. Z resztą, nie uważał by był dobrym kandydatem na łowcę. Nie potrafił się dostosować choć się bardzo starał. Niemniej czuł się swego rodzaju odmieńcem w tej rodzinie. Miał tą świadomość, że często doprowadza swoim usposobieniem i zachowaniem do szału Mere, ojca, dziadka… A nawet nieczęsto Annę. Wiedział, że wszyscy chcą dla niego dobrze, by był w końcu twardy, gruboskórny, by poradził sobie w tym świecie. Niestety nie wszystko szło po ich myśli. Nie w tym wypadku. Nie skomentował słów siostry. Wiedział, że ona już na pewno by komuś za takie słowa przyłożyła, ale on nie potrafił.
Posłuchał siostry, zostawił wszystko i poszedł za nią w milczeniu. Próbowali się wymknąć z siedziby lecz nagle naprzeciw nim pojawił się jeden z łowców. Niewiele starszy od Mere. Już wiedział, że mają przechlapane. Jednak wierzył, że Mere ma jakiś plan. W sumie, dlaczego wciąż tak jej wierzył? Dlaczego wciąż jej tak ufał, gdzie w sumie to głównie przez nią i jej namowy wpadali w tarapaty? A później przez nich największe kłopoty miała Anna bo brała wszystko na siebie. Nie raz chciał powiedzieć prawdę ale wiedział, że wtedy siostra nie da mu żyć.
Gdy młody łowca zakpił z niego, Will miał ochotę tylko zapaść się pod ziemię. Jednak Mere stanęła w jego obronie. Nie wiedzieć czemu zdziwiło go to trochę. Jednak to co zrobiła później, zszokowało go bardziej. Dał się pociągnąć za rękę i nawet się nie odzywał. Ciężko było mu się odnaleźć w takiej ciemności. Jednak starał się nadążyć za siostrą.
Po jakimś czasie udało im się oddalić trochę od siedziby.
-Gdzie idziemy?
Spytał po cichu jakby obawiał się, że ktoś może ich usłyszeć. Wolał nie podpaść kolejnemu łowcy. Zwłaszcza, że Anna jeszcze nie wróciła więc wszystko od razu dotarłoby do ojca albo o zgrozo, do dziadka.
Posłuchał siostry, zostawił wszystko i poszedł za nią w milczeniu. Próbowali się wymknąć z siedziby lecz nagle naprzeciw nim pojawił się jeden z łowców. Niewiele starszy od Mere. Już wiedział, że mają przechlapane. Jednak wierzył, że Mere ma jakiś plan. W sumie, dlaczego wciąż tak jej wierzył? Dlaczego wciąż jej tak ufał, gdzie w sumie to głównie przez nią i jej namowy wpadali w tarapaty? A później przez nich największe kłopoty miała Anna bo brała wszystko na siebie. Nie raz chciał powiedzieć prawdę ale wiedział, że wtedy siostra nie da mu żyć.
Gdy młody łowca zakpił z niego, Will miał ochotę tylko zapaść się pod ziemię. Jednak Mere stanęła w jego obronie. Nie wiedzieć czemu zdziwiło go to trochę. Jednak to co zrobiła później, zszokowało go bardziej. Dał się pociągnąć za rękę i nawet się nie odzywał. Ciężko było mu się odnaleźć w takiej ciemności. Jednak starał się nadążyć za siostrą.
Po jakimś czasie udało im się oddalić trochę od siedziby.
-Gdzie idziemy?
Spytał po cichu jakby obawiał się, że ktoś może ich usłyszeć. Wolał nie podpaść kolejnemu łowcy. Zwłaszcza, że Anna jeszcze nie wróciła więc wszystko od razu dotarłoby do ojca albo o zgrozo, do dziadka.
- William Chamberlain
- Tytuł : -Wiek : 10Zawód : UczeńUmiejętności : -Punkty : 13
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Lepiej by ani ojciec, a tym bardziej dziadek nie wiedzieli o ich wypadzie. Wówczas dopiero mieliby przechlapane. No...dobra...ona miałaby przechlapane. Ale co tam, nie było go przez piętnaście lat, nie wiedział nic o niej, o jej życiu o niej samej. Nie interesował się nawet tym, czy ma córkę czy nie. Jak się okazało, nie tylko nią się nie interesował przez te lata. Na szczęście, ona potrafiła sobie jakoś radzić, wiedziała co powinna robić by przetrwać. Mniej więcej. Wymknięcie się nie było takie łatwe, ale najgorsze jeszcze przed nimi. Musieli dostać się do głównej bramy. Nie było to też takie łatwe. Dotarcie do bramy nie było wcale tak blisko. Wzięła wdech i spojrzała na brata wzruszając ramionami. Gdzie pójdą? Nie miała pojęcia.
- A bo ja wiem gdzie. W miasto...nie wiem, po prostu przed siebie. Nie mam zamiaru by ktoś decydował co mam robić. Przez piętnaście lat nikt się mną nie interesował a tutaj jest...dziwnie. Pieprzenie o wampirach...daj spokój. Mam dość ich udawania, że im zależy. Nie widzisz tego? Teraz się znaleźli? Teraz przypomnieli sobie o nas? Dobre sobie. Ojciec nawet nie wiedział o naszym istnieniu. Myślisz, że im zależy na nas? Wątpię. Mają swoją cudowną rodzinkę. Czas by wrócili do tego, co mieli nim się pojawiliśmy. My tylko sprawiamy im problemy nic więcej.
Rzuciła w końcu mając dość udawania, że czuje się jak w domu. Nie czuła się...jej domem przez lata był burdel, a potem ulica, tak jak dla Williama bidul. Więc co oni tutaj robili? Widziała że i on nie czuł się tutaj dobrze. Więc czas było z tym coś zrobić.
- Swoją drogą, nie mów mi, że czujesz się tutaj jak w domu? Wątpię w to. Wszyscy śmieją się z Ciebie, kiedy Ty lubisz się uczyć, spędzać czas w książkach. Lubisz ścisłe przedmioty. Oni tego nie widzą.
Wyrzuciła w końcu z siebie a jej dawna "ona" wróciła. Nie była zła, była wściekła. Nie na Williama, ale na to wszystko co ich spotkało. Wychowywali się w sumie sami, spędzali każdy dzień walcząc o własne przetrwanie.
- A bo ja wiem gdzie. W miasto...nie wiem, po prostu przed siebie. Nie mam zamiaru by ktoś decydował co mam robić. Przez piętnaście lat nikt się mną nie interesował a tutaj jest...dziwnie. Pieprzenie o wampirach...daj spokój. Mam dość ich udawania, że im zależy. Nie widzisz tego? Teraz się znaleźli? Teraz przypomnieli sobie o nas? Dobre sobie. Ojciec nawet nie wiedział o naszym istnieniu. Myślisz, że im zależy na nas? Wątpię. Mają swoją cudowną rodzinkę. Czas by wrócili do tego, co mieli nim się pojawiliśmy. My tylko sprawiamy im problemy nic więcej.
Rzuciła w końcu mając dość udawania, że czuje się jak w domu. Nie czuła się...jej domem przez lata był burdel, a potem ulica, tak jak dla Williama bidul. Więc co oni tutaj robili? Widziała że i on nie czuł się tutaj dobrze. Więc czas było z tym coś zrobić.
- Swoją drogą, nie mów mi, że czujesz się tutaj jak w domu? Wątpię w to. Wszyscy śmieją się z Ciebie, kiedy Ty lubisz się uczyć, spędzać czas w książkach. Lubisz ścisłe przedmioty. Oni tego nie widzą.
Wyrzuciła w końcu z siebie a jej dawna "ona" wróciła. Nie była zła, była wściekła. Nie na Williama, ale na to wszystko co ich spotkało. Wychowywali się w sumie sami, spędzali każdy dzień walcząc o własne przetrwanie.
- Mere Roden
- Wiek : 15Zawód : brakUmiejętności : Jazda konna, pierwsza pomocPunkty : 30
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Will uważał, że nie ma co się dziwić ojcu, że ich nie szukał, że nie interesował się, skoro dopiero niedawno się dowiedział o tym, że w ogóle istnieją. Uważał, że Mere niepotrzebnie ma o to pretensje do ojca. Ale jak widać, pewne rzeczy on pojmował lepiej a inne lepiej pojmowała jego siostra.
-Nie sądzisz, że to nie jego ani nasza wina, że nic nie wiedział? Tylko raczej naszych mam? One nic mu nie powiedziały…
Will jak to On, szukał sensownego wytłumaczenia. A te było jedynym jakie przychodziły mu do głowy. Miała rację jedynie w tym, że nie czuł się tu jak w domu… Przynajmniej nie do końca. Może gdyby ojciec był w stanie poświęcić im trochę więcej czasu. Ale był przecież dowódcą. Nie mógł tego zrzucić na kogoś innego.Prawda?
-Może zamiast uciekać, powinniśmy porozmawiać z Anną? Może ona mogłaby jakoś zaradzić? Może wzięłaby nas znów do cioci Viv na jakiś czas?
Will nie chciał uciekać. Nie chciał żyć na ulicy jak niegdyś Mere. Z ojcem i siostrą było mu dobrze, choć czasem rzeczywiście, było tu przytłaczająco. On miał nieco gorzej. Od Willa wymagano więcej. Zwłaszcza w kwestii jego szkoleń na łowcę. Był jedynym synem dowódcy. Wiedział, że do tego nie pasuje. Wiedział, że nie nadaje się do walki. Ale starał się. Chciał się nauczyć, zmienić. Choć nie był pewny czy tak do końca potrafi.
-Może nie uciekajmy.. Może wróćmy i poczekajmy na Annę. Ona na pewno coś wymyśli. Poza tym, jeśli uciekniemy, Anna znów będzie miała przez nas przechlapane.
Zaproponował siostrze mając nadzieję, że ta posłucha i wróci z nim. Mimo, że w siedzibie nie czuł się jak w domu, to miał do wyboru to albo bidul. A wolał być z ojcem niż w domu dziecka. Nie lubił gdy Mere była aż tak nakręcona negatywnie. Zwłaszcza, że to nie był pierwszy raz.
