Stajnie
Strona 1 z 1 • Share
Stajnie
Stajnie
Stajnie są na tyłach domu. Boksy w głównej stajni są zajęte przez konie rodziny, natomiast boczne budynki to miejsca dla koni przyjezdnych. Tutaj też służba odprowadzi dorożki.
- Joseph Stanbury
- Tytuł : SzlachcicWiek : 26Zawód : Nie pracujeUmiejętności : Jazda konna | DowodzeniePunkty : 12
Re: Stajnie
Ojciec dwa razy z rzędu powiedział Josephowi, że nie ma potrzeby, aby ten przychodził na organizowany w domu bal. Chłopak przez te dwie okazje był wniebowzięty, mogąc zaszyć się w swoich pokojach i czytać, liczył nawet, że tata powoli zaczyna sobie uświadamiać, że przyjęcia z dużą ilością ludzi i konwenansów nie są po prostu dla wszystkich, ale nie. Nadeszła sobota i ojciec złapał go przy śniadaniu i obwieścił: “Joseph, dzisiaj będziemy mieć gości, więc masz zjawić się na obiedzie niespóźniony, ponieważ prawdopodobnie odnowimy relacje ze starymi partnerami biznesowymi.” Kiedy czarnowłosy to usłyszał, wiedział już, że nie ma opcji, żeby zjawił się na posiłku o zdradzonej przez ojca porze. Ba, planował wyjść tak, aby idealnie minąć się z przyjazdem gości, a potem wrócić na tyle wcześnie, żeby jeszcze wiedzieć, kogo wystawił, ale na tyle późno, żeby nie musieć znosić towarzystwa przyjaciół ojca. Dlatego, kiedy zaczęła zbliżać się pora, w jakiej mieli zajechać goście, Joseph otworzył sobie przejście dla służby i wyszedł do stajni, rozkoszując się wolnością, jaką dawały mu te przejścia. Naprawdę, cały dom stał otworem, łącznie ze spiżarnią pełną dżemów, jeżeli tylko wiedziało się o ilości cieniutkich schodków i drzwiczek poukrywanych w ścianach.
Przeszedł przez stajenny dziedziniec szybkim krokiem, mając świadomość, że rodzice mogli widzieć go, jak swobodnie się po nim przechadza, dlatego zamiast spokojnie go przejść, niemal truchtem dotarł do stajni i złapał jednego ze stajennych, wskazując na swojego ulubionego konia z uśmiechem.
- Bądź tak miły i przygotuj mi ją na teraz. - poprosił, a właściwie rozkazał, bo przecież parobek nie miał prawa odmówić. Młody blondyn pokiwał szybko głową i zajął się jego klaczą, a on podszedł do stajennego pomieszczenia z ekwipunkiem jeździeckim, z którego zabrał tylko rękawiczki i palcat, nie kłopotając się toczkiem. Nie było to jakieś wielkie ryzyko, a na pewno nie na tyle ogromne, żeby poświęcać przyjemność, jaką dawało uczucie wiatru we włosach. Włożył rękawiczki i oparł się o ścianę boksu, patrząc, jak wierzchowiec żwawo jest przygotowywany do jazdy.
Przeszedł przez stajenny dziedziniec szybkim krokiem, mając świadomość, że rodzice mogli widzieć go, jak swobodnie się po nim przechadza, dlatego zamiast spokojnie go przejść, niemal truchtem dotarł do stajni i złapał jednego ze stajennych, wskazując na swojego ulubionego konia z uśmiechem.
- Bądź tak miły i przygotuj mi ją na teraz. - poprosił, a właściwie rozkazał, bo przecież parobek nie miał prawa odmówić. Młody blondyn pokiwał szybko głową i zajął się jego klaczą, a on podszedł do stajennego pomieszczenia z ekwipunkiem jeździeckim, z którego zabrał tylko rękawiczki i palcat, nie kłopotając się toczkiem. Nie było to jakieś wielkie ryzyko, a na pewno nie na tyle ogromne, żeby poświęcać przyjemność, jaką dawało uczucie wiatru we włosach. Włożył rękawiczki i oparł się o ścianę boksu, patrząc, jak wierzchowiec żwawo jest przygotowywany do jazdy.
Ostatnio zmieniony przez Joseph Stanbury dnia 11/01/18, 06:25 pm, w całości zmieniany 1 raz
- Joseph Stanbury
- Tytuł : SzlachcicWiek : 26Zawód : Nie pracujeUmiejętności : Jazda konna | DowodzeniePunkty : 12
Re: Stajnie
Wyszedł na dziedziniec żwawym krokiem wręcz kipiąc z frustracji.
Nie, żeby spodziewał się ciepłego przyjęcia. Skądże znowu. Pamiętał doskonale swoje ostatnie spotkanie z panem Stanbury i słowa wtedy wypowiedziane. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jeszcze nie spełnił warunku przez niego postawionego, a ciotka pewnie cudem doprowadziła do tego obiadu, za co był jej bardzo wdzięczny. Ale na litość boską, istnieje jeszcze coś takiego, jak kultura osobista. Poza tym, jaką winę w całej tej sytuacji ponosił Samuel? Żadną. Fakt, że jego ojciec jest nieudacznikiem z poziomem inteligencji i doświadczenia życiowego, niższymi od dziecka nie znaczy jeszcze, że Stanbury mógł go tak traktować.
A wysłanie go na poszukiwania Josepha? To już szczyt. Nie przyszedł tutaj jako dziecko towarzyszące dorosłym, tylko jako równy im rozmówca i gość. Miał 26 lat i również był osobą dorosłą, o czym Stanbury zdawał się zapomnieć.
Choć Samuel musiał przyznać, że niczego tak bardzo nie wyczekiwał na tym spotkaniu, jak możliwości zobaczenia się z dawnym przyjacielem. Bardzo zasmucił go fakt, że nie zjawił się na posiłku, bo oznaczało to, że najwyraźniej tylko jemu zależało jeszcze na tej relacji. Ale właściwie co się Josephowi dziwić? Minęło 10 lat od kiedy ostatnio się widzieli. Prawdopodobnie nie pamiętał już nawet, jak Sam wyglądał.
Westchnął kręcąc lekko głową i odganiając od siebie natłok myśli, po czym rozejrzał się po dziedzińcu zastanawiając się, gdzie rozpocząć poszukiwania. Jakie było najbardziej prawdopodobne miejsce ucieczki?
Skierował swoje kroki do stajni wychodząc z założenia, że jest to miejsce tak samo dobre, jak każde inne. Poszczęściło mu się. Kiedy dotarł do budynku, zobaczył sylwetkę wysokiego mężczyzny, a gdy spojrzał na jego twarz, od razu rozpoznał znajome rysy. Chodź Joseph bardzo się zmienił przez te lata, to nie na tyle, żeby Samuel go nie poznał.
Podszedł do niego starając się nie uśmiechać zbyt szeroko na wypadek, gdyby przyjaciel naprawdę go nie pamiętał.
- Dzień dobry - powiedział podchodząc i patrząc na niego uważnie.
Nie, żeby spodziewał się ciepłego przyjęcia. Skądże znowu. Pamiętał doskonale swoje ostatnie spotkanie z panem Stanbury i słowa wtedy wypowiedziane. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jeszcze nie spełnił warunku przez niego postawionego, a ciotka pewnie cudem doprowadziła do tego obiadu, za co był jej bardzo wdzięczny. Ale na litość boską, istnieje jeszcze coś takiego, jak kultura osobista. Poza tym, jaką winę w całej tej sytuacji ponosił Samuel? Żadną. Fakt, że jego ojciec jest nieudacznikiem z poziomem inteligencji i doświadczenia życiowego, niższymi od dziecka nie znaczy jeszcze, że Stanbury mógł go tak traktować.
A wysłanie go na poszukiwania Josepha? To już szczyt. Nie przyszedł tutaj jako dziecko towarzyszące dorosłym, tylko jako równy im rozmówca i gość. Miał 26 lat i również był osobą dorosłą, o czym Stanbury zdawał się zapomnieć.
Choć Samuel musiał przyznać, że niczego tak bardzo nie wyczekiwał na tym spotkaniu, jak możliwości zobaczenia się z dawnym przyjacielem. Bardzo zasmucił go fakt, że nie zjawił się na posiłku, bo oznaczało to, że najwyraźniej tylko jemu zależało jeszcze na tej relacji. Ale właściwie co się Josephowi dziwić? Minęło 10 lat od kiedy ostatnio się widzieli. Prawdopodobnie nie pamiętał już nawet, jak Sam wyglądał.