-Nie sądzisz, że to nie jego ani nasza wina, że nic nie wiedział? Tylko raczej naszych mam? One nic mu nie powiedziały…
Will jak to On, szukał sensownego wytłumaczenia. A te było jedynym jakie przychodziły mu do głowy. Miała rację jedynie w tym, że nie czuł się tu jak w domu… Przynajmniej nie do końca. Może gdyby ojciec był w stanie poświęcić im trochę więcej czasu. Ale był przecież dowódcą. Nie mógł tego zrzucić na kogoś innego.Prawda?
-Może zamiast uciekać, powinniśmy porozmawiać z Anną? Może ona mogłaby jakoś zaradzić? Może wzięłaby nas znów do cioci Viv na jakiś czas?
Will nie chciał uciekać. Nie chciał żyć na ulicy jak niegdyś Mere. Z ojcem i siostrą było mu dobrze, choć czasem rzeczywiście, było tu przytłaczająco. On miał nieco gorzej. Od Willa wymagano więcej. Zwłaszcza w kwestii jego szkoleń na łowcę. Był jedynym synem dowódcy. Wiedział, że do tego nie pasuje. Wiedział, że nie nadaje się do walki. Ale starał się. Chciał się nauczyć, zmienić. Choć nie był pewny czy tak do końca potrafi.
-Może nie uciekajmy.. Może wróćmy i poczekajmy na Annę. Ona na pewno coś wymyśli. Poza tym, jeśli uciekniemy, Anna znów będzie miała przez nas przechlapane.
Zaproponował siostrze mając nadzieję, że ta posłucha i wróci z nim. Mimo, że w siedzibie nie czuł się jak w domu, to miał do wyboru to albo bidul. A wolał być z ojcem niż w domu dziecka. Nie lubił gdy Mere była aż tak nakręcona negatywnie. Zwłaszcza, że to nie był pierwszy raz.
- William Chamberlain
- Tytuł : -Wiek : 10Zawód : UczeńUmiejętności : -Punkty : 13
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
- U Ciebie może i tak było, ale nie u mnie. Moja matka była dziwką, pieprzyła się z takimi jak nasz ojciec a oni wracali zawsze do niej. Sądzisz, że nie wiedział, że nasze matki były w ciąży? Słoniowi.
Parsknęła pod nosem. Ostatnio potrzebowała dużo czasu by w końcu jakoś odreagować, poczuć się znowu odpowiedzialna sama za siebie, ewentualnie poczuć tą obojętność świata a nie troskę i to dziwne uczucie, gdzie ciągle łzy miała w oczach. Nie chciała tego czuć, to było dziwne uczucie. Bardzo dziwne. Czy to była wina ich ojca? Raczej nie, gdyby wiedział zapewne zrobiłby wszystko by ich zabrać od kobiet i sprawić by mieli normalne dzieciństwo. Ale niestety tak nie było. Wszystko było pogmatwane.
- Chcesz to sobie z nią rozmawiaj. Ja...ja nie mogę tutaj zostać...Ty...Ty jak dorośniesz może w końcu zmężniejesz albo coś. A ja...ja tutaj w ogóle nie pasuję.
Rzuciła wzruszając ramionami. Spojrzała na niego przelotnie i westchnęła.
- Chcesz to zostań ja idę.
Dodała zaraz kierując się przed siebie, nie miała zamiaru tutaj zostawać, nie ma mowy. To uczucie, że ktoś się martwi, to co zawsze chciała poczuć stało się cholernie uciążliwe i jakoś tak...dziwnie się czuła mając świadomość, że komuś na niej może zależeć. Od zawsze zależało wszystkim tylko na tym co mogła dać, a nie to czy czuje się dobrze, czy ktoś może się o nią martwi.
- Jak znikniemy to nie będzie miała. Wróci wszystko do normalności nie sądzisz? Ale rób jak chcesz, ja stąd znikam. To miejsce...może i jest fajne, bezpieczne i w ogóle...ale wampiry...Willi...proszę Cię, chyba nie wierzysz w to co?
Parsknęła pod nosem i potarła nieco twarz ze zmęczenia. Musiała się wydostać z tego miejsca i to już.
- Idziesz czy nie?
Zapytała po czym pociągnęła go za sobą jeśli chciał iść. Była już tak blisko bramy, tak bliziutko. Pozostawało jej tylko dostać się do bramy, przejść przez nią i w końcu byłaby wolna. Mogłaby poczuć się w końcu normalnie, tak jak nim tutaj trafiła. Owszem chciała odnaleźć ojca, udało się jej to...ale co z tego, skoro on był ciągle zajęty, to raz. Dwa nie wiedziała co ma ze sobą zrobić w tym miejscu.
Parsknęła pod nosem. Ostatnio potrzebowała dużo czasu by w końcu jakoś odreagować, poczuć się znowu odpowiedzialna sama za siebie, ewentualnie poczuć tą obojętność świata a nie troskę i to dziwne uczucie, gdzie ciągle łzy miała w oczach. Nie chciała tego czuć, to było dziwne uczucie. Bardzo dziwne. Czy to była wina ich ojca? Raczej nie, gdyby wiedział zapewne zrobiłby wszystko by ich zabrać od kobiet i sprawić by mieli normalne dzieciństwo. Ale niestety tak nie było. Wszystko było pogmatwane.
- Chcesz to sobie z nią rozmawiaj. Ja...ja nie mogę tutaj zostać...Ty...Ty jak dorośniesz może w końcu zmężniejesz albo coś. A ja...ja tutaj w ogóle nie pasuję.
Rzuciła wzruszając ramionami. Spojrzała na niego przelotnie i westchnęła.
- Chcesz to zostań ja idę.
Dodała zaraz kierując się przed siebie, nie miała zamiaru tutaj zostawać, nie ma mowy. To uczucie, że ktoś się martwi, to co zawsze chciała poczuć stało się cholernie uciążliwe i jakoś tak...dziwnie się czuła mając świadomość, że komuś na niej może zależeć. Od zawsze zależało wszystkim tylko na tym co mogła dać, a nie to czy czuje się dobrze, czy ktoś może się o nią martwi.
- Jak znikniemy to nie będzie miała. Wróci wszystko do normalności nie sądzisz? Ale rób jak chcesz, ja stąd znikam. To miejsce...może i jest fajne, bezpieczne i w ogóle...ale wampiry...Willi...proszę Cię, chyba nie wierzysz w to co?
Parsknęła pod nosem i potarła nieco twarz ze zmęczenia. Musiała się wydostać z tego miejsca i to już.
- Idziesz czy nie?
Zapytała po czym pociągnęła go za sobą jeśli chciał iść. Była już tak blisko bramy, tak bliziutko. Pozostawało jej tylko dostać się do bramy, przejść przez nią i w końcu byłaby wolna. Mogłaby poczuć się w końcu normalnie, tak jak nim tutaj trafiła. Owszem chciała odnaleźć ojca, udało się jej to...ale co z tego, skoro on był ciągle zajęty, to raz. Dwa nie wiedziała co ma ze sobą zrobić w tym miejscu.
- Mere Roden
- Wiek : 15Zawód : brakUmiejętności : Jazda konna, pierwsza pomocPunkty : 30
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Will wiedział czym zajmowała się jego matka nim zaszła w ciążę. Zapewne inaczej nie poznałaby jego ojca. Jednak Alice miała na tyle siły w sobie by zrezygnować z dawnego życia by nie dawać synowi złego przykładu. Żałował po części, że matka Mere nie zrezygnowała z takiego życia dla niej. Przykro mu było z tego powodu jednak nic się nie odezwał na ten temat.
Jednak gdy wspomniała o Annie, że jeśli chce niech sobie z nią rozmawia, chciał w pierwszej chwili jej przerwać i namówić ją by i Mere się z nią rozmówiła. Przecież Anna zawsze stawała po ich stronie. Nie ważne co by zrobili czy jak to zwykle w ich przypadku nabroili.
-Pasujesz… Na swój sposób.
Nie wiedzieć czemu ale zacytował słowa ich starszej siostry sprzed ponad miesiąca.
-Mere, nie idź sama….
Sam nie wiedział dlaczego, ale nie chciał jej puścić samej. Martwił się o siostrę, i teraz jak już miał rodzeństwo, nie chciał jej stracić. Nie chciał jej odpowiadać na dalszą część wypowiedzi. Wierzył w wampiry. Wierzył w to, co mówiła Anna, co mówił ich ojciec… Może kiedyś były to legendy, ale przecież każda legenda z czegoś się wzięła, prawda? Dowiedział się, jak zginęli rodzice. Nie było to możliwe, by to człowiek urządził taką rzeź.
Kiwnął jedynie głową gdy spytała czy idzie. Nie chciał i nie mógł zostawić jej samej. Cóż, troszkę jednak odwagi w nim było. Troszkę… Pozwolił się pociągnąć w stronę bramy głównej. Wiedział, że Mere tylko do tego dąży. Że chciała się uwolnić. Przez tyle lat była zdana sama na siebie i nie była przyzwyczajona do tego by ktoś jej pilnował, troszczył się o nią. Mógł to w jakiś sposób zrozumieć.
Jednak gdy wspomniała o Annie, że jeśli chce niech sobie z nią rozmawia, chciał w pierwszej chwili jej przerwać i namówić ją by i Mere się z nią rozmówiła. Przecież Anna zawsze stawała po ich stronie. Nie ważne co by zrobili czy jak to zwykle w ich przypadku nabroili.
-Pasujesz… Na swój sposób.
Nie wiedzieć czemu ale zacytował słowa ich starszej siostry sprzed ponad miesiąca.
-Mere, nie idź sama….
Sam nie wiedział dlaczego, ale nie chciał jej puścić samej. Martwił się o siostrę, i teraz jak już miał rodzeństwo, nie chciał jej stracić. Nie chciał jej odpowiadać na dalszą część wypowiedzi. Wierzył w wampiry. Wierzył w to, co mówiła Anna, co mówił ich ojciec… Może kiedyś były to legendy, ale przecież każda legenda z czegoś się wzięła, prawda? Dowiedział się, jak zginęli rodzice. Nie było to możliwe, by to człowiek urządził taką rzeź.
Kiwnął jedynie głową gdy spytała czy idzie. Nie chciał i nie mógł zostawić jej samej. Cóż, troszkę jednak odwagi w nim było. Troszkę… Pozwolił się pociągnąć w stronę bramy głównej. Wiedział, że Mere tylko do tego dąży. Że chciała się uwolnić. Przez tyle lat była zdana sama na siebie i nie była przyzwyczajona do tego by ktoś jej pilnował, troszczył się o nią. Mógł to w jakiś sposób zrozumieć.