Westchnął kręcąc lekko głową i odganiając od siebie natłok myśli, po czym rozejrzał się po dziedzińcu zastanawiając się, gdzie rozpocząć poszukiwania. Jakie było najbardziej prawdopodobne miejsce ucieczki?
Skierował swoje kroki do stajni wychodząc z założenia, że jest to miejsce tak samo dobre, jak każde inne. Poszczęściło mu się. Kiedy dotarł do budynku, zobaczył sylwetkę wysokiego mężczyzny, a gdy spojrzał na jego twarz, od razu rozpoznał znajome rysy. Chodź Joseph bardzo się zmienił przez te lata, to nie na tyle, żeby Samuel go nie poznał.
Podszedł do niego starając się nie uśmiechać zbyt szeroko na wypadek, gdyby przyjaciel naprawdę go nie pamiętał.
- Dzień dobry - powiedział podchodząc i patrząc na niego uważnie.
Ostatnio zmieniony przez Samuel Vaesey dnia 25/01/18, 01:31 pm, w całości zmieniany 1 raz
- Samuel Vaesey
- Tytuł : SzlachcicWiek : 26Zawód : Nie pracujeUmiejętności : Jazda konna | Posługiwanie się pistoletemPunkty : 12
Re: Stajnie
Chociaż stajenny dwoił się i troił pod jego spojrzeniem, żeby spisać się jak najlepiej i jak najszybciej, to nie poszło mu wystarczająco szybko, żeby Joseph mógł dzięki niemu uniknąć bycia zauważonym. Westchnął głęboko, ale bezgłośnie, słysząc, że ktoś się do niego odzywa. Przynajmniej to nie był głos żadnego z jego rodziców. Odwrócił się do źródła powitania, unosząc lekko brwi, nie chcąc, żeby jego twarz wyglądała na znużoną i poirytowaną. Może sekundę za długo patrzył na mężczyznę, zanim odpowiedział, ale miał dziwne wrażenie, że skądś go zna. Przeczucie niestety nie zdradzało, skąd i kim mógł być stojący przed nim brunet, ale cóż. Pewnie był synem jednego z przyjaciół ojca. Z drugiej strony, wyglądał naprawdę inaczej, niż większość młodej arystokracji.
- Dzień dobry. - powiedział z uśmiechem, odsuwając się od boksu i kłaniając się, nie za nisko, żeby przywitać mężczyznę z szacunkiem. Ile on mógł mieć lat? Prawdopodobnie był bliski jego wieku. Niestety, skoro ojciec zaprosił go do domu, był zapewne równie konserwatywny, co sam Charles Stanbury, ewentualnie dobrze się ze swoimi poglądami krył. Nie miał jednak najmniejszego powodu, żeby obnażyć je przed Josephem, skoro chował je przed innymi, więc nawet jeśli jakimś cudem brunet reprezentował sobą coś ponad normalnych ludzi, to prawdopodobnie Jo nie będzie dane o tym wiedzieć.
Odebrał wodze od stajennego, skinął mu głową szybko, zaraz wracając wzrokiem do mężczyzny przed sobą i wzruszył ramionami, niby przepraszająco, tak też się uśmiechając. Na szczęście, zagrał ten wyraz twarzy już tyle razy, że praktycznie nie dało się przez niego przejrzeć faktycznych emocji chłopaka.
- Przepraszam najmocniej, ale będę zmuszony spóźnić się na posiłek jakiś czas. Ostrzegałem ojca, że muszę rozjeździć Cashmere przed 14, ale najwyraźniej mnie nie posłuchał. - powiedział, faktycznie przepraszająco. - Służba jednak na pewno jest już powiadomiona, więc pierwsze danie zjecie może bez mojego towarzystwa, dołączę jednak najszybciej, jak to będzie możliwe. - zapewnił z przekonaniem, kiwając głową i obchodząc koński łeb, dosiadł klaczy, mocniej łapiąc za wodze. Fakt, że nie miał na sobie toczka, również grał na korzyść jego autentyczności, bo przecież kto jechał by na długą wyprawę bez ochrony na głowę? Żaden szanujący się arystokrata, więc przecież Joseph też musiał zaraz wrócić.
- Dzień dobry. - powiedział z uśmiechem, odsuwając się od boksu i kłaniając się, nie za nisko, żeby przywitać mężczyznę z szacunkiem. Ile on mógł mieć lat? Prawdopodobnie był bliski jego wieku. Niestety, skoro ojciec zaprosił go do domu, był zapewne równie konserwatywny, co sam Charles Stanbury, ewentualnie dobrze się ze swoimi poglądami krył. Nie miał jednak najmniejszego powodu, żeby obnażyć je przed Josephem, skoro chował je przed innymi, więc nawet jeśli jakimś cudem brunet reprezentował sobą coś ponad normalnych ludzi, to prawdopodobnie Jo nie będzie dane o tym wiedzieć.
Odebrał wodze od stajennego, skinął mu głową szybko, zaraz wracając wzrokiem do mężczyzny przed sobą i wzruszył ramionami, niby przepraszająco, tak też się uśmiechając. Na szczęście, zagrał ten wyraz twarzy już tyle razy, że praktycznie nie dało się przez niego przejrzeć faktycznych emocji chłopaka.
- Przepraszam najmocniej, ale będę zmuszony spóźnić się na posiłek jakiś czas. Ostrzegałem ojca, że muszę rozjeździć Cashmere przed 14, ale najwyraźniej mnie nie posłuchał. - powiedział, faktycznie przepraszająco. - Służba jednak na pewno jest już powiadomiona, więc pierwsze danie zjecie może bez mojego towarzystwa, dołączę jednak najszybciej, jak to będzie możliwe. - zapewnił z przekonaniem, kiwając głową i obchodząc koński łeb, dosiadł klaczy, mocniej łapiąc za wodze. Fakt, że nie miał na sobie toczka, również grał na korzyść jego autentyczności, bo przecież kto jechał by na długą wyprawę bez ochrony na głowę? Żaden szanujący się arystokrata, więc przecież Joseph też musiał zaraz wrócić.
- Joseph Stanbury
- Tytuł : SzlachcicWiek : 26Zawód : Nie pracujeUmiejętności : Jazda konna | DowodzeniePunkty : 12
Re: Stajnie
Gdy Joseph się przed nim skłonił, Samuel odpowiedział tym samym. Jego ukłon był jednak głębszy. Był w końcu niższy zarówno statusem, jak i faktem, że był gościem w domu mężczyzny.
Przywołał na twarz kulturalny uśmiech, chodź wewnętrznie zabolało go, że przyjaciel naprawdę go nie rozpoznał. Przygotował się na to, a nawet zakładał to za bardziej prawdopodobny scenariusz, ale mimo to doświadczenie tego na własnej skórze trafiło go to bardziej, niż się spodziewał.
Słysząc jego słowa uniósł lekko brwi zaskoczony.
- Naprawdę? To… ciekawe, ponieważ pański ojciec wysłał mnie na pańskie poszukiwania z wyraźnym poleceniem, żebym, gdybym Pana znalazł, przyprowadził natychmiast do niego. W wolnym tłumaczeniu pozwoliłem sobie jego słowa zinterpretować, jako “nie wracaj bez niego”. Nie sądzi Pan, że lepiej by było, gdyby sam Pan tam poszedł i się z nim rozmówił? - zapytał patrząc na niego z dołu lekko skonsternowany. Liczył na to, że Joseph z nim pójdzie, bo naprawdę bardzo nie chciał znowu stawiać czoła jedynie samemu Charles’owi. Choć musiał przyznać, że najchętniej również wsiadłby na konia i odjechał gdzieś daleko na czas trwania spotkania.
Czasy, kiedy czuł się w tym domu swobodnie minęły już dawno. Teraz każda minuta tutaj przypominała mu o wydarzeniach sprzed lat i wszystkim, co w jego życiu potoczyło się nie tak. Nie chciał musieć tutaj przebywać.
Przywołał na twarz kulturalny uśmiech, chodź wewnętrznie zabolało go, że przyjaciel naprawdę go nie rozpoznał. Przygotował się na to, a nawet zakładał to za bardziej prawdopodobny scenariusz, ale mimo to doświadczenie tego na własnej skórze trafiło go to bardziej, niż się spodziewał.
Słysząc jego słowa uniósł lekko brwi zaskoczony.
- Naprawdę? To… ciekawe, ponieważ pański ojciec wysłał mnie na pańskie poszukiwania z wyraźnym poleceniem, żebym, gdybym Pana znalazł, przyprowadził natychmiast do niego. W wolnym tłumaczeniu pozwoliłem sobie jego słowa zinterpretować, jako “nie wracaj bez niego”. Nie sądzi Pan, że lepiej by było, gdyby sam Pan tam poszedł i się z nim rozmówił? - zapytał patrząc na niego z dołu lekko skonsternowany. Liczył na to, że Joseph z nim pójdzie, bo naprawdę bardzo nie chciał znowu stawiać czoła jedynie samemu Charles’owi. Choć musiał przyznać, że najchętniej również wsiadłby na konia i odjechał gdzieś daleko na czas trwania spotkania.
Czasy, kiedy czuł się w tym domu swobodnie minęły już dawno. Teraz każda minuta tutaj przypominała mu o wydarzeniach sprzed lat i wszystkim, co w jego życiu potoczyło się nie tak. Nie chciał musieć tutaj przebywać.
Ostatnio zmieniony przez Samuel Vaesey dnia 25/01/18, 01:32 pm, w całości zmieniany 1 raz
- Samuel Vaesey
- Tytuł : SzlachcicWiek : 26Zawód : Nie pracujeUmiejętności : Jazda konna | Posługiwanie się pistoletemPunkty : 12
Re: Stajnie
“Znalazł się, spryciarz.” - pomyślał Joseph, ale tylko pokręcił lekko głową, wciąż lekko się uśmiechając. Czy naprawdę zależało mu dzisiaj na byciu absolutnie idealnym dzieckiem? Może nie, może powinien sobie dać delikatną taryfę ulgową, skoro to i tak prawdopodobnie miał być jeden z niewielu razów, kiedy będzie miał przyjemność rozmawiać z brunetem przed sobą. Zdecydował, że spróbuje posiłkować się fortelami retorycznymi i zobaczy, co z tego wyniknie. Mogło naprawdę okazać się, że miał przed sobą kogoś, kto ma potencjał, aby stać się nie wspólnikiem ojca, ale jego wspólnikiem. W końcu musiał myśleć też o przyszłości fabryki, nawet jeżeli nie przepadał za wizją siebie na stanowisku dyrektorskim. Jeśli chłopak przed nim miał potencjał w jakiejkolwiek dziedzinie, jaka mogła się przydać, czemu miałby nie spróbować się z nim dogadać. W dodatku, jeżeli odpowiedziałby na zaczepkę w sposób daleko od nudnej i konserwatywnej etykietki dziedzica po swojej rodzinie, może mogliby dogadać się nie tylko zawodowo, może Stanbury zobaczyłby w nim kompana.
Joseph uśmiechnął się więc z lekkim rozbawieniem na słowa własnego ojca. Spojrzał na mężczyznę, po czym sugestywnie rozejrzał się po stajni, cofając swoją klacz parę kroków i wskazując na boksy, w których stały zwierzęta.
- “Nie wracać beze mnie”, naprawdę tak powiedział? - zapytał, kiwając głową i udając, że myśli nad sytuacją. - Cóż, w takim razie wyraził się jasno i skoro już mnie pan znalazł, to musi jechać pan ze mną, czyż nie? - dodał z rozbawieniem, powstrzymał jednak falowanie głosu, jakie zawsze wkradało się do tonu, kiedy mówił o czymś, co go bawiło. Czekając na reakcję mężczyzny na tę dość oczywistą sugestię, nie odwrócił wzroku, a śledził go uważnie. Był naprawdę ciekawy, kim jest ten brunet i czy moze jednak ma w sobie coś intrygującego. Gryzł go też fakt, że nie mógł dalej oprzeć się wrażeniu, że go zna. Coś w rysach twarzy wydawało mu się dziwnie bliskie. Powinien był zapytać, z kim ma przyjemność i przeprosić za zapominalstwo swojego ojca, któremu chyba naprawdę wyleciało z głowy uświadomienie Josepha, z kim mają dzisiejszy obiad. Przykre, bo świadczyło to tylko o tym, że Charles Stanbury zaczyna się starzeć, niezaprzeczalnie. A może to bimber i przesyt bogactwa rzucał mu się na mózg, bo im większy majątek miał za sobą mężczyzna, tym mniej przejmował się czymkolwiek.
Joseph uśmiechnął się więc z lekkim rozbawieniem na słowa własnego ojca. Spojrzał na mężczyznę, po czym sugestywnie rozejrzał się po stajni, cofając swoją klacz parę kroków i wskazując na boksy, w których stały zwierzęta.
- “Nie wracać beze mnie”, naprawdę tak powiedział? - zapytał, kiwając głową i udając, że myśli nad sytuacją. - Cóż, w takim razie wyraził się jasno i skoro już mnie pan znalazł, to musi jechać pan ze mną, czyż nie? - dodał z rozbawieniem, powstrzymał jednak falowanie głosu, jakie zawsze wkradało się do tonu, kiedy mówił o czymś, co go bawiło. Czekając na reakcję mężczyzny na tę dość oczywistą sugestię, nie odwrócił wzroku, a śledził go uważnie. Był naprawdę ciekawy, kim jest ten brunet i czy moze jednak ma w sobie coś intrygującego. Gryzł go też fakt, że nie mógł dalej oprzeć się wrażeniu, że go zna. Coś w rysach twarzy wydawało mu się dziwnie bliskie. Powinien był zapytać, z kim ma przyjemność i przeprosić za zapominalstwo swojego ojca, któremu chyba naprawdę wyleciało z głowy uświadomienie Josepha, z kim mają dzisiejszy obiad. Przykre, bo świadczyło to tylko o tym, że Charles Stanbury zaczyna się starzeć, niezaprzeczalnie. A może to bimber i przesyt bogactwa rzucał mu się na mózg, bo im większy majątek miał za sobą mężczyzna, tym mniej przejmował się czymkolwiek.
- Joseph Stanbury
- Tytuł : SzlachcicWiek : 26Zawód : Nie pracujeUmiejętności : Jazda konna | DowodzeniePunkty : 12
Re: Stajnie
To brzmiało, jak propozycja idealna. Dokładnie tego w tej chwili chciał. Choć nie powinien. Doskonale o tym wiedział i gdyby rozmawiał z kimkolwiek innym, zachowałby maskę dobrze wychowanego, spokojnego panicza. Ale przecież rozmawiał z Josephem, więc taka opcja nawet nie wchodziła w grę.
Dlatego też pozwolił masce na chwilę opaść i uśmiechnął się szczerze zainteresowany, patrząc na boksy wskazane przez mężczyznę. Gdy wrócił spojrzeniem do Josepha, znowu miał na twarzy kulturalny grymas, ale tym razem postarał się, żeby wyglądał sztucznie chcąc się upewnić, że przyjaciel zorientuje się iż tylko udaje dobre maniery.
- Cóż - powiedział tonem, jakby to rozważał. - Myślę, że ma Pan rację. Spodziewam się, że teraz moim obowiązkiem byłoby za Panem pojechać i sprowadzić go na posiłek… Albo przynajmniej nie wrócić na niego bez Pana, a to można rozumieć różnie - dodał rozbawionym głosem przekrzywiając przy tym lekko głowę.
I choć zdawał sobie sprawę, że na pewno nie zyska w oczach Charlesa Stanbury’ego znikając na tak długo w momencie, w którym został wysłany po jego syna, to jednak była to sytuacja wyjątkowa i nie miał się zamiaru powstrzymywać.
Poza tym, i tak nie łudził się, że ma jakiekolwiek szanse na przychylne spojrzenie ze strony gospodarza, choćby zachowywał się podręcznikowo idealnie przez całe spotkanie. Więc właściwie co miał do stracenia?
Dlatego też pozwolił masce na chwilę opaść i uśmiechnął się szczerze zainteresowany, patrząc na boksy wskazane przez mężczyznę. Gdy wrócił spojrzeniem do Josepha, znowu miał na twarzy kulturalny grymas, ale tym razem postarał się, żeby wyglądał sztucznie chcąc się upewnić, że przyjaciel zorientuje się iż tylko udaje dobre maniery.