- William Chamberlain
- Tytuł : -Wiek : 10Zawód : UczeńUmiejętności : -Punkty : 13
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Anna w końcu wróciła z Cardiff. Na szczęście udało jej się namówić matkę by ta przyjechała na święta do Dundee. Co prawda nie do siedziby a do Edmunda, ale to zawsze jakiś plus. Przynajmniej nie będzie sama na tym zadupiu. Sama oczywiście nie miała zamiaru brać udziału w tej farsie. Jeśli ktoś będzie się upierać po prostu załatwi to szybko. Jeśli ojciec z Brianem i Nicole, podobnie jak dzieciaki, będą się upierać by z nimi spędzić święta, powie, że spędza je z matką u Edmunda. Natomiast jeśli Edmunt będzie coś kombinował, powie, że idzie do pracy i temat zamknięty. W najgorszym wypadku wszystko wyjdzie na jaw dopiero po nowym roku. A wtedy już będzie za późno na marudzenie.
Z torbą przełożoną przez ramię szła w kierunku bramy głównej. Jednak im była bliżej tym bardziej słyszała ściszone głosy młodszego rodzeństwa.
-No to są chyba jakieś jaja…
Szepnęła sama do siebie po czym stanęła blisko bramy jednak tak, by nikt jej nie widział. Słyszała, jak Will starał się namówić Mere by nie uciekali, a Mere na ro marudziła jak jej tu źle, że nie wierzy w wampiry… Wszystko od siebie odpychała. Cóż… Nie wierzyła w wampiry? Da się zrobić by uwierzyła. Po części ich rozumiała. Ojciec miał za mało czasu dla nich, ale do cholery przecież był dowódcą tego miejsca i miał pod sobą co najmniej kilkadziesiąt ludzi. Z drugiej strony zaś, powinien się trochę przyłożyć… Obiecała, że mu pomoże z dzieciarnią, ale nie zamierzała im matkować.
W końcu łaskawie przekroczyli bramę, wtedy też i Anna wyłoniła się z mroku.
-A Wy dokąd się wybieracie?
Spytała tylko obserwując ich i krzyżując ręce na piersiach. Nie była wściekła. Chociaż powinna. O tej porze nie powinno ich tu w ogóle być. Poza murami siedziby było zbyt niebezpiecznie. Tylko dlaczego, do jasnej cholery, Mere nie mogła tego pojąć? Ok, rozumiała, że większość życia musiała radzić sobie sama. Ale Anna też przez to przeszła. Od wypadku matki, aż nie trafiła tu.
-Na przyszłość, jeśli chcecie uciekać, to w trakcie zmiany warty bo jest większy chaos, zamknąć paszcze i uważajcie gdzie stawiacie stopy bo łamiący się lód i skrzypiący śnieg spod Waszych butów, słychać z kilometra. A teraz jak na spowiedzi. Gdzie się wybieracie?
Dodała tylko nim zdążyli cokolwiek odpowiedzieć na jej poprzednie pytanie.
Z torbą przełożoną przez ramię szła w kierunku bramy głównej. Jednak im była bliżej tym bardziej słyszała ściszone głosy młodszego rodzeństwa.
-No to są chyba jakieś jaja…
Szepnęła sama do siebie po czym stanęła blisko bramy jednak tak, by nikt jej nie widział. Słyszała, jak Will starał się namówić Mere by nie uciekali, a Mere na ro marudziła jak jej tu źle, że nie wierzy w wampiry… Wszystko od siebie odpychała. Cóż… Nie wierzyła w wampiry? Da się zrobić by uwierzyła. Po części ich rozumiała. Ojciec miał za mało czasu dla nich, ale do cholery przecież był dowódcą tego miejsca i miał pod sobą co najmniej kilkadziesiąt ludzi. Z drugiej strony zaś, powinien się trochę przyłożyć… Obiecała, że mu pomoże z dzieciarnią, ale nie zamierzała im matkować.
W końcu łaskawie przekroczyli bramę, wtedy też i Anna wyłoniła się z mroku.
-A Wy dokąd się wybieracie?
Spytała tylko obserwując ich i krzyżując ręce na piersiach. Nie była wściekła. Chociaż powinna. O tej porze nie powinno ich tu w ogóle być. Poza murami siedziby było zbyt niebezpiecznie. Tylko dlaczego, do jasnej cholery, Mere nie mogła tego pojąć? Ok, rozumiała, że większość życia musiała radzić sobie sama. Ale Anna też przez to przeszła. Od wypadku matki, aż nie trafiła tu.
-Na przyszłość, jeśli chcecie uciekać, to w trakcie zmiany warty bo jest większy chaos, zamknąć paszcze i uważajcie gdzie stawiacie stopy bo łamiący się lód i skrzypiący śnieg spod Waszych butów, słychać z kilometra. A teraz jak na spowiedzi. Gdzie się wybieracie?
Dodała tylko nim zdążyli cokolwiek odpowiedzieć na jej poprzednie pytanie.
- Anna Valerious
- Tytuł : Córka Dowódcy Łowców WampirówWiek : 20Zawód : Łowca wampirówUmiejętności : Strzelanie z łuku, pierwsza pomocPunkty : 20
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Nie pasowała i wiedziała nie ważne co mówił William. Wiedziała swoje i tyle. Nie ważne, że to rozumowanie było totalnie inne. Dla niej było to coś nowego, coś innego. Spojrzała na Williama z westchnieniem jeśli nie pójdzie z nią, pójdzie sama i nie powstrzyma jej. Anny nie było, ojca pewnie też bo jak zawsze zajęty, dziadek...pewnie zajęty swoimi sprawami. Poza tym, nie miała za bardzo dobrego kontaktu z ojcem ich ojca. Więc pozostało pytanie...czy William idzie czy nie. Jak się okazało poszedł za nią. Czy się ucieszyła? Owszem, będzie mogła się nim zająć, zaopiekować. Ciągnęła go za sobą i gdy już udało się im przekroczyć bramę uśmiechnęła się triumfalnie gdy nagle nie wiedzieć skąd pojawiła się Anna. Reakcja Mere była natychmiastowa. Wyrzuciła pięści w stronę siostry zaskoczona jej obecnością. Znała Annę na tyle, że wiedziała iż ta zdoła się obronić przed ciosem. Jednak jej obecność nieco ją zaskoczyła. Wysłuchała opierdolca spoglądając na kobietę uważnie jednocześnie wywracając oczyma.
- Jakoś nikogo nie zaalarmowaliśmy. Gdyby nie ty, już nas by tutaj nie było.
Burknęła obojętnie wzruszając ramionami.
- Zmiana warty...jeden jest nieprzytomny przed wejściem, pozostali pewnie się szlajają po posiadłości nawet nie zauważyli jak zniknęliśmy.
Wzruszyła ramionami i spojrzała na Williama.
- William i ja nie pasujemy tutaj...znaczy ja nie pasuję. On tak. Ale nie może tutaj zostać bo Ci idioci wciskają mu jakieś bajki dla niegrzecznych dzieci. Poza tym...nie jesteśmy tutaj potrzebni.
Wzruszyła ramionami bo co jak co, ale co oni mogli wnieść? Mere czytać nie potrafiła, William był totalnie ułożonym dzieciakiem, który nie potrafiłby nikogo skrzywdzić. Nie pasowali tutaj. Oni wszyscy...byli kimś nie tak jak oni.
- Swoją drogą spójrz na siebie i ich...tych za bramą. Wy jesteście kimś, nie to co ja i William. Nigdy nie będziemy tacy nic tutaj po nas.
Rzuciła i pociągnęła młodego za sobą z zamiarem odejścia dalej nim zejdzie się jeszcze straż, której nie bardzo chciała się narażać. Oni byli wyszkoleni. Nie to co ona. Poza tym...ten biedak nieprzytomny mógł w każdej chwili wrócić do świadomości a wówczas alarm gwarantowany.
- Jakoś nikogo nie zaalarmowaliśmy. Gdyby nie ty, już nas by tutaj nie było.
Burknęła obojętnie wzruszając ramionami.
- Zmiana warty...jeden jest nieprzytomny przed wejściem, pozostali pewnie się szlajają po posiadłości nawet nie zauważyli jak zniknęliśmy.
Wzruszyła ramionami i spojrzała na Williama.
- William i ja nie pasujemy tutaj...znaczy ja nie pasuję. On tak. Ale nie może tutaj zostać bo Ci idioci wciskają mu jakieś bajki dla niegrzecznych dzieci. Poza tym...nie jesteśmy tutaj potrzebni.
Wzruszyła ramionami bo co jak co, ale co oni mogli wnieść? Mere czytać nie potrafiła, William był totalnie ułożonym dzieciakiem, który nie potrafiłby nikogo skrzywdzić. Nie pasowali tutaj. Oni wszyscy...byli kimś nie tak jak oni.
- Swoją drogą spójrz na siebie i ich...tych za bramą. Wy jesteście kimś, nie to co ja i William. Nigdy nie będziemy tacy nic tutaj po nas.
Rzuciła i pociągnęła młodego za sobą z zamiarem odejścia dalej nim zejdzie się jeszcze straż, której nie bardzo chciała się narażać. Oni byli wyszkoleni. Nie to co ona. Poza tym...ten biedak nieprzytomny mógł w każdej chwili wrócić do świadomości a wówczas alarm gwarantowany.
- Mere Roden
- Wiek : 15Zawód : brakUmiejętności : Jazda konna, pierwsza pomocPunkty : 30
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Szczerze? Wystraszył się i omal nie krzyknął gdy nagle ni stąd ni zowąd pojawiła się Anna. Jednak gdy tylko zauważył, że to ona, ucieszył się, że ją widzi. Nareszcie wróciła. Jednak oczywiście, musiała ich na swój sposób ochrzanić. Nie przypominał sobie jednak by Anna kiedykolwiek podniosła na nich głos. Nie to co dziadek. On czasem potrafił krzyknąć. Miał czasem wrażenie, że cały budynek, cała siedziba go słyszy.