- Cóż - powiedział tonem, jakby to rozważał. - Myślę, że ma Pan rację. Spodziewam się, że teraz moim obowiązkiem byłoby za Panem pojechać i sprowadzić go na posiłek… Albo przynajmniej nie wrócić na niego bez Pana, a to można rozumieć różnie - dodał rozbawionym głosem przekrzywiając przy tym lekko głowę.
I choć zdawał sobie sprawę, że na pewno nie zyska w oczach Charlesa Stanbury’ego znikając na tak długo w momencie, w którym został wysłany po jego syna, to jednak była to sytuacja wyjątkowa i nie miał się zamiaru powstrzymywać.
Poza tym, i tak nie łudził się, że ma jakiekolwiek szanse na przychylne spojrzenie ze strony gospodarza, choćby zachowywał się podręcznikowo idealnie przez całe spotkanie. Więc właściwie co miał do stracenia?
Ostatnio zmieniony przez Samuel Vaesey dnia 25/01/18, 01:34 pm, w całości zmieniany 1 raz
- Samuel Vaesey
- Tytuł : SzlachcicWiek : 26Zawód : Nie pracujeUmiejętności : Jazda konna | Posługiwanie się pistoletemPunkty : 12
Re: Stajnie
Kiedy nieznajomy - nieznajomy? - odwracał się z uśmiechem do boksów, on sam nie powstrzymał uśmiechu. Odwrócił się do chłopaka, któremu przed chwilą dał odejść i jednak go zawołał. Zerknął jeszcze na mężczyznę, z którym miał wyjechać ze stajni.
- Przyjechaliście na własnych koniach? - zapytał, przez chwilę chcąc dać mężczyźnie swobodę wybrania własnego wierzchowca, po czym jednak się od niego odwrócił, rezygnując z tej myśli. Prawdopodobnie zwierzę bruneta nie byłoby w stanie nadgonić za jego klaczą w nieznanym terenie, a Joseph dawno nie kazał nikomu oczyścić drogi, więc jeżeli były tam jakieś zwalone konary, to lepiej byłoby, gdyby oboje poruszali się na pewnych, sprawdzonych w tej okolicy zwierzętach.
- Przygotuj jeszcze jedną z moich klaczy. - powiedział blondynowi, a ten zajął się oporządzeniem następnego konia. Joseph znowu wrócił do nieznajomego mężczyzny wzrokiem, teraz starając się wyglądać trochę poważniej.
- Jeżdżę jednak szybko i obawiam się, że jest szansa, że nie dogoni mnie pan przez spory kawałek, więc możliwe, że nie wyrobimy się nawet na ciepłe drugie danie. - powiedział, udając ogromną skruchę. Już po tonie tego mężczyzny miał podstawy by sądzić, że nie ma do czynienia z prostym umysłem z klapkami na oczach. Kto wie, może był to student i sam doświadczył bohemy, jaką oferowało inteligenckie środowisko? Dekadencja płynęła w końcu potokami na uczelniach wyższych, a w gruncie rzeczy, jeżeli byli w podobnym wieku, to miał bardzo duże szanse mieć do czynienia z kimś, kto też zrozumiał, czym jest l’art pour l’art i dlaczego sztuką można było nazwać sam sposób, w jaki się żyło.
Chociaż drugi koń nie był jeszcze gotowy, on dał swojej klaczy łydkę, by ta ruszyła lekkiego stempa. Zerknął z uśmiechem najpierw na bruneta, a potem na konia, na którym miał jechać i zastanowił się, co z tego wyniknie i czy jego ojciec będzie wściekły. “M, najwyżej powiemy, że konie się spłoszyły.” - pomyślał, gdzieś tam wewnętrznie udając też przed sobą, że żałowałby tego kłamstwa. Bóg jednak wiedział, że w rzeczywistości nie byłoby mu przykro, gdyby okłamał ojca w tej sprawie. Nie widział w tym bowiem nawet niczego złego.
- Mam wrażenie, że nasi ojcowie i tak rozpoczną dialog, z nami, czy bez nas. - dodał, stając na skraju stajni, trochę głośniej, żeby tamten na pewno go usłyszał. Co prawda to, że przybył tu z ojcem było tylko założeniem, ale jakoś nie wpadł na to, żeby je zakwestionować. Dalej wierzył, że w obiedzie chodziło tylko o interesy, nie mając pojęcia o jego prawdziwym charakterze.
- Przyjechaliście na własnych koniach? - zapytał, przez chwilę chcąc dać mężczyźnie swobodę wybrania własnego wierzchowca, po czym jednak się od niego odwrócił, rezygnując z tej myśli. Prawdopodobnie zwierzę bruneta nie byłoby w stanie nadgonić za jego klaczą w nieznanym terenie, a Joseph dawno nie kazał nikomu oczyścić drogi, więc jeżeli były tam jakieś zwalone konary, to lepiej byłoby, gdyby oboje poruszali się na pewnych, sprawdzonych w tej okolicy zwierzętach.
- Przygotuj jeszcze jedną z moich klaczy. - powiedział blondynowi, a ten zajął się oporządzeniem następnego konia. Joseph znowu wrócił do nieznajomego mężczyzny wzrokiem, teraz starając się wyglądać trochę poważniej.
- Jeżdżę jednak szybko i obawiam się, że jest szansa, że nie dogoni mnie pan przez spory kawałek, więc możliwe, że nie wyrobimy się nawet na ciepłe drugie danie. - powiedział, udając ogromną skruchę. Już po tonie tego mężczyzny miał podstawy by sądzić, że nie ma do czynienia z prostym umysłem z klapkami na oczach. Kto wie, może był to student i sam doświadczył bohemy, jaką oferowało inteligenckie środowisko? Dekadencja płynęła w końcu potokami na uczelniach wyższych, a w gruncie rzeczy, jeżeli byli w podobnym wieku, to miał bardzo duże szanse mieć do czynienia z kimś, kto też zrozumiał, czym jest l’art pour l’art i dlaczego sztuką można było nazwać sam sposób, w jaki się żyło.
Chociaż drugi koń nie był jeszcze gotowy, on dał swojej klaczy łydkę, by ta ruszyła lekkiego stempa. Zerknął z uśmiechem najpierw na bruneta, a potem na konia, na którym miał jechać i zastanowił się, co z tego wyniknie i czy jego ojciec będzie wściekły. “M, najwyżej powiemy, że konie się spłoszyły.” - pomyślał, gdzieś tam wewnętrznie udając też przed sobą, że żałowałby tego kłamstwa. Bóg jednak wiedział, że w rzeczywistości nie byłoby mu przykro, gdyby okłamał ojca w tej sprawie. Nie widział w tym bowiem nawet niczego złego.
- Mam wrażenie, że nasi ojcowie i tak rozpoczną dialog, z nami, czy bez nas. - dodał, stając na skraju stajni, trochę głośniej, żeby tamten na pewno go usłyszał. Co prawda to, że przybył tu z ojcem było tylko założeniem, ale jakoś nie wpadł na to, żeby je zakwestionować. Dalej wierzył, że w obiedzie chodziło tylko o interesy, nie mając pojęcia o jego prawdziwym charakterze.
- Joseph Stanbury
- Tytuł : SzlachcicWiek : 26Zawód : Nie pracujeUmiejętności : Jazda konna | DowodzeniePunkty : 12
Re: Stajnie
Przyglądał mu się cały czas z lekkim uśmiechem bardzo zadowolony z tego, na kogo przyjaciel wyrósł. Już nawet ta krótka wymiana zdań utwierdziła go w przekonaniu, że pomimo tych dziesięciu lat rozłąki, będą dogadywać się tak samo dobrze, jak kiedyś. Jeśli oczywiście będą mieli ku temu okazję.
W oczekiwaniu aż służący oporządzi dla niego klacz, podszedł do pomieszczenia na ekwipunek i zabrał stamtąd rękawiczki oraz bat, nawet nie zastanawiając się, czy zabrać ze sobą toczek. Od kiedy pamiętał, nigdy w nim nie jeździł z własnej woli, więc i tym razem nie zamierzał.
- Jako, że teren jest mi nieznany - powiedział wychodząc z pomieszczenia z uśmiechem - Muszę powiedzieć, że nawet nie będę próbował z Panem konkurować jeśli chodzi o szybkość… Aczkolwiek nie sądzę, żeby to był wielki problem. Pański ojciec ani razu w swojej wypowiedzi nie zawarł, że na obiedzie mamy się pojawić. Jedynie ja mam się nie pojawiać bez Pana. Więc myślę, że jesteśmy bezpieczni - biorąc konia od służącego i uśmiechając się do niego z podziękowaniem.
- A tak poza tym - dodał jeszcze, płynnym ruchem wsiadając na zwierze - przyjechałem tutaj z ciotką, nie ojcem, aczkolwiek myślę, że rozmowa nastąpi tak, czy inaczej - dał klaczy łydkę i zrównał się z nim uśmiechając się do niego szczerze - Za Panem - wykonując ręką gest, który miał sugerować puszczanie go przodem.
W oczekiwaniu aż służący oporządzi dla niego klacz, podszedł do pomieszczenia na ekwipunek i zabrał stamtąd rękawiczki oraz bat, nawet nie zastanawiając się, czy zabrać ze sobą toczek. Od kiedy pamiętał, nigdy w nim nie jeździł z własnej woli, więc i tym razem nie zamierzał.
- Jako, że teren jest mi nieznany - powiedział wychodząc z pomieszczenia z uśmiechem - Muszę powiedzieć, że nawet nie będę próbował z Panem konkurować jeśli chodzi o szybkość… Aczkolwiek nie sądzę, żeby to był wielki problem. Pański ojciec ani razu w swojej wypowiedzi nie zawarł, że na obiedzie mamy się pojawić. Jedynie ja mam się nie pojawiać bez Pana. Więc myślę, że jesteśmy bezpieczni - biorąc konia od służącego i uśmiechając się do niego z podziękowaniem.
- A tak poza tym - dodał jeszcze, płynnym ruchem wsiadając na zwierze - przyjechałem tutaj z ciotką, nie ojcem, aczkolwiek myślę, że rozmowa nastąpi tak, czy inaczej - dał klaczy łydkę i zrównał się z nim uśmiechając się do niego szczerze - Za Panem - wykonując ręką gest, który miał sugerować puszczanie go przodem.
- Samuel Vaesey
- Tytuł : SzlachcicWiek : 26Zawód : Nie pracujeUmiejętności : Jazda konna | Posługiwanie się pistoletemPunkty : 12
Re: Stajnie
Faktycznie zaskoczyła go wieść, że jego ojciec nie zaprosił na miejsce ojca chłopaka, którego miał koło siebie i prawdopodobnie było po nim widać, że jest zdziwiony. Wzruszył jednak ramionami, kiwając głową i popędził jeszcze swoją klacz, póki co tylko do wolnego kłusa, nie chcąc jej przypadkiem zagrzać.
- Dziwne. Przysiągłbym, że to miał być obiad w kontekście ustaleń, jeżeli chodzi o fabrykę. - powiedział, po czym zrobił “hm”, co miało oznaczać, że niewielką mu to naprawdę robi różnicę. - W takim razie, skoro nie będzie mowy o majątku i pieniądzach, może uda nam się zdążyć na obiad. Może. - dodał, śmiejąc się dosyć sugerująco.
Las znał bardzo dobrze, czemu trudno się dziwić. Nawet ścieżki wykraczające już poza ich własność zjechał nie raz, więc ciężko byłoby mu się zgubić w tej okolicy. Za to zgubić kogoś? Żaden problem, a potem mógłby jedynie udawać, że sam nie jest pewien, co teraz. A za zgubienie się w trakcie przejażdżki nawet jego ojciec nie mógłby ich obwinić. Co prawda mógł zakwestionować faktyczne zgubienie, ale Joseph potrafił być przekonujący, nawet wobec własnej rodziny.
- To zaskakujące, że mój ojciec jest w stanie dogadywać się z kobietą, wie pan? - zaczął, kiedy wjeżdżali między drzewa. - Ma raczej dość konserwatywne poglądy, jeżeli chodzi o podejście do nich, co czasem nawet zdarza się, że mnie przeraża, ale zmuszony jestem to przyznać. Pańska ciotka musi być intrygującą osobistością. - Joseph co prawda nie dodał: “oby tak samo jak pan”, ale rzucił mężczyźnie spojrzenie, które, jeżeli złapał, to prawdopodobnie mógł właśnie tak odebrać. Niczego nie insynuował. Miał jedynie nadzieję, że insynuacje nie będą w żaden sposób potrzebne.
- Nawiasem mówiąc. - zaczął, uśmiechając się, tym razem szczerze. - Mam nieodparte wrażenie, że skądś się znamy, więc proszę, niech mnie pan nie nazywa od “panów”, jeżeli to nie problem. - poprosił z rozbawieniem, ale naprawdę dziwnie się czuł, kiedy ktoś w jego wieku i w tak nieoficjalnej sytuacji, jaką była tajna przejażdżka, dalej nazywa go grzecznościowym tytułem.
- Pańska godność? Ojciec nie zdradził mi, z kim dzisiaj będziemy mieć przyjemność, najwyraźniej chciał sprawić rodzinie niespodziankę. - zapytał, dłużej nie mogąc się powstrzymać. A kiedy konie przejdą już w galop, nie będzie mowy o dialogu. Wtedy będzie się już liczyła tylko jazda i trzymanie konia mocno.
- Dziwne. Przysiągłbym, że to miał być obiad w kontekście ustaleń, jeżeli chodzi o fabrykę. - powiedział, po czym zrobił “hm”, co miało oznaczać, że niewielką mu to naprawdę robi różnicę. - W takim razie, skoro nie będzie mowy o majątku i pieniądzach, może uda nam się zdążyć na obiad. Może. - dodał, śmiejąc się dosyć sugerująco.
Las znał bardzo dobrze, czemu trudno się dziwić. Nawet ścieżki wykraczające już poza ich własność zjechał nie raz, więc ciężko byłoby mu się zgubić w tej okolicy. Za to zgubić kogoś? Żaden problem, a potem mógłby jedynie udawać, że sam nie jest pewien, co teraz. A za zgubienie się w trakcie przejażdżki nawet jego ojciec nie mógłby ich obwinić. Co prawda mógł zakwestionować faktyczne zgubienie, ale Joseph potrafił być przekonujący, nawet wobec własnej rodziny.
- To zaskakujące, że mój ojciec jest w stanie dogadywać się z kobietą, wie pan? - zaczął, kiedy wjeżdżali między drzewa. - Ma raczej dość konserwatywne poglądy, jeżeli chodzi o podejście do nich, co czasem nawet zdarza się, że mnie przeraża, ale zmuszony jestem to przyznać. Pańska ciotka musi być intrygującą osobistością. - Joseph co prawda nie dodał: “oby tak samo jak pan”, ale rzucił mężczyźnie spojrzenie, które, jeżeli złapał, to prawdopodobnie mógł właśnie tak odebrać. Niczego nie insynuował. Miał jedynie nadzieję, że insynuacje nie będą w żaden sposób potrzebne.
- Nawiasem mówiąc. - zaczął, uśmiechając się, tym razem szczerze. - Mam nieodparte wrażenie, że skądś się znamy, więc proszę, niech mnie pan nie nazywa od “panów”, jeżeli to nie problem. - poprosił z rozbawieniem, ale naprawdę dziwnie się czuł, kiedy ktoś w jego wieku i w tak nieoficjalnej sytuacji, jaką była tajna przejażdżka, dalej nazywa go grzecznościowym tytułem.
- Pańska godność? Ojciec nie zdradził mi, z kim dzisiaj będziemy mieć przyjemność, najwyraźniej chciał sprawić rodzinie niespodziankę. - zapytał, dłużej nie mogąc się powstrzymać. A kiedy konie przejdą już w galop, nie będzie mowy o dialogu. Wtedy będzie się już liczyła tylko jazda i trzymanie konia mocno.
- Joseph Stanbury
- Tytuł : SzlachcicWiek : 26Zawód : Nie pracujeUmiejętności : Jazda konna | DowodzeniePunkty : 12
Re: Stajnie
Słysząc komentarz Josepha o podejściu ojca do kobiet westchnął kręcąc głową ze zirytowanym uśmiechem.