Nie wtrącał się. Nic się nie odzywał. Choć z głębi serca chciał się odezwać i może wziąć winę na siebie? Ale z drugiej strony kto by mu uwierzył, że to był jego pomysł, aby wymknąć się z siedziby? Wszyscy wiedzieli, że jest zbyt grzeczny by wpadać na takie pomysły. Chociaż, może gdyby kiedyś spróbować i samemu wpaść na jakiś pomysł złamania zasad? Tylko, czy wtedy tym bardziej nie będzie rozczarowaniem dla ojca?
I nagle Mere wypaliła, żeby Anna spojrzała na siebie. Dodając, że i Ona i William nigdy nie będą tacy jak Anna i reszta.. Że nigdy nie będą kimś. Zabolało go to. Nie sądził, że Mere aż tak kiepsko o nich myśli. Nie uważał, by Mere była nikim. Ona była odważna, była wręcz nieustraszona. A On? On był odludkiem, rozczarowaniem… Nie potrafił się nawet bić.
Nie wtrącał się. Nic się nie odzywał. Choć z głębi serca chciał się odezwać i może wziąć winę na siebie? Ale z drugiej strony kto by mu uwierzył, że to był jego pomysł, aby wymknąć się z siedziby? Wszyscy wiedzieli, że jest zbyt grzeczny by wpadać na takie pomysły. Chociaż, może gdyby kiedyś spróbować i samemu wpaść na jakiś pomysł złamania zasad? Tylko, czy wtedy tym bardziej nie będzie rozczarowaniem dla ojca?
I nagle Mere wypaliła, żeby Anna spojrzała na siebie. Dodając, że i Ona i William nigdy nie będą tacy jak Anna i reszta.. Że nigdy nie będą kimś. Zabolało go to. Nie sądził, że Mere aż tak kiepsko o nich myśli. Nie uważał, by Mere była nikim. Ona była odważna, była wręcz nieustraszona. A On? On był odludkiem, rozczarowaniem… Nie potrafił się nawet bić.
- William Chamberlain
- Tytuł : -Wiek : 10Zawód : UczeńUmiejętności : -Punkty : 13
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Przymknęła na moment powieki słysząc, że nikogo nie zaalarmowali dopóki ona się nie pojawiła. Uśmiechnęła się lekko słysząc te słowa.
-Czyżby?? Odwróć się.
Powiedziała tylko. Za nimi już stało czterech strażników których Anna zaraz odesłała jednym skinieniem głowy.
-Celem łowcy jest być niemal niezauważalnym. Skupcie się na ćwiczeniach a też się tego nauczycie.
Dodała gdy już William odwrócił się z powrotem w jej stronę. Nie odzywał się co uważała za niezbyt dobry znak. Wiedziała, jak szybko potrafi się zamknąć w sobie. Miała jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie bo będzie twardy orzech do zgryzienia. Wysłuchała Mere co ma do powiedzenia. Gdy ta już chciała iść ciągnąć za sobą brata, chwyciła ją lekko za ramię, dając jej tym samym do zrozumienia, że nigdzie dalej nie pójdzie.
-Myślisz, że ja się tak nie czułam na początku? Przybyłam tu mając dwadzieścia lat. Jestem tu niewiele dłużej jak Wy. Pierwsze tygodnie poza ojcem, Brianem, Nicole i moją matką, nikt nie wiedział kim jestem. Nikt nie miał pojęcia, że jestem córką dowódcy. Na początku byłam nikim. Nędzną córką słynnej Vivien Valerious która uciekła od osób które ją przyjęły, pomogły jej… Nie raz słyszałam jak szeptali po kątach, że matka uciekła bo bała się przyznać, że skoczyła w bok i wpadła. Dopiero po jakimś czasie wyszło na jaw, że jestem też córką dowódcy choć staraliśmy się to ukryć. Myślisz, że ja czułam się tu dobrze i pewnie na początku? Jeśli tak myślisz, to jesteś w błędzie.
Powiedziała wciąż patrząc na młodszą siostrę. Czuła, że chyba czas najwyższy opowiedzieć jej niejednej części jej historii. Zwłaszcza tej części gdy przybyła do siedziby.
-Chodźmy do środka. Porozmawiamy na spokojnie. Pokażę Wam nie jedno, opowiem, i wtedy dopiero zdecydujecie co dalej… Jeśli nie będziecie chcieli tu być, porozmawiam z ojcem by pozwolił Wam spędzić jakiś czas u mojej matki w Cardiff. Nie pozwolę byście się błąkali po ulicach.
Miała nadzieję, że jakoś da radę im przemówić do rozumu. A co do samej Mere, miała nieco inny niecny plan. Choć wiedziała, że jeśli uda jej się go zrealizować, to nie będzie miała lekko. Na pewno czekać ją będą konkretne kłótnie z ojcem i Brianem. Nagle za nimi pojawił się młody chłystek którego jak się po chwili okazało, powaliła Mere.
-Ty! Zapłacisz mi za to!
Spojrzała na chłystka z góry po czym postanowiła się odezwać.
-Hamuj piętą bo się pokaleczysz. Biorę ich na siebie a Ty do medyka z tym zakrwawionym łbem. Nie potrzebny nam tu chłystek na warcie ze wstrząśnieniem mózgu.
Powiedziała tylko po czym wróciła do rodzeństwa.
-Chodźcie.
Dodała tylko wskazując ręką by poszli przodem.
-Czyżby?? Odwróć się.
Powiedziała tylko. Za nimi już stało czterech strażników których Anna zaraz odesłała jednym skinieniem głowy.
-Celem łowcy jest być niemal niezauważalnym. Skupcie się na ćwiczeniach a też się tego nauczycie.
Dodała gdy już William odwrócił się z powrotem w jej stronę. Nie odzywał się co uważała za niezbyt dobry znak. Wiedziała, jak szybko potrafi się zamknąć w sobie. Miała jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie bo będzie twardy orzech do zgryzienia. Wysłuchała Mere co ma do powiedzenia. Gdy ta już chciała iść ciągnąć za sobą brata, chwyciła ją lekko za ramię, dając jej tym samym do zrozumienia, że nigdzie dalej nie pójdzie.
-Myślisz, że ja się tak nie czułam na początku? Przybyłam tu mając dwadzieścia lat. Jestem tu niewiele dłużej jak Wy. Pierwsze tygodnie poza ojcem, Brianem, Nicole i moją matką, nikt nie wiedział kim jestem. Nikt nie miał pojęcia, że jestem córką dowódcy. Na początku byłam nikim. Nędzną córką słynnej Vivien Valerious która uciekła od osób które ją przyjęły, pomogły jej… Nie raz słyszałam jak szeptali po kątach, że matka uciekła bo bała się przyznać, że skoczyła w bok i wpadła. Dopiero po jakimś czasie wyszło na jaw, że jestem też córką dowódcy choć staraliśmy się to ukryć. Myślisz, że ja czułam się tu dobrze i pewnie na początku? Jeśli tak myślisz, to jesteś w błędzie.
Powiedziała wciąż patrząc na młodszą siostrę. Czuła, że chyba czas najwyższy opowiedzieć jej niejednej części jej historii. Zwłaszcza tej części gdy przybyła do siedziby.
-Chodźmy do środka. Porozmawiamy na spokojnie. Pokażę Wam nie jedno, opowiem, i wtedy dopiero zdecydujecie co dalej… Jeśli nie będziecie chcieli tu być, porozmawiam z ojcem by pozwolił Wam spędzić jakiś czas u mojej matki w Cardiff. Nie pozwolę byście się błąkali po ulicach.
Miała nadzieję, że jakoś da radę im przemówić do rozumu. A co do samej Mere, miała nieco inny niecny plan. Choć wiedziała, że jeśli uda jej się go zrealizować, to nie będzie miała lekko. Na pewno czekać ją będą konkretne kłótnie z ojcem i Brianem. Nagle za nimi pojawił się młody chłystek którego jak się po chwili okazało, powaliła Mere.
-Ty! Zapłacisz mi za to!
Spojrzała na chłystka z góry po czym postanowiła się odezwać.
-Hamuj piętą bo się pokaleczysz. Biorę ich na siebie a Ty do medyka z tym zakrwawionym łbem. Nie potrzebny nam tu chłystek na warcie ze wstrząśnieniem mózgu.
Powiedziała tylko po czym wróciła do rodzeństwa.
-Chodźcie.
Dodała tylko wskazując ręką by poszli przodem.
- Anna Valerious
- Tytuł : Córka Dowódcy Łowców WampirówWiek : 20Zawód : Łowca wampirówUmiejętności : Strzelanie z łuku, pierwsza pomocPunkty : 20
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Willi milczał, nie winiła go o to bo jednak ona sama milczałaby jeszcze te dziesięć lat temu, czy nawet osiem...czy chociażby pięć lat wstecz. Była taka jak on, milcząca niepewna i strachliwa. Pragnęła wszystkich uszczęśliwić, sprawić by byli z niej zadowoleni. Jednak od kiedy wszystko zaczęło się zmieniać, od kiedy miała pracować...powiedziała sobie NIE. Postanowiła, że nigdy więcej nie da się skrzywdzić ani nikomu przekonać do tego, że troska jest dobra.
- Niby po co?
Burknęła ale odwróciła się odczuwając za plecami czyjeś oczy. Uniosła brew zaskoczona nie wiedzieć nawet kiedy tych czterech się pojawiło. Nie wiedziała w sumie kiedy się pojawili za nimi. Miała nadzieję, że wymkną się niepostrzeżenie a tu proszę. Westchnęła pod nosem widząc, że siostra odesłała ich przekonana, że ich powstrzyma. Wysłuchała siostry i parsknęła pod nosem. Ona miała jakąś przeszłość, jakieś normalne wspomnienia. A ona...nie miała nic.
- Ty masz chociaż wspomnienia a ja...ja nie mam nic. Burdel, matkę dziwkę która kazała patrzeć kilkuletniej dziewczynce jak się pieprzy by na przyszłość przejęła jej pałeczkę. Nie miałam szkoły, nie miałam przyjaciół tylko kurwy i ich kochanków. Ulica była mi bliższa niż własna matka.
Parsknęła zaciskając zęby. Anna umiała czytać, pisać...liczyć. A ona? Ona nie umiała niczego...niczego przydatnego. Niczego co mogłaby wnieść tutaj do tej rodziny. Była córką dziwki i tak się czuła, brudna, gorsza. Na prośbę siostry Mere nie do końca była przychylna ostatecznie jednak westchnęła pod nosem. Jednak nim zdołała cokolwiek powiedzieć, czy zrobić usłyszała za plecami młodego strażnika, którego ogłuszyła. Uśmiechnęła się do niego pod nosem.