- Jak większość mężczyzn, proszę Pana… To znaczy… Proszę nie-Pana - dodał rozbawiony. - Ale tak, masz rację, ciotka jest cudowną osobą. Bardzo ciężko się z nią nie dogadywać i nie wątpię, że nawet z tak konserwatywną osobą, jaką jest Twój ojciec, z całym moim szacunkiem do niego, to nie miała być obelga - dodał szybko dla bezpieczeństwa - znajdzie wspólny język.
Pytanie o godność sprawiło, że żołądek mu się lekko ścisnął, czy to ze zdenerwowania, czy ekscytacji. Spojrzał na niego uważnie, nie potrafiąc przy tym pohamować uśmiechu. Z jednej strony bardzo chciał, żeby zapytał, a z drugiej pozostawanie anonimowym dawało mu poczucie bezpieczeństwa. Nie musiał się bowiem zastanawiać, czy przyjaciel rozpozna choćby jego imię. Czy nie zareaguje negatywnie, albo obojętnie w momencie, w którym dla niego to spotkanie tyle znaczyło. No, ale cóż. Teraz już nie miał wyjścia. Pytanie padło. Odpowiedzi udzielić trzeba.
- Oczywiście. Przepraszam, powinienem wcześniej. Założyłem po prostu, że może mnie pamiętasz - zaczął, jeszcze odkładając moment zdradzenia swojego imienia - Samuel Vaesey - powiedział uważnie patrząc na Josepha - Dawno się nie widzieliśmy przyjacielu, ale nie mylisz się, znamy się i to dobrze.
- Jak większość mężczyzn, proszę Pana… To znaczy… Proszę nie-Pana - dodał rozbawiony. - Ale tak, masz rację, ciotka jest cudowną osobą. Bardzo ciężko się z nią nie dogadywać i nie wątpię, że nawet z tak konserwatywną osobą, jaką jest Twój ojciec, z całym moim szacunkiem do niego, to nie miała być obelga - dodał szybko dla bezpieczeństwa - znajdzie wspólny język.
Pytanie o godność sprawiło, że żołądek mu się lekko ścisnął, czy to ze zdenerwowania, czy ekscytacji. Spojrzał na niego uważnie, nie potrafiąc przy tym pohamować uśmiechu. Z jednej strony bardzo chciał, żeby zapytał, a z drugiej pozostawanie anonimowym dawało mu poczucie bezpieczeństwa. Nie musiał się bowiem zastanawiać, czy przyjaciel rozpozna choćby jego imię. Czy nie zareaguje negatywnie, albo obojętnie w momencie, w którym dla niego to spotkanie tyle znaczyło. No, ale cóż. Teraz już nie miał wyjścia. Pytanie padło. Odpowiedzi udzielić trzeba.
- Oczywiście. Przepraszam, powinienem wcześniej. Założyłem po prostu, że może mnie pamiętasz - zaczął, jeszcze odkładając moment zdradzenia swojego imienia - Samuel Vaesey - powiedział uważnie patrząc na Josepha - Dawno się nie widzieliśmy przyjacielu, ale nie mylisz się, znamy się i to dobrze.
- Samuel Vaesey
- Tytuł : SzlachcicWiek : 26Zawód : Nie pracujeUmiejętności : Jazda konna | Posługiwanie się pistoletemPunkty : 12
Re: Stajnie
- Akurat w przypadku mojego ojca to i tak jest zaskoczenie, bez względu na to, jak intrygującą kobietą jest. - uznał, w sumie trochę poirytowany podejściem ojca do kobiet. Złościł się, kiedy tak pobłażliwie traktował mamę, czy Marię, bo jego zdaniem obie te kobiety zasługiwały na szacunek i miłość, albo przynajmniej sympatię. Nawet jeżeli mama reprezentowała sobą również dość konserwatywne podejście do świata, była bez wątpienia bardziej otwarta, niż ojciec. Mniejsza jednak o to. Nie będzie mu nigdy dane zmienić podejścia swoich bliskich, bo tak to już było ze starszymi osobami, którym próbowało się przedstawić nowe idee. Oni nawet nie tyle, co nie chcieli ich słuchać. Byli raczej niezdolni. Wszystko, co próbowało się im opowiedzieć, jakby się od nich odbijało i uderzało w tego, kto śmiał to powiedzieć, jako wyrzuty za takie pomysły, zazwyczaj ze zdwojoną siłą. Joseph już dawno przestał tego próbować.
Zatrzymał klacz gwałtownie, słysząc odpowiedź na swoje pytanie. Obrócił się na koniu, patrząc na mężczyznę z szeroko otwartymi oczami. Niemożliwe.
- Samuel. Sam? - zapytał, unosząc brwi powoli, po czym jakby dopiero, kiedy to powiedział, wszystkie wspomnienia się ułożyły i skojarzył twarz bruneta z twarzą przyjaciela sprzed lat. Przez chwilę się wahał, po czym prychnął na niego wściekle, choć z rozbawieniem i ekscytacją zmieszaną ze szczęściem na jego widok.
- Jak to możliwe? - zapytał, patrząc na niego, dalej z lekkim uśmiechem i niedowierzaniem. - Ojciec mówił, że twój ojciec nie życzy sobie od nas żadnych wieści, więc dlaczego… - przerwał, prostując się na koniu i patrząc na chłopaka ze znowu rosnącym uśmiechem. - Samuel, ja… Przepraszam, że cię nie poznałem, ale jesteś naprawdę ostatnią osobą, którą spodziewałbym się spotkać w takiej sytuacji. W tej chwili to niemal jak marzenie senne, nie jawa. - przyznał z uśmiechem, po czym kiwnął głową, jakby coś sobie przypominając. - Uściskałbym cię i strzelił za brak jakiegokolwiek kontaktu, ale jestem na koniu, na twój pech i twoje szczęście. - powiedział z rozbawieniem, wskazując na niego palcem, po czym, uśmiechając się trochę spokojniej, westchnął. - Wiedz jednak, że bardzo się cieszę na twój widok. I mam nadzieję, że skoro już tu jesteś, nie znikniesz na kolejne 10 lat?
Samuel… Niebywałe. Aż dziwne, że go nie poznał, z drugiej strony naprawdę się go nie spodziewał. To było praktycznie niemożliwe, a jednak, skoro siedział na koniu tuż niego.
Zatrzymał klacz gwałtownie, słysząc odpowiedź na swoje pytanie. Obrócił się na koniu, patrząc na mężczyznę z szeroko otwartymi oczami. Niemożliwe.
- Samuel. Sam? - zapytał, unosząc brwi powoli, po czym jakby dopiero, kiedy to powiedział, wszystkie wspomnienia się ułożyły i skojarzył twarz bruneta z twarzą przyjaciela sprzed lat. Przez chwilę się wahał, po czym prychnął na niego wściekle, choć z rozbawieniem i ekscytacją zmieszaną ze szczęściem na jego widok.
- Jak to możliwe? - zapytał, patrząc na niego, dalej z lekkim uśmiechem i niedowierzaniem. - Ojciec mówił, że twój ojciec nie życzy sobie od nas żadnych wieści, więc dlaczego… - przerwał, prostując się na koniu i patrząc na chłopaka ze znowu rosnącym uśmiechem. - Samuel, ja… Przepraszam, że cię nie poznałem, ale jesteś naprawdę ostatnią osobą, którą spodziewałbym się spotkać w takiej sytuacji. W tej chwili to niemal jak marzenie senne, nie jawa. - przyznał z uśmiechem, po czym kiwnął głową, jakby coś sobie przypominając. - Uściskałbym cię i strzelił za brak jakiegokolwiek kontaktu, ale jestem na koniu, na twój pech i twoje szczęście. - powiedział z rozbawieniem, wskazując na niego palcem, po czym, uśmiechając się trochę spokojniej, westchnął. - Wiedz jednak, że bardzo się cieszę na twój widok. I mam nadzieję, że skoro już tu jesteś, nie znikniesz na kolejne 10 lat?
Samuel… Niebywałe. Aż dziwne, że go nie poznał, z drugiej strony naprawdę się go nie spodziewał. To było praktycznie niemożliwe, a jednak, skoro siedział na koniu tuż niego.