- Oj nie bądź taki pewny...nie martw się przeżyjesz, nie uderzyłeś za mocno.
Zaśmiała się pod nosem i przeciągnęła lekko po nim wzrokiem. Czemu miałaby się go obawiać? Przecież gdyby poprosiła by ich wypuścił odmówiłby, a ona nie mogła na to pozwolić. Wolała zareagować a nie wszczynać alarmu. Ale niestety nie udało się jej to tak jak planowała. Złapani na gorącym uczynku musieli się cofnąć. Więc bez dalszych słów, skierowała się z rodzeństwem do posiadłości nie bardzo jednak z tego faktu zadowolona.
- Niby po co?
Burknęła ale odwróciła się odczuwając za plecami czyjeś oczy. Uniosła brew zaskoczona nie wiedzieć nawet kiedy tych czterech się pojawiło. Nie wiedziała w sumie kiedy się pojawili za nimi. Miała nadzieję, że wymkną się niepostrzeżenie a tu proszę. Westchnęła pod nosem widząc, że siostra odesłała ich przekonana, że ich powstrzyma. Wysłuchała siostry i parsknęła pod nosem. Ona miała jakąś przeszłość, jakieś normalne wspomnienia. A ona...nie miała nic.
- Ty masz chociaż wspomnienia a ja...ja nie mam nic. Burdel, matkę dziwkę która kazała patrzeć kilkuletniej dziewczynce jak się pieprzy by na przyszłość przejęła jej pałeczkę. Nie miałam szkoły, nie miałam przyjaciół tylko kurwy i ich kochanków. Ulica była mi bliższa niż własna matka.
Parsknęła zaciskając zęby. Anna umiała czytać, pisać...liczyć. A ona? Ona nie umiała niczego...niczego przydatnego. Niczego co mogłaby wnieść tutaj do tej rodziny. Była córką dziwki i tak się czuła, brudna, gorsza. Na prośbę siostry Mere nie do końca była przychylna ostatecznie jednak westchnęła pod nosem. Jednak nim zdołała cokolwiek powiedzieć, czy zrobić usłyszała za plecami młodego strażnika, którego ogłuszyła. Uśmiechnęła się do niego pod nosem.
- Oj nie bądź taki pewny...nie martw się przeżyjesz, nie uderzyłeś za mocno.
Zaśmiała się pod nosem i przeciągnęła lekko po nim wzrokiem. Czemu miałaby się go obawiać? Przecież gdyby poprosiła by ich wypuścił odmówiłby, a ona nie mogła na to pozwolić. Wolała zareagować a nie wszczynać alarmu. Ale niestety nie udało się jej to tak jak planowała. Złapani na gorącym uczynku musieli się cofnąć. Więc bez dalszych słów, skierowała się z rodzeństwem do posiadłości nie bardzo jednak z tego faktu zadowolona.
- Mere Roden
- Wiek : 15Zawód : brakUmiejętności : Jazda konna, pierwsza pomocPunkty : 30
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Niby Anna jawnie ich nie ochrzaniła, ale jednak swoimi słowami i swoją postawą potrafiła szybko sprowadzić ich do pionu. Gdy kazała się odwrócić Mere, jakoś samoistnie sam również się odwrócił. Zszokowało go to, że nagle za nimi zauważył czterech facetów, którzy na jedno skinienie Anny, odwrócili się i odeszli. Czyżby cały czas za nimi szli? Cały czas o wszystkim wiedzieli? Czy ich słyszeli?
-Anno… Czy ojciec się o wszystkim dowie?
Spytał lekko zestresowany. Wolałby aby ojciec się nie dowiedział o ich dzisiejszej eskapadzie. A raczej próbie… Wiedział, że wówczas znów Anna weźmie wszystko na siebie i znów będą się kłócić. Jak zawsze zresztą.
Wystraszył go jednak krzyk tego strażnika którego wcześniej Mere ogłuszyła. Jednak Anna, jak zwykle przy nich opanowana, odesłała go do medyków. Popatrzył na siostry po czym w milczeniu skierowali się znów do siedziby. Z jednej strony cieszył się, że Anna się pojawiła i ich powstrzymała. Z drugiej zaś, coraz ciekawszy był tego co chciała pokazać mu Mere. Często bywał taki rozdarty między jedną a drugą siostrą.
-Anno… Czy ojciec się o wszystkim dowie?
Spytał lekko zestresowany. Wolałby aby ojciec się nie dowiedział o ich dzisiejszej eskapadzie. A raczej próbie… Wiedział, że wówczas znów Anna weźmie wszystko na siebie i znów będą się kłócić. Jak zawsze zresztą.
Wystraszył go jednak krzyk tego strażnika którego wcześniej Mere ogłuszyła. Jednak Anna, jak zwykle przy nich opanowana, odesłała go do medyków. Popatrzył na siostry po czym w milczeniu skierowali się znów do siedziby. Z jednej strony cieszył się, że Anna się pojawiła i ich powstrzymała. Z drugiej zaś, coraz ciekawszy był tego co chciała pokazać mu Mere. Często bywał taki rozdarty między jedną a drugą siostrą.
- William Chamberlain
- Tytuł : -Wiek : 10Zawód : UczeńUmiejętności : -Punkty : 13
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Widziała jak Will się wystraszył widząc czterech łowców za nimi. Mogła sobie tylko wyobrażać co aktualnie działo się w jego młodej główce. Aż w końcu padło TE pytanie. Westchnęła jedynie po czym spoglądając na brata uśmiechnęła się lekko.
-Ode mnie niczego się nie dowie. A jeśli oni coś powiedzą, to powiem, że wyszliście mi tylko do bramy naprzeciw.
Chwilę później wysłuchała Mere. Uśmiechnęła się do niej blado po czym ujęła lekko jej brodę w palce zmuszając ją tym samym by spojrzała jej w oczy.
-Myszko, to może czas zadbać o nowe wspomnienia? Macie mnie… Ja Was na lodzie nie zostawię.
Anna często nazywała Mere myszką a Willa robaczkiem albo słonkiem. W sumie nauczył ją tego Edmund. Często nazywał ją pasikonikiem gdy była młodsza. Do dziś w sumie mu się zdarzało.
-Oddaj trochę tej pewności siebie Robaczkowi…
Zażartowała puszczając ich przodem. -Chyba dziś przyda mi się drink…- przeszło jej przez myśl. Po czym poszła zaraz za nimi. Całą drogę do pokoju Willa przebyli w ciszy. Dopiero jak drzwi się za nimi zamknęły, Anna położyła swoją torbę przy drzwiach i usiadła na krześle wskazując też gestem dłoni by Will i Mere usiedli.
-W pierwszej kolejności. Musicie mi powiedzieć, dlaczego tak naprawdę uważacie, że tu nie pasujecie. Jeśli nie poznam prawdy nie będę w stanie w żaden sposób niczego zmienić, pomóc Wam…
Zaczęła. Miała nadzieję, że się otworzą przed nią i wreszcie szczerze odpowiedzą co jest na rzeczy.
-Ode mnie niczego się nie dowie. A jeśli oni coś powiedzą, to powiem, że wyszliście mi tylko do bramy naprzeciw.
Chwilę później wysłuchała Mere. Uśmiechnęła się do niej blado po czym ujęła lekko jej brodę w palce zmuszając ją tym samym by spojrzała jej w oczy.
-Myszko, to może czas zadbać o nowe wspomnienia? Macie mnie… Ja Was na lodzie nie zostawię.
Anna często nazywała Mere myszką a Willa robaczkiem albo słonkiem. W sumie nauczył ją tego Edmund. Często nazywał ją pasikonikiem gdy była młodsza. Do dziś w sumie mu się zdarzało.
-Oddaj trochę tej pewności siebie Robaczkowi…
Zażartowała puszczając ich przodem. -Chyba dziś przyda mi się drink…- przeszło jej przez myśl. Po czym poszła zaraz za nimi. Całą drogę do pokoju Willa przebyli w ciszy. Dopiero jak drzwi się za nimi zamknęły, Anna położyła swoją torbę przy drzwiach i usiadła na krześle wskazując też gestem dłoni by Will i Mere usiedli.
-W pierwszej kolejności. Musicie mi powiedzieć, dlaczego tak naprawdę uważacie, że tu nie pasujecie. Jeśli nie poznam prawdy nie będę w stanie w żaden sposób niczego zmienić, pomóc Wam…
Zaczęła. Miała nadzieję, że się otworzą przed nią i wreszcie szczerze odpowiedzą co jest na rzeczy.
- Anna Valerious
- Tytuł : Córka Dowódcy Łowców WampirówWiek : 20Zawód : Łowca wampirówUmiejętności : Strzelanie z łuku, pierwsza pomocPunkty : 20
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Will milczał, ale nie winiła go za to. Bał się co było oczywiste. Był dzieckiem, które nie wiedziało co ma począć w przeróżnych sytuacjach przez co Mere poczuła się za odpowiedzialną by go jako tako chronić. Wspierać i sprawić by stał się silnym mężczyzną. Na słowa siostry westchnęła pod nosem i pokręciła głową była nieletnia co ona miała do powiedzenia...gdyby spróbowała uciec tak czy inaczej, Anna pewnie by ją zatrzymała używając sił więc nie mając wyjścia po prostu poddała się jej prośbie i poszła za nią. Skierowali się do pokoju Williama gdzie Mere stanęła przy drzwiach, nie bardzo miała chęci na siadanie. Nie odzywała się i nie komentowała niczego przez drogę do pokoju. Dopiero gdy drzwi zostały zamknięte a ona mogła stanąć przy drzwiach padło pytanie. Pytanie, którego nie chciała usłyszeć. Spojrzała na Williama a potem, na Annę.
- On może i tutaj pasuje, ale jest za słaby by się bronić jak nie ma mnie czy Ciebie. Inni mu dokuczają, śmieją się z niego. Próbowałam go sprowokować, ale on nie jest taki jak Wy...jak ja. Woli ścisłe przedmioty, interesuje się zupełnie czymś innym, stroni od przemocy a nikt tego nie potrafi zrozumieć, że on takiego życia nie chce.
Fuknęła pod nosem wściekła wiedząc, że William przemilczy to co najbardziej ważne. A ona...ona o sobie nie miała zamiaru nic mówić.
- Ja po prostu tutaj nie pasuje. Nie jestem dobrze urodzona, ani wychowana. Wychowywała mnie ulica i kurwy. Taka jest prawda.
Oczywiście poniekąd, nie wspomni przecież o tym, że przeraża ją troska jaką odczuwać zaczęła jak tylko się tutaj pojawiła, przerażać ją zaczęło to, że każdy się martwił. A najbardziej przerażało ją to, że gdy przyjdzie moment by się podpisała...jak ona to zrobi? Oni wszyscy z Williamem na czele potrafili pisać i czytać. A ona...miała zamiar wyjść, ale wiedziała że teraz wpadła jak śliwka w kompot. Przekroczyła próg posiadłości co równało się z tym, że wyjście nie będzie już takie proste i możliwe.
- On może i tutaj pasuje, ale jest za słaby by się bronić jak nie ma mnie czy Ciebie. Inni mu dokuczają, śmieją się z niego. Próbowałam go sprowokować, ale on nie jest taki jak Wy...jak ja. Woli ścisłe przedmioty, interesuje się zupełnie czymś innym, stroni od przemocy a nikt tego nie potrafi zrozumieć, że on takiego życia nie chce.
Fuknęła pod nosem wściekła wiedząc, że William przemilczy to co najbardziej ważne. A ona...ona o sobie nie miała zamiaru nic mówić.
- Ja po prostu tutaj nie pasuje. Nie jestem dobrze urodzona, ani wychowana. Wychowywała mnie ulica i kurwy. Taka jest prawda.
Oczywiście poniekąd, nie wspomni przecież o tym, że przeraża ją troska jaką odczuwać zaczęła jak tylko się tutaj pojawiła, przerażać ją zaczęło to, że każdy się martwił. A najbardziej przerażało ją to, że gdy przyjdzie moment by się podpisała...jak ona to zrobi? Oni wszyscy z Williamem na czele potrafili pisać i czytać. A ona...miała zamiar wyjść, ale wiedziała że teraz wpadła jak śliwka w kompot. Przekroczyła próg posiadłości co równało się z tym, że wyjście nie będzie już takie proste i możliwe.
- Mere Roden
- Wiek : 15Zawód : brakUmiejętności : Jazda konna, pierwsza pomocPunkty : 30
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Will usiadł na łóżku jak poprosiła o to Anna. Gdy spytała, dlaczego sądzą, że tu nie pasują spuścił wzrok na moment.
-Nie umiem walczyć. Nie chcę. Wolałbym się uczyć czegoś innego. Np, jak zostać medykiem. Inni się przez to śmieją. Wytykają, że żaden ze mnie syn dowódcy…
Nie powiedział nic więcej. Resztę w sumie dopowiedziała Mere. Ona sądziła, że nikt nie rozumie jednak Will czuł, że Anna akurat zrozumie. Że postara się im jakoś pomóc, coś zaradzić. Mere jednak wydawała się nie mówić wszystkiego. Spojrzał na nią jakby chciał wzrokiem przekazać jej by powiedziała prawdę. Wiedział, że coś ukrywa. Czuł to.
-Nie umiem walczyć. Nie chcę. Wolałbym się uczyć czegoś innego. Np, jak zostać medykiem. Inni się przez to śmieją. Wytykają, że żaden ze mnie syn dowódcy…
Nie powiedział nic więcej. Resztę w sumie dopowiedziała Mere. Ona sądziła, że nikt nie rozumie jednak Will czuł, że Anna akurat zrozumie. Że postara się im jakoś pomóc, coś zaradzić. Mere jednak wydawała się nie mówić wszystkiego. Spojrzał na nią jakby chciał wzrokiem przekazać jej by powiedziała prawdę. Wiedział, że coś ukrywa. Czuł to.
- William Chamberlain
- Tytuł : -Wiek : 10Zawód : UczeńUmiejętności : -Punkty : 13
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Wysłuchała obu stron wiedząc, że Mere do końca nie mówi jej prawdy. Widziała, że ta coś ukrywa. Jednak miała nadzieję, że jak już wyjdą od Willa, otworzy się nieco bardziej i powie o co chodzi naprawdę.
-Will… Postaram się załatwić, byś mógł studiować medycynę zamiast walki. Dopóki tego nie załatwię, Twoje treningi przejmę ja. Będziesz ćwiczyć ze mną.
Po tych słowach spojrzała na Mere.
-Nie jesteś jedyne tutaj z taką przeszłością… Mamy tu wiele osób które nawet były wcześniej w gorszej sytuacji nim tu trafili… Musi być inny powód. Nie chodzi Ci też przypadkiem o problemy z czytaniem i pisaniem?
Spytała wciąż obserwując siostrę.
-Zauważyłam… Mogę się tym zająć i pomóc Ci z tym. Może też to zostać między nami. Ale wtedy będziemy siedzieć do późnego wieczora, bo niestety część swoich treningów opuścić mogę ale nie wszystkie.
Dodała nim Mere zdążyła w ogóle odpowiedzieć. Nie raz widziała te przerażenie w oczach które starała się ukryć, gdy ktoś podsuwał jej książki. Jak unikała czytania, pisania.. Anna szybko domyśliła się, że problem może leżeć albo po stronie braku tych podstawowych umiejętności, lub po prostu może potrafić, ale mieć z tym problemy. Jednak miała cichą nadzieję, że jednak winowajcą jest ów drugi problem.
-Nie dajcie sobie nigdy wmówić, że jesteście nic nie warci, albo, że jesteście mniej ważni… Wiem, że może Wam się wydawać, iż łatwo mi to mówić, ale sama nie raz zastanawiałam się, co ja tu właściwie robię. Gdy ojciec jednego razu powiedział mi, że najlepiej by było aby nikt się o mnie nie dowiedział, zabolało. Czułam się wtedy niechciana… Przyznaję, że źle to wtedy też odebrałam. Niestety nasz ojciec jest dowódcą, więc może się wydawać, że nie ma dla Was wystarczająco dużo czasu. I tu się zgodzę. Ale z drugiej strony, w pewnym momencie gdy zacznie ten czas mieć, to będziecie uważać, że jest go przy Was za dużo.
Zaczęła uśmiechając się lekko do rodzeństwa. Ostatnimi czasy więcej z ojcem się kłóciła niż rozmawiała normalnie. Sama była sobie winna po części bo zamiast dać dzieciakom szansę uczenia się na własnych błędach i brać odpowiedzialność za swoje czyny, ona zgarniała baty za nich cały czas nadstawiając karku.
Z drugiej strony, pamięta w sumie może dwie, maksymalnie trzy ich rozmowy które nie zakończyły się kłótnią odkąd tylko go znalazła. Zbyt wielka różnica charakterów. Albo zbyt zbliżone charaktery…
-Mere, mówisz, że nie jesteś dobrze wychowana.. Urodzona… Że wychowała Cię ulica i kurwy… Wiesz, opowiem Ci teraz historię pewnej dziewczyny która młodo straciła rodziców. Jej matka zmarła gdy ta nie była nawet nastolatką. Kilka lat później zmarł ojciec. Dziewczynę przygarnął dziadek. Próbował ją dosłownie sprzedać innym majętnym rodzinom za żonę dla ich synów. Nikt nie chciał jej kupić. Dziadek obwiniał ją za każde niepowodzenia w tej kwestii więc bił ją, zamykał w ciemnej piwnicy na kilka dni raz dziennie przynosząc suchą kromkę chleba i trochę wody… Wypuszczał ją na kilka dni przed następną próbą sprzedaży. Pewnego dnia coś mu odbiło i próbował ją zabić jednak sąsiedzi usłyszeli krzyki i zareagowali wzywając odpowiednie służby. Dziadek w pewnym momencie padł na zawał i zmarł. Ta dziewczyna nie miała nawet osiemnastu lat. Później trafiła tutaj. Jak się okazało, natrafiła również na rodzinę której dziadek próbował ją sprzedać. Zaczęła od nowa. Z pomocą obcych ludzi którzy z czasem stali się jej bliscy. I świetnie radzi sobie po dziś dzień. Widzisz, wychowanie czy bycie dobrze urodzonym, w tym miejscu nie ma znaczenia.
Nie mówiła na razie nic o tym, że opowiadała właśnie o własnej matce. Sama się w sumie dowiedziała prawdy stosunkowo niedawno. O tym jaki był pradziadek Anny i jak traktował jej matkę. Ale też aż do tej chwili, wiedział tylko Edmund, że Anna poznała całą historię.
-Will… Postaram się załatwić, byś mógł studiować medycynę zamiast walki. Dopóki tego nie załatwię, Twoje treningi przejmę ja. Będziesz ćwiczyć ze mną.
Po tych słowach spojrzała na Mere.
-Nie jesteś jedyne tutaj z taką przeszłością… Mamy tu wiele osób które nawet były wcześniej w gorszej sytuacji nim tu trafili… Musi być inny powód. Nie chodzi Ci też przypadkiem o problemy z czytaniem i pisaniem?
Spytała wciąż obserwując siostrę.
-Zauważyłam… Mogę się tym zająć i pomóc Ci z tym. Może też to zostać między nami. Ale wtedy będziemy siedzieć do późnego wieczora, bo niestety część swoich treningów opuścić mogę ale nie wszystkie.
Dodała nim Mere zdążyła w ogóle odpowiedzieć. Nie raz widziała te przerażenie w oczach które starała się ukryć, gdy ktoś podsuwał jej książki. Jak unikała czytania, pisania.. Anna szybko domyśliła się, że problem może leżeć albo po stronie braku tych podstawowych umiejętności, lub po prostu może potrafić, ale mieć z tym problemy. Jednak miała cichą nadzieję, że jednak winowajcą jest ów drugi problem.
-Nie dajcie sobie nigdy wmówić, że jesteście nic nie warci, albo, że jesteście mniej ważni… Wiem, że może Wam się wydawać, iż łatwo mi to mówić, ale sama nie raz zastanawiałam się, co ja tu właściwie robię. Gdy ojciec jednego razu powiedział mi, że najlepiej by było aby nikt się o mnie nie dowiedział, zabolało. Czułam się wtedy niechciana… Przyznaję, że źle to wtedy też odebrałam. Niestety nasz ojciec jest dowódcą, więc może się wydawać, że nie ma dla Was wystarczająco dużo czasu. I tu się zgodzę. Ale z drugiej strony, w pewnym momencie gdy zacznie ten czas mieć, to będziecie uważać, że jest go przy Was za dużo.
Zaczęła uśmiechając się lekko do rodzeństwa. Ostatnimi czasy więcej z ojcem się kłóciła niż rozmawiała normalnie. Sama była sobie winna po części bo zamiast dać dzieciakom szansę uczenia się na własnych błędach i brać odpowiedzialność za swoje czyny, ona zgarniała baty za nich cały czas nadstawiając karku.
Z drugiej strony, pamięta w sumie może dwie, maksymalnie trzy ich rozmowy które nie zakończyły się kłótnią odkąd tylko go znalazła. Zbyt wielka różnica charakterów. Albo zbyt zbliżone charaktery…
-Mere, mówisz, że nie jesteś dobrze wychowana.. Urodzona… Że wychowała Cię ulica i kurwy… Wiesz, opowiem Ci teraz historię pewnej dziewczyny która młodo straciła rodziców. Jej matka zmarła gdy ta nie była nawet nastolatką. Kilka lat później zmarł ojciec. Dziewczynę przygarnął dziadek. Próbował ją dosłownie sprzedać innym majętnym rodzinom za żonę dla ich synów. Nikt nie chciał jej kupić. Dziadek obwiniał ją za każde niepowodzenia w tej kwestii więc bił ją, zamykał w ciemnej piwnicy na kilka dni raz dziennie przynosząc suchą kromkę chleba i trochę wody… Wypuszczał ją na kilka dni przed następną próbą sprzedaży. Pewnego dnia coś mu odbiło i próbował ją zabić jednak sąsiedzi usłyszeli krzyki i zareagowali wzywając odpowiednie służby. Dziadek w pewnym momencie padł na zawał i zmarł. Ta dziewczyna nie miała nawet osiemnastu lat. Później trafiła tutaj. Jak się okazało, natrafiła również na rodzinę której dziadek próbował ją sprzedać. Zaczęła od nowa. Z pomocą obcych ludzi którzy z czasem stali się jej bliscy. I świetnie radzi sobie po dziś dzień. Widzisz, wychowanie czy bycie dobrze urodzonym, w tym miejscu nie ma znaczenia.
Nie mówiła na razie nic o tym, że opowiadała właśnie o własnej matce. Sama się w sumie dowiedziała prawdy stosunkowo niedawno. O tym jaki był pradziadek Anny i jak traktował jej matkę. Ale też aż do tej chwili, wiedział tylko Edmund, że Anna poznała całą historię.
- Anna Valerious
- Tytuł : Córka Dowódcy Łowców WampirówWiek : 20Zawód : Łowca wampirówUmiejętności : Strzelanie z łuku, pierwsza pomocPunkty : 20
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Dużo mówić nie musiał, sama Mere swoje powiedziała wyręczając go zarazem. Nie mniej, słowa jakie wypadły z ust Williama tylko potwierdziły to co chciała przekazać siostrze. Jednocześnie mając nadzieję, że nie zapyta już o nic więcej. Niestety nic bardziej mylnego. To co powiedziała Mere okazało się być za mało "wystarczające" dla Anny przez co ta zaczęła dopytywać. Najgorsze z tego wszystkiego było to, co powiedziała. W jednej chwili milczała, wpatrując się z niedowierzaniem, że prawda wyszła na jaw. Nikt nie wiedział, że nie potrafiła czytać, nikt. Próbowała zawsze się wymigać, próbowała wymigać się tym, że źle się czuje, czy że właśnie idzie na trening, którego w sumie nawet nie było. Spojrzała na siostrę przerażonym wzrokiem, nie spodziewała się tego, że ta doskonale sobie z tego zdaje sprawę. Przerażało ją to.
- Nic nie wiesz, nie masz pojęcia.
Wycedziła zła, przerażona i zawiedziona. Nie chciała nawet słyszeć o tym. W końcu ona miała zamiar zniknąć z tego miejsca jak tylko będzie ku temu okazja. Jak na złość, Anna w sumie nie dała jej nawet szansy na to, by ta mogła jakoś zareagować. Nerwowo spojrzała to na siostrę, to na Williama. Nie, nie mogła tutaj zostać, na pewno nie! Nie teraz, nie z nimi. Jednak nim zdołała cokolwiek powiedzieć, czy zareagować Anna zaczęła opowiadać dalej. Odcięła się na chwilę słuchając niemal w milczeniu, chociaż gdzieś w głowie miała wrażenie, że ta kobieta o której mówiła, wiedziałaby doskonale co czuła sama Mere. Przymknęła powieki słuchając tego wszystkiego. Przed oczyma wróciły jej własne wspomnienia.
- Przykro mi.
Szepnęła w końcu nie patrząc na siostrę. Przekonana, że opowiadała o własnej historii. Jednocześnie też nieświadomie zaczynając opowiadać o sobie, swojej przeszłości, o której nawet ojciec nie wiedział.
- Gdy się urodziłam, moja matka chowała mnie w garderobie, była to mała śmierdząca klitka, gdzie przebierała się gdy miał przyjść do niej klient. Gdy miałam dziesięć lat, kazała mi patrzeć i uczyć się tego co ona robiła, bo miałam przejąć pałeczkę po niej. Odpracować miałam wszystko to, czym mnie karmiła...
Parsknęła z pogardą na wspomnienia. Westchnęła cicho, było jej ciężko mówić o tym co się wówczas działo.
- Zawsze, gdy przychodził do niej klient miała uchylone drzwi do alkowy. Słyszałam wszystko, kompletnie wszystko. Ją w negliżu, jej kochanków. Możnych ludzi...pewnej nocy...przyjęła kochanka, który udusił ją na moich oczach. Nikt nic nie wiedział, nikt nic nie widział oprócz mnie. Siedziałam skulona w klitce. Po wszystkim, gdy tamten wyszedł przyszła kobieta, której mama płaciła za mnie bym mogła tam być. Powiedziała, że nie będzie mnie utrzymywać i mam zacząć pracować tak jak mama. Uciekłam. Błąkałam się po ulicach przez pięć lat. Przeżyłam tylko przez to, że kradłam. Ale byłam bezpieczna. Bezpieczna i spokojna, nikt niczego mi nie bronił, niczego nie wymagał...nie traktował mnie...tak...dziwnie. Tu jest dziwnie, to wszystko...to jest dziwne. Nie rozumiem tego, nie potrafię tak żyć.
Wybuchnęła w końcu bo ile mogła w sobie trzymać tyle cierpienia i niesprawiedliwości. To wszystko było ponad jej siły. Ponad jej możliwości.
- Nic nie wiesz, nie masz pojęcia.
Wycedziła zła, przerażona i zawiedziona. Nie chciała nawet słyszeć o tym. W końcu ona miała zamiar zniknąć z tego miejsca jak tylko będzie ku temu okazja. Jak na złość, Anna w sumie nie dała jej nawet szansy na to, by ta mogła jakoś zareagować. Nerwowo spojrzała to na siostrę, to na Williama. Nie, nie mogła tutaj zostać, na pewno nie! Nie teraz, nie z nimi. Jednak nim zdołała cokolwiek powiedzieć, czy zareagować Anna zaczęła opowiadać dalej. Odcięła się na chwilę słuchając niemal w milczeniu, chociaż gdzieś w głowie miała wrażenie, że ta kobieta o której mówiła, wiedziałaby doskonale co czuła sama Mere. Przymknęła powieki słuchając tego wszystkiego. Przed oczyma wróciły jej własne wspomnienia.
- Przykro mi.
Szepnęła w końcu nie patrząc na siostrę. Przekonana, że opowiadała o własnej historii. Jednocześnie też nieświadomie zaczynając opowiadać o sobie, swojej przeszłości, o której nawet ojciec nie wiedział.
- Gdy się urodziłam, moja matka chowała mnie w garderobie, była to mała śmierdząca klitka, gdzie przebierała się gdy miał przyjść do niej klient. Gdy miałam dziesięć lat, kazała mi patrzeć i uczyć się tego co ona robiła, bo miałam przejąć pałeczkę po niej. Odpracować miałam wszystko to, czym mnie karmiła...
Parsknęła z pogardą na wspomnienia. Westchnęła cicho, było jej ciężko mówić o tym co się wówczas działo.
- Zawsze, gdy przychodził do niej klient miała uchylone drzwi do alkowy. Słyszałam wszystko, kompletnie wszystko. Ją w negliżu, jej kochanków. Możnych ludzi...pewnej nocy...przyjęła kochanka, który udusił ją na moich oczach. Nikt nic nie wiedział, nikt nic nie widział oprócz mnie. Siedziałam skulona w klitce. Po wszystkim, gdy tamten wyszedł przyszła kobieta, której mama płaciła za mnie bym mogła tam być. Powiedziała, że nie będzie mnie utrzymywać i mam zacząć pracować tak jak mama. Uciekłam. Błąkałam się po ulicach przez pięć lat. Przeżyłam tylko przez to, że kradłam. Ale byłam bezpieczna. Bezpieczna i spokojna, nikt niczego mi nie bronił, niczego nie wymagał...nie traktował mnie...tak...dziwnie. Tu jest dziwnie, to wszystko...to jest dziwne. Nie rozumiem tego, nie potrafię tak żyć.
Wybuchnęła w końcu bo ile mogła w sobie trzymać tyle cierpienia i niesprawiedliwości. To wszystko było ponad jej siły. Ponad jej możliwości.
- Mere Roden
- Wiek : 15Zawód : brakUmiejętności : Jazda konna, pierwsza pomocPunkty : 30
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Will pokiwał jedynie głową na słowa Anny. Wiedział, że nie będzie to dla niej łatwe, ale miał pewność, że jak Anna powiedziała, że się postara, to znaczy, że się postara to załatwić. Ucieszył się, że będzie trenować już z Anną. Wiedział, że z nią będzie mu łatwiej.
Zdziwiła go jednak dalsza wypowiedź Anny którą już skierowała do Mere. Widział, jej przerażenie gdy Anna wspomniała o problemach z czytaniem i pisaniem. On nic takiego nie zauważył. Aż było mu wstyd, że tak mało spostrzegawczy jest. Nie raz przecież siedział przy Mere i się uczył. Wydawało mu się, że Mere też wówczas coś czytała. A najwyraźniej przeglądała kartki lub czytała na swój sposób.
Później ich starsza siostra zaczęła opowiadać o jakiejś dziewczynie. Zrobiło mu się bardzo przykro z jej powodu.
-Gdzie Ona jest teraz? Jak sobie radzi? Możesz powiedzieć kto to jest?
Wszystkie te pytania cisnęły mu się na język na raz. Miał nadzieję, że tej dziewczynie się dobrze powodzi. Przede wszystkim, że żyje. Później Mere zaczęła opowiadać swoją historię. Spuścił głowę słuchając tego wszystkiego. Nie chciał by siostry widziały, jak łzy stanęły mu w oczach. To było takie niesprawiedliwe. Nie rozumiał, jak tak w ogóle można.
Zdziwiła go jednak dalsza wypowiedź Anny którą już skierowała do Mere. Widział, jej przerażenie gdy Anna wspomniała o problemach z czytaniem i pisaniem. On nic takiego nie zauważył. Aż było mu wstyd, że tak mało spostrzegawczy jest. Nie raz przecież siedział przy Mere i się uczył. Wydawało mu się, że Mere też wówczas coś czytała. A najwyraźniej przeglądała kartki lub czytała na swój sposób.
Później ich starsza siostra zaczęła opowiadać o jakiejś dziewczynie. Zrobiło mu się bardzo przykro z jej powodu.
-Gdzie Ona jest teraz? Jak sobie radzi? Możesz powiedzieć kto to jest?
Wszystkie te pytania cisnęły mu się na język na raz. Miał nadzieję, że tej dziewczynie się dobrze powodzi. Przede wszystkim, że żyje. Później Mere zaczęła opowiadać swoją historię. Spuścił głowę słuchając tego wszystkiego. Nie chciał by siostry widziały, jak łzy stanęły mu w oczach. To było takie niesprawiedliwe. Nie rozumiał, jak tak w ogóle można.
- William Chamberlain
- Tytuł : -Wiek : 10Zawód : UczeńUmiejętności : -Punkty : 13
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Uśmiechnęła się smutno słysząc jak Mere twierdziła, że nic nie wie, że nie ma pojęcia. Cóż, w jej oczach może tak było. Widziała jednak, że w sprawie czytania i pisania miała rację. Na szczęście, nie wtrącała się, gdy Anna opowiadała o “pewnej dziewczynie”. Gdy skończyła, Mere powiedziała, że jej przykro a Will zaczął zadawać pytania.
-Nie muszę mówić gdzie jest ani jak sobie radzi bo poznaliście ją. To moja matka.
Odpowiedziała Willowi po czym słuchała uważnie historii Mere. Czuła się okropnie z tym, że jej młodsza siostra przeszła przez coś takiego. Gdy skończyła mówić, Anna wstała i podeszła do niej.
-Myszko… Nikt nie powinien przechodzić przez to co przeszłaś Ty czy moja matka. Ale dałaś radę. Najważniejsze teraz by zostawić przeszłość za sobą i skupić się na budowaniu lepszej przyszłości. Całe życie byłaś zdana na siebie. Tak jak Will musi nauczyć się bronić, tak Ty musisz nauczyć się przyjmować pomoc od bliskich.
Objęła Mere i przytuliła ją do siebie.
-Teraz masz mnie myszko. I tak szybko Cię nie puszczę. I lepiej byś do tego przywykła. Nie jesteś sama. To co było, nie powtórzy się. Nie pozwolę na to, rozumiesz?
Powiedziała do niej po cichu tak by tylko ona słyszała. Po chwili puściła ją i spojrzała też na Willa.
-Co powiecie na to byście następnym razem ze mną pojechali na weekend do mojej matki? Dobrze Wam to zrobi.
Spytała patrząc raz na Mere, raz na Willa mając nadzieję, że się zgodzą.
-Nie muszę mówić gdzie jest ani jak sobie radzi bo poznaliście ją. To moja matka.
Odpowiedziała Willowi po czym słuchała uważnie historii Mere. Czuła się okropnie z tym, że jej młodsza siostra przeszła przez coś takiego. Gdy skończyła mówić, Anna wstała i podeszła do niej.
-Myszko… Nikt nie powinien przechodzić przez to co przeszłaś Ty czy moja matka. Ale dałaś radę. Najważniejsze teraz by zostawić przeszłość za sobą i skupić się na budowaniu lepszej przyszłości. Całe życie byłaś zdana na siebie. Tak jak Will musi nauczyć się bronić, tak Ty musisz nauczyć się przyjmować pomoc od bliskich.
Objęła Mere i przytuliła ją do siebie.
-Teraz masz mnie myszko. I tak szybko Cię nie puszczę. I lepiej byś do tego przywykła. Nie jesteś sama. To co było, nie powtórzy się. Nie pozwolę na to, rozumiesz?
Powiedziała do niej po cichu tak by tylko ona słyszała. Po chwili puściła ją i spojrzała też na Willa.
-Co powiecie na to byście następnym razem ze mną pojechali na weekend do mojej matki? Dobrze Wam to zrobi.
Spytała patrząc raz na Mere, raz na Willa mając nadzieję, że się zgodzą.
- Anna Valerious
- Tytuł : Córka Dowódcy Łowców WampirówWiek : 20Zawód : Łowca wampirówUmiejętności : Strzelanie z łuku, pierwsza pomocPunkty : 20
Re: Siedziba łowców, Dundee - początek grudnia 1885 r
Sama była ciekawa o kim mowa. Jednak nie była nauczona wypytywać. W końcu była nikim, tak ją traktowano od dziecka, a tutaj...tutaj pokazano jej, że i ona ma szansę. Nie mniej, poczuła się dość nieswojo i bardzo się tego bała, nie chciała tego nigdy doświadczyć, bała się tego kim się mogłaby stać, nie znała tego, nie wiedziała jak to wszystko obrać w odpowiednie tory. Bała się nieznanego, ale też i chciała poznać nieznane czując, że to wszystko jest takie...inne.
- Ciocia...
Wydusiła zaskoczona totalnie nie pojmując, jak ktoś taki jak ona mogła przeżyć tyle złego i być nadal dobra. Przecież to nie jest możliwe. Przecież to nie jest możliwe, na pewno się pomyliła, nie mogła o niej mówić. Nie ona. Ona była wcieleniem dobra, była kimś więcej niż tylko ciocią, którą znali. Wszystko to było zaskakujące ale i pouczające. Westchnęła cicho kręcąc głową, jednocześnie chcąc to wszystko jakoś połatać w całość, zrozumieć. W momencie, gdy ją przytuliła zesztywniała i to bardzo. Nigdy nie przywykła do takich czułości. Jednak było to miłe. Pozwoliła się przytulić jednak sama nie objęła siostry nawet na chwilę. Wolała stać sztywno nie wiedząc czego się spodziewać. Obiecała jej coś, co dla niej było niemożliwe do realizacji, jednak chciała poniekąd w to wierzyć, chciała by to co mówiła było prawdą, chciała by jej siostra jej pomogła, by chroniła ją i strzegła, by ojciec stał się Ojcem z krwi i kości. By mogła naprawdę w końcu na nich polegać wszystkich razem. Pragnęła tego, czego nie mogła dostać. Pragnęła z nową nadzieją, nową miłością i pragnieniem, które miało okazać się dla niej czymś, co stać się miało jej przyszłością. Wszystko co złe, miało pozostać za nią, a teraz...teraz miała zacząć od nowa. Nowa nadzieja, nowa szansa, nowa przyszłość.
- Z chęcią, o ile nie będzie trzeba trenować.
Dodała z powagą ale i obawami na twarzy. Obawiała się tego co jeszcze przed nimi, ale wiedziała, że jeśli będzie miała wsparcie mogłaby podołać wszystkiemu. Pytanie tylko czy miała w sobie tyle sił i odawgi.
- Ciocia...
Wydusiła zaskoczona totalnie nie pojmując, jak ktoś taki jak ona mogła przeżyć tyle złego i być nadal dobra. Przecież to nie jest możliwe. Przecież to nie jest możliwe, na pewno się pomyliła, nie mogła o niej mówić. Nie ona. Ona była wcieleniem dobra, była kimś więcej niż tylko ciocią, którą znali. Wszystko to było zaskakujące ale i pouczające. Westchnęła cicho kręcąc głową, jednocześnie chcąc to wszystko jakoś połatać w całość, zrozumieć. W momencie, gdy ją przytuliła zesztywniała i to bardzo. Nigdy nie przywykła do takich czułości. Jednak było to miłe. Pozwoliła się przytulić jednak sama nie objęła siostry nawet na chwilę. Wolała stać sztywno nie wiedząc czego się spodziewać. Obiecała jej coś, co dla niej było niemożliwe do realizacji, jednak chciała poniekąd w to wierzyć, chciała by to co mówiła było prawdą, chciała by jej siostra jej pomogła, by chroniła ją i strzegła, by ojciec stał się Ojcem z krwi i kości. By mogła naprawdę w końcu na nich polegać wszystkich razem. Pragnęła tego, czego nie mogła dostać. Pragnęła z nową nadzieją, nową miłością i pragnieniem, które miało okazać się dla niej czymś, co stać się miało jej przyszłością. Wszystko co złe, miało pozostać za nią, a teraz...teraz miała zacząć od nowa. Nowa nadzieja, nowa szansa, nowa przyszłość.
- Z chęcią, o ile nie będzie trzeba trenować.
Dodała z powagą ale i obawami na twarzy. Obawiała się tego co jeszcze przed nimi, ale wiedziała, że jeśli będzie miała wsparcie mogłaby podołać wszystkiemu. Pytanie tylko czy miała w sobie tyle sił i odawgi.
- Mere Roden
- Wiek : 15Zawód : brakUmiejętności : Jazda konna, pierwsza pomocPunkty : 30
Similar topics
» Dundee, Siedziba Łowców, 1864r.
» Dundee, Siedziba Łowców, koniec 1862r.
» Dundee, posiadłość łowców, rok 1864
» Londyn, pod koniec sierpnia 1885
» Gospoda Dundee
» Dundee, Siedziba Łowców, koniec 1862r.
» Dundee, posiadłość łowców, rok 1864
» Londyn, pod koniec sierpnia 1885
» Gospoda Dundee
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|