- Joseph Stanbury
- Tytuł : SzlachcicWiek : 26Zawód : Nie pracujeUmiejętności : Jazda konna | DowodzeniePunkty : 12
Re: Stajnie
Zatrzymał konia natychmiast, kiedy przyjaciel to zrobił. Uśmiechnął się szeroko widząc szok na jego twarzy.
Jednak słysząc zdrobnienie własnego imienia, na twarz wstąpił mu znacznie cieplejszy wyraz, który Joseph mógł odczytać jako wzruszenie. Wyraz ten nie zmieniał się i nie opuszczał go, mimo, że przyjaciel uśmiechał się, wściekał i prychał. Samuel patrzył na niego przez cały ten czas czule i napawał reakcją, o tyle lepszą, niż to, czego się obawiał.
W końcu jednak opuścił głowę parskając rozbawiony.
- Nie szarżuj tak z tymi wyrzutami, mój drogi - powiedział podnosząc na niego wzrok nadal uśmiechnięty - Nie chcę tutaj na nikogo zrzucać winy, ale tydzień przed moim wyjazdem Twój ojciec powiedział mi, cytując, że “nie mam prawa się z Tobą kontaktować, dopóki ktokolwiek z Vaeseyów udowodni, że jesteśmy coś warci”. Mój wyjątkowo zgodził się z nim i również zabronił mi kontaktu z Tobą. I naprawdę myślisz, że posłuchałem któregokolwiek z nich? - przekrzywiając głowę z lekkim niedowierzaniem w głosie - Oczywiście, że nie. Pisałem do Ciebie nie raz, ale poczta nie była wtedy w naszych rękach, więc jeśli nasi ojcowie zadecydowali, że nie będziemy mieć kontaktu, było dla mnie praktycznie niewykonalne, aby go utrzymać. Listy, albo nie wychodziły, albo nie dochodziły. Nigdy żadnego nie dostałeś, prawda? - doskonale znając odpowiedź.
Prawdą było, że przez te 10 lat starał się skontaktować z Josephem, ale wszystkie jego próby spełzły na niczym i w końcu musiał sobie odpuścić. Z czasem przeszedł z aktywnych prób kontaktu, do biernych marzeń, że kiedyś, gdy już oboje będą niezależni i dorośli, będzie mógł do niego wrócić. Tak, jak to zrobił w tej chwili.
Jednak słysząc zdrobnienie własnego imienia, na twarz wstąpił mu znacznie cieplejszy wyraz, który Joseph mógł odczytać jako wzruszenie. Wyraz ten nie zmieniał się i nie opuszczał go, mimo, że przyjaciel uśmiechał się, wściekał i prychał. Samuel patrzył na niego przez cały ten czas czule i napawał reakcją, o tyle lepszą, niż to, czego się obawiał.
W końcu jednak opuścił głowę parskając rozbawiony.
- Nie szarżuj tak z tymi wyrzutami, mój drogi - powiedział podnosząc na niego wzrok nadal uśmiechnięty - Nie chcę tutaj na nikogo zrzucać winy, ale tydzień przed moim wyjazdem Twój ojciec powiedział mi, cytując, że “nie mam prawa się z Tobą kontaktować, dopóki ktokolwiek z Vaeseyów udowodni, że jesteśmy coś warci”. Mój wyjątkowo zgodził się z nim i również zabronił mi kontaktu z Tobą. I naprawdę myślisz, że posłuchałem któregokolwiek z nich? - przekrzywiając głowę z lekkim niedowierzaniem w głosie - Oczywiście, że nie. Pisałem do Ciebie nie raz, ale poczta nie była wtedy w naszych rękach, więc jeśli nasi ojcowie zadecydowali, że nie będziemy mieć kontaktu, było dla mnie praktycznie niewykonalne, aby go utrzymać. Listy, albo nie wychodziły, albo nie dochodziły. Nigdy żadnego nie dostałeś, prawda? - doskonale znając odpowiedź.
Prawdą było, że przez te 10 lat starał się skontaktować z Josephem, ale wszystkie jego próby spełzły na niczym i w końcu musiał sobie odpuścić. Z czasem przeszedł z aktywnych prób kontaktu, do biernych marzeń, że kiedyś, gdy już oboje będą niezależni i dorośli, będzie mógł do niego wrócić. Tak, jak to zrobił w tej chwili.
- Samuel Vaesey
- Tytuł : SzlachcicWiek : 26Zawód : Nie pracujeUmiejętności : Jazda konna | Posługiwanie się pistoletemPunkty : 12
Re: Stajnie
Słysząc zarzut wobec swojego ojca, trochę zmieniło mu się oblicze. Możliwe, żeby Charles jakiego znał, powiedział komukolwiek coś takiego? No, w zasadzie tak, bardzo możliwe, a nawet prawdopodobne, ale przecież przyjaźnili się i z ojcem Samuela i z całą tą rodziną, czemu nagle im się odwidziało?
- Mój ojciec tak Ci powiedział? - zdziwiony, wręcz zszokowany zapytał, mimo, że było to raczej retoryczne pytanie, skoro Sam właśnie przed chwilą mu zdradził, że tak, właśnie to padło z ust mężczyzny dziesięć lat temu. - Dlaczego? To znaczy, to nie dość, że ogromnie krzywdzące, to bardzo nieprawdopodobne, żeby ktokolwiek użył takich słów wobec przyjaciela, a nasi ojcowie przecież od dawna pozostawali w dobrych relacjach?
Posłuchał dalszej części wypowiedzi chłopaka i zrobiło mu się odrobinę głupio, bo on może i nie miał adresu, ale prawdopodobnie mógł go poszukać. W dodatku był przekonany, że gdyby jednak go miał, a ojciec i tak nie pozwolił mu na kontakt, to i tak by się nie odważył na złamanie takiego zakazu. Nie dziesięć lat temu, a gdyby spróbował napisać do Samuela z zaskoczenia po siedmiu, czy ośmiu? Cóż, prawdopodobnie byłoby to w bardzo złym guście. “Hej, przyjacielu, wybacz fakt, że ignorowałem Cię przez ostatnie kilka lat, czy możemy zapomnieć o nich i potraktować je, jakby ich nie było?” Nie brzmiało to dobrze, a w podobnym tonie jego wiadomość musiałaby zostać napisana. Mógłby też zignorować ten odstęp czasu i zachowywać się w piśmie, jakby nic się nie stało, chociaż miał wrażenie, że to było jeszcze bardziej krzywdzące. Zastanawiał się co prawda, czy taka wiadomość gorsza jest, niż brak wiadomości i jak on zareagowałby na wiadomość po latach, szybko jednak odgonił myśli, nie chcąc zadręczać się wyrzutami sumienia, skoro nareszcie miał przyjaciela przy sobie.
- Nigdy. - zgodził się, odpowiadając na pytanie o doręczaną mu pocztę. - Chociaż od jakiegoś już czasu ja zajmuję się domową pocztą, faktycznie zawsze przechodziła ona przez dłonie ojca najpierw, żeby mógł posegregować istotne dla siebie wieści i te, którymi miałem zająć się ja. - westchnął, kręcąc głową. Samuel nie miał w końcu prawa wiedzieć o jego skrytce na poczcie. Mógł mu jednak jeszcze dzisiaj o niej powiedzieć, chociaż niekoniecznie teraz. Miał tylko nadzieję, że do wieczora nie zapomni. Musiał też sam zapytać o adres Samuela, chciał być przecież pierwszy, który wyśle wiadomość po takim czasie, pomoże mu to zabić własne wyrzuty sumienia.
Pogonił klacz do stępa, znowu. Spojrzał też na odnalezionego przyjaciela, uśmiechając się, wciąż z niedowierzaniem. To było takie niesamowite, mieć go znowu przed sobą. Musieli mieć sobie tyle do opowiedzenia.
- Mój ojciec tak Ci powiedział? - zdziwiony, wręcz zszokowany zapytał, mimo, że było to raczej retoryczne pytanie, skoro Sam właśnie przed chwilą mu zdradził, że tak, właśnie to padło z ust mężczyzny dziesięć lat temu. - Dlaczego? To znaczy, to nie dość, że ogromnie krzywdzące, to bardzo nieprawdopodobne, żeby ktokolwiek użył takich słów wobec przyjaciela, a nasi ojcowie przecież od dawna pozostawali w dobrych relacjach?
Posłuchał dalszej części wypowiedzi chłopaka i zrobiło mu się odrobinę głupio, bo on może i nie miał adresu, ale prawdopodobnie mógł go poszukać. W dodatku był przekonany, że gdyby jednak go miał, a ojciec i tak nie pozwolił mu na kontakt, to i tak by się nie odważył na złamanie takiego zakazu. Nie dziesięć lat temu, a gdyby spróbował napisać do Samuela z zaskoczenia po siedmiu, czy ośmiu? Cóż, prawdopodobnie byłoby to w bardzo złym guście. “Hej, przyjacielu, wybacz fakt, że ignorowałem Cię przez ostatnie kilka lat, czy możemy zapomnieć o nich i potraktować je, jakby ich nie było?” Nie brzmiało to dobrze, a w podobnym tonie jego wiadomość musiałaby zostać napisana. Mógłby też zignorować ten odstęp czasu i zachowywać się w piśmie, jakby nic się nie stało, chociaż miał wrażenie, że to było jeszcze bardziej krzywdzące. Zastanawiał się co prawda, czy taka wiadomość gorsza jest, niż brak wiadomości i jak on zareagowałby na wiadomość po latach, szybko jednak odgonił myśli, nie chcąc zadręczać się wyrzutami sumienia, skoro nareszcie miał przyjaciela przy sobie.
- Nigdy. - zgodził się, odpowiadając na pytanie o doręczaną mu pocztę. - Chociaż od jakiegoś już czasu ja zajmuję się domową pocztą, faktycznie zawsze przechodziła ona przez dłonie ojca najpierw, żeby mógł posegregować istotne dla siebie wieści i te, którymi miałem zająć się ja. - westchnął, kręcąc głową. Samuel nie miał w końcu prawa wiedzieć o jego skrytce na poczcie. Mógł mu jednak jeszcze dzisiaj o niej powiedzieć, chociaż niekoniecznie teraz. Miał tylko nadzieję, że do wieczora nie zapomni. Musiał też sam zapytać o adres Samuela, chciał być przecież pierwszy, który wyśle wiadomość po takim czasie, pomoże mu to zabić własne wyrzuty sumienia.
Pogonił klacz do stępa, znowu. Spojrzał też na odnalezionego przyjaciela, uśmiechając się, wciąż z niedowierzaniem. To było takie niesamowite, mieć go znowu przed sobą. Musieli mieć sobie tyle do opowiedzenia.
- Joseph Stanbury
- Tytuł : SzlachcicWiek : 26Zawód : Nie pracujeUmiejętności : Jazda konna | DowodzeniePunkty : 12
Re: Stajnie
Słysząc niedowierzanie w jego głosie, podrapał się lekko w tył głowy, bo najwyraźniej Joseph faktycznie o niczym nie wiedział. A więc co zostało mu przekazane? Że Samuel z rodziną wyjechał i po prostu zerwał kontakt? Poczuł frustrację i złość myśląc o takim scenariuszu, bo to oznaczało, że przyjaciel spędził ostatnie 10 lat przekonany o jego niewierności i łamaniu wszystkich obietnic, jakie sobie kiedykolwiek złożyli.
- Too - zaczął zastanawiając się jak dobrać słowa. - Trudniejsze do wytłumaczenia, niż się zdaje. Nie chcę brzmieć, jakbym atakował w tej sytuacji Twoją rodzinę. Naprawdę nie jest to moim celem. Opowiem Ci wszystko, co wiem na ten temat. Ale może najpierw gdzieś się zatrzymamy i zejdziemy z koni? Nadal jesteśmy niebezpiecznie blisko domu - dodał odwracając się w stronę posiadłości.
Pokiwał głową ze smutnym westchnieniem, gdy ten przyznał, że nigdy żadnego listu nie dostał. Chociaż z drugiej strony, wolał taką sytuację, niż gdyby do Josepha jakiś list dotarł, ale w złości na przyjaciela, postanowił na niego nie odpisywać. Tak. To był zdecydowanie najlepszy scenariusz że wszystkich, jakie przychodziły Samuelowi do głowy.
Odwzajemnił uśmiech przyjaciela i również pogonił konia. Czas mieli ograniczony, a do nadrobienia 10 lat historii. Nie łudził się, że starczy im dzisiaj czasu na opowiedzenie wszystkiego, ale nie wiedział kiedy będą mieli ku temu następną okazję, więc czas należało wykorzystać jak najowocniej.
- Too - zaczął zastanawiając się jak dobrać słowa. - Trudniejsze do wytłumaczenia, niż się zdaje. Nie chcę brzmieć, jakbym atakował w tej sytuacji Twoją rodzinę. Naprawdę nie jest to moim celem. Opowiem Ci wszystko, co wiem na ten temat. Ale może najpierw gdzieś się zatrzymamy i zejdziemy z koni? Nadal jesteśmy niebezpiecznie blisko domu - dodał odwracając się w stronę posiadłości.
Pokiwał głową ze smutnym westchnieniem, gdy ten przyznał, że nigdy żadnego listu nie dostał. Chociaż z drugiej strony, wolał taką sytuację, niż gdyby do Josepha jakiś list dotarł, ale w złości na przyjaciela, postanowił na niego nie odpisywać. Tak. To był zdecydowanie najlepszy scenariusz że wszystkich, jakie przychodziły Samuelowi do głowy.
Odwzajemnił uśmiech przyjaciela i również pogonił konia. Czas mieli ograniczony, a do nadrobienia 10 lat historii. Nie łudził się, że starczy im dzisiaj czasu na opowiedzenie wszystkiego, ale nie wiedział kiedy będą mieli ku temu następną okazję, więc czas należało wykorzystać jak najowocniej.
- Samuel Vaesey
- Tytuł : SzlachcicWiek : 26Zawód : Nie pracujeUmiejętności : Jazda konna | Posługiwanie się pistoletemPunkty : 12
Re: Stajnie
- To niegłupie. - zgodził się z uśmiechem, po czym pogonił konia do galopu, przechodząc przez chwilę kłusu. Obrócił głowę, zerkając, czy przyjaciel ogarnia swoją klacz, a kiedy upewnił się, że tak jest, skupił się na Cashmere. Klacz była niesamowita, potrafiła być szybsza, niż jakikolwiek koń, którego dosiadał. Teraz to nie była nawet większość jej możliwości. Jeżeli odpowiednio ją rozgrzał i byli na dobrym terenie, a Cash się nie płoszyła, bywało, że pędzili tak, że kształty świata rozmywału mu się. Lubił sobie wyobrażać, że na grzbiecie takiego konia byłby w stanie przegonić pociąg. Dawniej jeździł raczej na wałachach, a ciężko ukrywać, że ich ogień gaśnie zazwyczaj zaraz po kastracji. Bywało, że były szybkie i dzielne, on jednak nigdy nie trafił na takie zwierzę. Przesiadka na klacz też nie była dla niego wcale przyjemna. Miał z nią ogromne problemy na początku, bo kupiona za marne pieniądze od jakiegoś przyjaciela ojca, ledwo chodziłą pod siodłem, a jeżeli nie korzystało się z palcata, to potrafiła totalnie zignorować jeźdźca i w trakcie terenu zatrzymać się, poskromić cały zastęp i zjechać na bok, żeby podgryzać maliny. Dotarli się jednak. Zajęło to dużo czasu, bo chłopak nie zamierzał jej terroryzować i bić tym batem jak nienormalny, chociaż takie właśnie rozwiązanie proponował mu ojciec. No, widać jednak było różnicę w końskim wychowaniu. Wszystkie wierzchowce, jakimi zajmował się Charles, bały się często nawet witki wierzbowej, a jego Cashmere potrafiła spokojnie stać w czasie burzy. Kochany, dobry koń. Miała już cztery lata, ale Joseph spodziewał się, że pod siodłem będzie chodzić jeszcze przynajmniej pięć. Chciałby też móc dać jej zestarzeć się w stajni i na wybiegu, a nie sprzedać ją do rzeźni, jak zrobiliby jego rodzice. Miał na to nawet spore szanse, skoro powoli przejmował rolę Pana domu, a dotychczasowy osuwał się we własną starość.
[z/t - oboje]
[z/t - oboje]
- Joseph Stanbury
- Tytuł : SzlachcicWiek : 26Zawód : Nie pracujeUmiejętności : Jazda konna | DowodzeniePunkty : 12
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach