Svietlana Fitzroy

Svietlana Fitzroy

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down

Svietlana Fitzroy Empty Svietlana Fitzroy

Pisanie by Svietlana Fitzroy 23/01/18, 09:12 pm



SVIETLANA FITZROY

Wizerunek: Katherine McNamara
Data urodzenia (wiek): 1 sierpnia 1542 (24 lata | 343 lata)
Miejsce urodzenia: Moskwa, Wielkie Księstwo Moskiewskie
Miejsce zamieszkania: chwilowo Londyn
Rasa: Wampir
Zawód: Nie pracuje
Tytuł/Ranga: -
Stan cywilny: Udaje wdowę
Umiejętności i ich poziom: hipnoza (30 punktów | przeciętna)

Biografia:
Svietlana urodziła się w Wielkim Księstwie Moskiewskim, w ostatnich latach jego istnienia przed transformacją w Carstwo Rosyjskie, w Moskwie, nazywanej wówczas dumnie Trzecim Rzymem, co zawsze wydawało się jej raczej patetyczne i zabawne, niż wzniosłe i poważne.
Jakikolwiek jednak nie byłby jej stosunek do nazewnictwa wymyślanego przez rodaków, musiała przyznać, że miała wielkie szczęście rodząc się w dobrze prosperującej rodzinie kupieckiej w stolicy prężnie rozwijającego się państwa. Choć nie było jej dane długo zakosztować życia w niej.
Svietlana nigdy nie poznała swojej matki, ta zmarła bowiem kilka dni po jej narodzinach w wyniku powikłań poporodowych zbyt skomplikowanych, żeby dziewczyna była je w stanie zrozumieć. Nawet teraz.
Ale mimo tego, że nie wie nawet, jak wyglądała, od zawsze słyszała, że jest do niej niesamowicie podobna. Zarówno z charakteru, jak i wyglądu. Jej ciotka nie raz powtarzała, że dzięki Svietlanie Katerina nigdy ich naprawdę nie opuściła. Mała Svietlana, słysząc to, bardzo lubiła sobie wyobrażać, że matka cały czas przy niej stoi, opiekuje się nią i pomaga jej podejmować decyzje. Wierzyła, że to właśnie z tego wynika ich podobieństwo.
Dla ojca córka już od swojego pierwszych minut po narodzinach, stała się jego “oczkiem w głowie”. Długo nie rozumiała, co to dokładnie znaczy, ale tak zawsze mówił jej brat - Vasily, więc zapamiętała to powiedzenie. W końcu kiedyś wytłumaczono jej, że tak się mówi, gdy komuś zależy na jednej osobie znacznie bardziej, niż na innych. Poczuła się wtedy bardzo z tego dumna. Miała przecież trzech starszych braci i każdy z nich był znacznie mądrzejszy od niej, a jednak to ona była "ulubiona". Ciotka próbowała jej tłumaczyć, że powodem prawdopodobnie jest jej podobieństwo do matki. Ojciec bardzo ją kochał, wręcz ubóstwiał i był w stanie zrobić dla niej wszystko. Tak więc, kiedy umarła, całą tą miłość i wszystkie uczucia przelał na córkę.
Svietlany jednak nie obchodziło, jaki jest powód. Interesowało ją tylko, że jest najlepsza i czerpała z tego wielką dumę.
Ojciec nie miał jednak wielu okazji do okazywania córce swojej miłości. Był wędrownym kupcem, więc większą część roku spędzał w podróży. Jednak zawsze, kiedy wracał, przywoził Svietlanie najwspanialsze prezenty z całego świata. Chociaż wtedy była jeszcze zdecydowanie za malutka, żeby zrozumieć ich piękno, czy wartość. Cieszyła się jedynie, że coś od taty dostaje i ukochiwała sobie wszystkie podarki od niego.  
Przez te długie miesiące, które ojciec spędzał dalekie kilometry od kraju, Svietlaną opiekował się Vasily oraz jego żona - Dina. Było to młode małżeństwo, które jeszcze wtedy nie miało własnych dzieci. Całą uwagę mogli więc poświęcić siostrze i siostrzenicy.
Svietlana spędziła z nimi - głównie z Diną - pierwsze sześć lat życia. Mieszkali w domu należącym do ich ojca, jako, że ten i tak stał niezamieszkały przez większość czasu.
Jak pewnie łatwo się domyślić, Svietlana niewiele pamięta z tamtego okresu swojego życia. Pierwsze, mgliste, wspomnienia, jakie ma, pochodzą może z przełomu czwartego i piątego roku życia, a dotyczą właściwie jedynie dwóch tematów.
Pamięta, że już jako malutki berbeć często wymyślała sobie zabawy, które, mimo, że jej wydawały się cudowne, dorośli traktowali jak nieładne wybryki i często ją za nie ganili. Nie raz srogo obrywało jej się od obojga “rodziców” za znoszenie do domu żuków oraz wszelkiego innego rodzaju robactwa i składowanie go w słoikach podkradzionych z kuchni. Gorzej jednak było, kiedy zdarzało jej się wpaść w błoto podczas zabaw na podwórzu. Wtedy Dina robiła jej prawdziwe piekło i często dawała bardzo nieprzyjemne kary.
Svietlana jednak zdawała się zupełnie na błędach nie uczyć i, mimo że była raczej pojętnym dzieckiem, ani brat, ani ciocia, ani nawet sam ojciec, nie byli w stanie u niej przeforsować zarzucenia tych brzydkich "chłopięcych zabaw".
W domu rodzinnym od zawsze mówiło się również dużo o Bogu. Wszyscy zawsze powtarzali, że Rosja jest "ostatnią twierdzą wiary prawosławnej"... Cokolwiek te słowa by nie oznaczały. Dla Svietlany znaczyły jedynie tyle, że musiała się bardzo dużo modlić, a za każdym razem, kiedy zrobiła coś nie tak, Dina mówiła, że Bóg na nią patrzy i ocenia jej postępowanie, a kiedy nadejdzie dzień, może powołać się na każdy najmniejszy grzech i nie pozwolić jej z tego powodu wejść do raju.
Dziewczynka co prawda nie do końca rozumiała, dlaczego jej zamiłowanie do żuków i błota miało wpłynąć na cokolwiek, ale była zbyt mała, żeby to jakkolwiek roztrząsać. Kto wie, może Bóg po prostu bardzo nie lubi brudu?
Dni, w których przyjeżdżał ojciec zawsze były dla Svietlany wielkim świętem. I chociaż owszem, prezenty były bardzo miłe, to jednak głównym powodem był fakt, że zawsze bardzo za sobą tęsknili przez te miesiące rozłąki. Gdy już przyjeżdżał, spędzali ze sobą każdą wolną chwilę. Ona opowiadała mu o życiu w Moskwie, o swoich przyjaciołach, zabawach i wszystkim, o czym może mówić kilkuletnie dziecko. On z kolei o swoich przygodach w dalekich krajach. Svietlana uwielbiała ich słuchać. Były znacznie ciekawsze, niż wszystkie bajki czytane jej przed snem razem wzięte. Dziewczynka marzyła o tym, żeby, kiedy będzie już duża, móc podróżować razem z ojcem i samej też przeżywać takie historie. Nie wiedziała wtedy, że jej marzenie miało się spełnić znacznie szybciej, niż podejrzewała.
Gdy Svietlana skończyła sześć lat, w jej życiu zaszły wielkie zmiany.
Ojciec borykał się wtedy ze sporymi problemami finansowymi, o czym, ani ona, ani reszta rodziny nie wiedzieli, ponieważ mężczyzna za punkt honoru postawił sobie, żeby jego osobiste niepowodzenia na polu zawodowym nie musiały w żaden sposób wpływać na bliskich. Chwytał się dosłownie wszystkiego, czego mógł, żeby tylko jakoś wyjść z sytuacji z twarzą.
Nie musiał też czekać długo. Przez lata praktykowania takiego zawodu człowiek zbiera tak samo dużo przyjaciół, jak i wrogów. Ci pierwsi szybko mu pomogli i sposób na powrót do dawnego stanu nadszedł, zanim jeszcze reszta rodziny odczuła jakąkolwiek zmianę.
Łączyło się to jednak ze sporymi zmianami. Musiał się on bowiem na jakiś czas przeprowadzić do dzikiej i nieznanej Afryki. Mężczyzna nie wiedział, ile czasu spędzi tak daleko od rodzimego - wtedy już - Carstwa Rosyjskiego. Zadecydował więc, zabrać córkę ze sobą.
Na tą decyzję złożyło się właściwie kilka czynników.
Po pierwsze, bardzo cierpiałby, gdyby nie mógł oglądać jej przez tak długi czas i wiedział, że ona również nie byłaby szczęśliwa. Svietlana była wtedy jeszcze malutkim dzieckiem, które niczym gąbka, chłonęło wszystko, co tylko usłyszało. Ojciec wyszedł więc z założenia, że nawet tak drastyczna zmiana otoczenia, będzie dla córki raczej przygodą, niż szokiem i traumą.
Drugim powodem był fakt, że za każdym razem, kiedy przyjeżdżał do rodzinnej Moskwy, słyszał kolejne słowa krytyki pod adresem Svietlany ze strony syna i synowej. Oboje byli ludźmi z natury cichymi, ułożonymi i widać było gołym okiem, że wychowanie dziecka tak żywotnego i niesfornego, jak Svietlana jest ponad ich miarę. Przez te sześć lat nie udało im się przytępić jej charakteru i żadne z nich już raczej nie zakładało, że im się to jeszcze uda. Ojciec postanowił wziąć jarzmo wychowania córki na siebie i decyzja zapadła.
Tak więc mając niewiele ponad sześć lat Svietlana wsiadła razem z ojcem do dorożki i wyjechali w pierwszą wspólną podróż.
Podczas drogi początkowo dziewczynkę zajmowało wszystko. Siedziała z noskiem przyłożonym do szyby i mówiła bez przerwy. Czasem opowiadała mu, co widzi, czasem mówiła o tym, co sobie wyobraża, ale najczęściej pytała o najróżniejsze rzeczy bardziej, lub mniej związane z tym, co mijali za oknem.
Z czasem jednak rosyjski krajobraz zaczął ją nudzić i trochę zmarkotniała. Ojciec umilał jej wtedy czas opowieściami o kraju, do którego jechali. Mówił o bezkresnym piasku, palmach, wielbłądach, ludziach, których skóra jest zupełnie czarna (chociaż tych akurat Svietlana czasem widywała nawet w Moskwie). Rzeczy, o których mówił ojciec były tak obce i egzotyczne, że dziewczynka nie wszystko nawet potrafiła sobie wyobrazić. Ojciec wyjął również mapę i pokazał jej, jak dokładnie będzie wyglądać trasa ich podróży. Nie wydawała się jej być jakaś bardzo długa. Linia, którą ojciec narysował była stosunkowo krótka w porównaniu z innymi, które na niej widziała.
Chociaż trzeba przyznać, że nie do końca rozumiała wtedy jeszcze koncepcję czasu, a jego pomiar ograniczał się raczej do stwierdzeń “długo”, “krótko”, “bardzo długo”, “bardzo krótko”. Tak więc, gdy ojciec mówił jej, że ich pierwszy dłuższy przystanek będzie dopiero za siedem miesięcy w Atenach, nie mówiło jej to nic, a nic.
Pierwsza duża zmiana jednak, jak się okazało, czekała na nią znacznie wcześniej.
Kiedy stanęli na jeden dzień w Kursku, niezapowiedzianie dołączyła się do nich pewna ciemnoskóra kobieta w chuście na głowie, która przedstawiła się Svietlanie jako Aarifa. Ojciec wytłumaczył jej, że Aarifa pojedzie z nimi do Sudanu, a po drodze będzie ją uczyć wszystkiego, co powinna wiedzieć. To wydało jej się bardzo ciekawe. Wszystko co do tej pory opowiedział ojciec było niesamowite, więc tego samego spodziewała się po nauce z Aarifą. Trzeba jednak przyznać, że odrobinę się rozczarowała.
Sama Aarifa była bardzo miłą i kochaną osobą. Widać było, że od razu swoją małą uczennicę polubiła i chętnie przekazywała jej wszystko, co sama wiedziała. A wiedziała naprawdę bardzo dużo. Svietlana, z natury dziecko pogodne i przyjazne, również szybko polubiła starszą kobietę. Problem jednak nie leżał w niej, a w rzeczach, które Svietlanie opowiadała.
Od pierwszego dnia, gdy się poznały, każdy następny wyglądał mniej więcej tak samo. Jedyne, co się faktycznie zmieniało, to widok za oknem.
Aarifa uczyła Svietlanę o kulturze Sudanu, o zasadach tam panujących i trochę o jego historii, ale głównie skupiała się na nauce islamu i języka arabskiego.
Svietlana nie pałała bardzo ciepłymi uczuciami, ani do jednego, ani do drugiego. Uczyła się, owszem. Nie szło jej to również źle, bo Aarifa tłumaczyła wszystko naprawdę dobrze. Dziewczynka jednak zupełnie tego nie lubiła. Arabski w porównaniu z rosyjskim brzmiał gardłowo i dziwnie, a islam był bardzo skomplikowany i po prostu nie była w stanie zrozumieć, czym Bóg, o którym mówiła Aarifa różnił się od tego, o którym tak często opowiadał jej brat i ciotka.
Jednak zarówno nauczycielka, jak i ojciec zdawali się przywiązywać do tego dużą wagę, więc starała się uczyć najlepiej, jak potrafiła. Co innego miała zrobić? Nawet, gdyby się zbuntowała i uznała, że uczyć się nie będzie, nie miała nic innego do roboty w podróży. To była jej jedyna rozrywka. Tak więc mimo wewnętrznych oporów, szło jej to szybko.
Z czasem nawet zaczęła odczuwać pewien rodzaj satysfakcji, gdy była zdolna do przeprowadzenia z Aarifą dialogu w całości po arabsku bez poprawek. Ojciec zdawał się mieć trochę większe problemy z nauczeniem się obcego języka.
Aarifa po rosyjsku mówiła bardzo dobrze. Jedyne, co zdradzało, że nie jest to jej pierwszy język, to dość ostry arabski akcent, który ujawniał się przy niektórych słowach. Akcent ten bardzo Svietlanę bawił i często o tym mówiła. Ojciec ganił ja za to upominając, że nie powinno się śmiać z rzeczy, których ludzie nie są w sobie w stanie zmienić. Aarifa jednak nie wydawała się być urażona zachowaniem dziewczynki. Jedyne co, to z czasem zaczęła nazywać ją “Aamira”, tłumacząc przy tym, że ktoś tak pełen życia, jak Svietlana, nie może nazywać się inaczej. Svietlanie nie do końca podobało się nowe przezwisko, ale nie chciała urazić uczuć nauczycielki, która zdawała się zachwycona własnym pomysłem, a na dodatek zachowywała się, jakby to był duży komplement. Ojciec również zaczął tak na nią czasem wołać, więc pomimo tego, że o niebo bardziej wolała swoje prawdziwe imię, przystała na Aamirę bez bojów.  
W Atenach zatrzymali się na wiele dni. Svietlana straciła rachubę. Podczas ich pobytu tam nie działo się jednak nic, co przyciągnęłoby uwagę dziewczynki. Prawie w ogóle nie wychodziła z pokoju, który razem z Aarifą dostały. Ojciec mówił, że to zbyt niebezpieczne, żeby którakolwiek z nich wychodziła. Sam za to znikał na całe dnie. Wychodził o poranku, wracał o zmierzchu, a kiedy Svietlana pytała, co robi przez ten czas, odpowiadał, że szykuje wszystko na następny etap ich podróży, po czym zawsze dodawał, że nie ma się czym martwić i powinna się skupić na nauce, bo już za niedługo całą tą wiedzę trzeba będzie zastosować w praktyce.
A więc Svietlana spędzała kolejne dni na nauce. Aafira, oprócz wiedzy potrzebnej do życia w Sudanie, nauczyła ją też pisać i czytać. Tak, żeby dziewczynka mogła również uczyć się sama, kiedy będzie miała ochotę. Ojciec kupił jej dużo książek, które co wieczór czytała, albo sama, albo z Aarifą. Wszystkie były ciekawe, ale najbardziej spodobały jej się "Baśnie Tysiąca i Jednej Nocy". Z jakiegoś powodu tą książkę właśnie sobie ukochała i nie minęło dużo czasu, kiedy prawie wszystkie historie znała na pamięć.
Często siadywała w pokoju sama, kiedy Aarifa miała inne obowiązki, i układała wszystkie swoje książki i poduszki wyobrażając sobie, że jest to widownia. I opowiadała. Opowiadała każdą historię po kolei stając się na ten chociaż moment ukochaną Szeherezadą, która na długie, długie lata stała się jej ulubienicą i ideałem, do którego Svietlana chciała dążyć.
Po wielu dniach pobytu z Atenach, ojciec w końcu oznajmił, że mogą wyjeżdżać dalej. To było bardzo ekscytujące, Aarifa bowiem opowiadała Svietlanie, że teraz już nie będą poruszać się powozem, jak do tej pory, tylko wsiądą na prawdziwy statek i popłyną przez najprawdziwsze morze.
Svietlana była niesamowicie podekscytowana, a kiedy wsiadła na statek, jej radość tylko się jeszcze powiększyła. Bo chociaż dni żeglugi ciągnęły się niemiłosiernie, a krajobraz bezkresnej wody nie zmieniał się nigdy, to przynajmniej nie była już zamknięta w małym powozie. Mogła biegać i skakać po pokładzie, a kiedy nikt nie patrzył, udawało jej się nawet wychylić za burtę na tyle daleko, żeby móc obserwować fale rozbijające się o statek. Wszystko było niesamowite.
Po przepłynięciu morza, przesiedli się na inny statek (tym razem znacznie mniejszy) i płynęli rzeką zwaną Nilem. Aarifa opowiadała jej, że tutejsi ludzie nazywają tę rzekę świętą. Svietlana nie do końca rozumiała, co było w niej świętego, a nauczycielka nie wiedziała więcej, więc dziewczynka postanowiła zrobić użytek ze swoich lekcji. Podeszła do jednego z marynarzy i zapytała. Opowieści, które zaczął snuć były jeszcze bardziej niesamowite, niż wszystko, co do tej pory usłyszała. Całą podroż do Sudanu spędziła słuchając o dawnych bogach i czasach, kiedy ludzie jeszcze z nimi rozmawiali.
To ją skonfundowało jeszcze bardziej. Jakim cudem na świecie jest aż tylu bogów? I to tak kompletnie różnych od siebie. Na dodatek każdy powtarzał, że ten, o którym mówi jest jeden jedyny. Nie. Zupełnie nie rozumiała.
W końcu, po długich miesiącach w drodze, dotarli do celu podróży.
Miasto Al-Ubajjid nie było bardzo duże w porównaniu z Moskwą, ale za to prawie tak samo zatłoczone. Po jakimś czasie Svietlana dowiedziała się, że przyczyną takiego stanu rzeczy jest fakt, że przez miasto przechodzą trasy karawan oraz trakt pielgrzymów wybierających się do Mekki.
Wszystko było zupełnie inne. Klimat, ludzie, jedzenie, zwyczaje. Aarifa opowiadała jej o tym bardzo długo, ale w kontakcie ze wszystkim ciężko jej było nie czuć się nieswojo przez pierwsze kilka miesięcy.
Mieszkali w dużym domu należącym do przyjaciela ojca. On jednak tam nie przebywał, ponieważ, tak jak i on, był kupcem i spędzał życie w podróży. W domu, oprócz niej i ojca mieszkała Aarifa i jeszcze sporo sudańskiej służby. Svietlana starała się z nimi rozmawiać, ale z jakiegoś powodu traktowali ją bardzo oschle i zdawali się być nieprzystępni. Wszyscy oprócz Aarify. Dziewczynka jednak nie cierpiała na samotność. Do ojca często przychodzili goście z różnych części świata. Sporo z nich z nią rozmawiało, wielu opowiadało jej ciekawe historie. Chociaż i tak najbardziej lubiła rozmawiać z ludźmi spotkanymi poza domem. Często siadała przy wejściu i zaczepiała co ciekawiej wyglądających podróżnych. Oni zawsze opowiadali najlepsze historie. W mieście było również dużo dzieci, z którymi mogła się bawić
Kiedy wyjeżdżała z Moskwy, spodziewała się, że ojciec teraz będzie z nią spędzał więcej czasu. Skoro w końcu mieli mieszkać w tym samym miejscu. Przeliczyła się jednak, ponieważ ojciec większość dni spędzał w Khartoum - najbliższym dużym mieście i poświęcał się pracy. W domu pojawiał się rzadko, a i tak najczęściej miał wtedy do załatwienia jeszcze rzeczy związane z interesami. Tak więc często sama świadomość, że jest blisko musiała jej wystraczyć.
O swoich interesach nigdy córce nie mówił. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Svietlana zaczęła być zupełnie odgradzana od czegokolwiek, co było związane z jego zawodem. Wcześniej opowiadał jej o jakiś zabawnych transakcjach, jakich dokonywał, ale od kiedy przeprowadzili się do Sudanu, nie miała nawet pozwolenia na przebywanie w budynku w momencie, w którym do ojca przychodzili partnerzy biznesowi w sprawach innych, niż towarzyskie.
Pobudziło to jedynie jej ciekawość i kilka razy udało jej się niepostrzeżenie ukryć pod oknem. Podsłuchała jedynie strzępki rozmów, z których wtedy nic nie zrozumiała. Dopiero po latach dotarło do niej, że ojciec najprawdopodobniej zajął się wtedy handlem żywym towarem, ze szczególnym uwzględnieniem kobiet, i bardzo nie chciał, żeby córka musiała mieć z tym jakąkolwiek styczność.
Tak więc pomimo wielu ludzkich dramatów, do których jej ojciec w tamtym okresie bez wątpienia doprowadził, a przynajmniej pomógł doprowadzić, trzeba mu przyznać, że zadbał o to, żeby życie jego córki było kilkuletnią sielanką. Dziewczynka spędzała dnie na zabawie, nauce i dokazywaniu, jak na szczęśliwe dziecko przystało.
Nadal nie można jej było nazwać grzeczną. Często pyskowała nauczycielom, słuchała się jedynie zasad, które wydawały jej się sensowne, a całą resztę uparcie omijała. Aarfia bardzo często ganiła ją za niewyparzony język i "nieokiełznany umysł". Zastanawiała się nad rzeczami, o których myśleć nie powinna, kwestionowała sprawy, które kazano przyjąć jej bez dyskusji i często mówiła na tematy, które podlegają niepisanej zasadzie milczenia. Miała przez to wiele spięć z nauczycielami oraz innymi osobami dorosłymi.
Aż do dziewiątego roku życia nie sądziła, że w ogóle jest możliwość, żeby osoba dorosła chciała zrozumieć o czym mówi. Przecież dorośli byli grzeczni i posłuszni. Chociaż nie wiedziała do końca, względem kogo. Prawdopodobnie Boga. Ale którego? Odwieczne pytanie.
Którejś ciepłej sudańskiej nocy jednak to przeświadczenie się zmieniło. Nie mogła wtedy usnąć, ponieważ świerszcze za oknem koncertowały zbyt głośno. W końcu, po długim czasie leżenia i bezskutecznych prób zaśnięcia, postanowiła coś z tym zrobić. Wymknęła się cicho z pokoju i przedostała aż do drzwi wyjściowych. Zabawa wydawała się cudowna. Zaczęła buszować w pobliskich zaroślach w poszukiwaniu głośnych owadów. Chciała poprosić je, żeby grały trochę ciszej. W trakcie poszukiwań zaczęła, swoim stałym zwyczajem, śpiewać do świerszczy po rosyjsku.
W pewnym momencie usłyszała za sobą męski głos, który odezwał się do niej również w rodzimym języku, mimo, że nie był jej ojcem. To ją zdumiało najbardziej.
- Szukasz jakiegoś konkretnego jegomościa, czy chcesz wyłapać wszystkie? - zapytał głos, który okazał się należeć do dorosłego mężczyzny - Azjaty, który najwyraźniej zawędrował na ten szlak. Svietlana była tak zachwycona perspektywą możliwości porozmawiania w ukochanym języku, że nie przyszło jej nawet do głowy, żeby nie ufać nieznajomemu.
Zresztą, bądźmy szczerzy, nawet gdyby pojawiła jej się taka myśl, to zniknęłaby ona tak samo szybko, jak się pojawiła. Mężczyzna zupełnie poważnie przeprowadził z nią dysputę dotyczącą języka, w którym mówią świerszcze (czego nie zrobił wcześniej żaden inny dorosły), a jakby tego było mało, pochwalił ją za kwestionowanie wszystkiego i zadawanie pytań. Z czymś takim Svietlana nie spotkała się nigdy do tej pory.
Tej nocy spędzili długie godziny rozmawiając i opowiadając różne rzeczy. Mężczyzna kompletnie ją zaczarował. Najchętniej siedziałaby tak i słuchała go do białego rana i jeszcze cały następny dzień. Czuła się zupełnie jak w "Baśniach Tysiąca i Jednej Nocy" z tą różnicą, że tym razem to nie ona, a ten mężczyzna był Szeherezadą.
Niestety, tutaj historia nie potoczyła się, jak w ukochanej książce. Szeherezada przerwała opowiadać na długo przed świtem i nigdy nie wróciła dokończyć.
Mężczyzna na odchodnym dał jej jednak prezent - starą śliczną chińską monetę, którą Svietlana zawiesiła sobie na rzemyku i nosiła jako wisiorek codziennie od tamtego dnia.
Nieznajomy powiedział również, że idzie do Mekki, więc Svietlana miała nadzieję, że może spotka go w jego drodze powrotnej.
Jednak czekało na nią tutaj duże rozczarowanie. Dni, tygodnie, miesiące mijały, życie toczyło się dalej, a on nie wracał. Jedynym dowodem na to, że nie był snem była moneta na jej szyi. Początkowo dużo o nim myślała. Z czasem zaczęła wymyślać możliwe historie o tym, gdzie teraz jest i co się dzieje w jego życiu. Stał się dla niej kimś podobnym do matki - wyidealizowaną dziecięcą fantazją, do której odwoływała się, kiedy w życiu czuła się smutna, albo samotna.
Kiedy Svietlana miała 10 lat, razem z ojcem ruszyli w dalszą drogę. Tym razem jednak już bez tak długich przystanków. Następne 3 lata spędzili praktycznie cały czas w podróży.
Przez ten czas dziewczynka zdążyła zwiedzić sporą część ówczesnych ośrodków rozwoju - Królestwo Anglii, Imperium Osmańskiego, kilka razy zaczepili o rodzime Carstwo Rosyjskie -, poznać tamtejszych ludzi, kulturę i, co pewnie najważniejsze, języki.
Angielski opanowała bardzo szybko, ponieważ w porównaniu z arabskim, czy rosyjskim był dziecinnie prosty. Problem miała jedynie z wymową. Zarówno mówiąc po angielsku, jak i po arabsku, którym posługiwała się przecież na co dzień przez prawie pięć lat, nie potrafiła wyzbyć się śpiewnego rosyjskiego akcentu. Nie miała również takiego zamiaru. Był dla jej ucha bardzo przyjemny i chciała pozostawić go w swojej mowie tak długo, jak tylko jej się uda.
Po trzech latach nieprzerwanych podróży, osiedli w końcu z ojcem na dłużej w Toledo w Królestwie Hiszpańskim. Pierwotny zamysł był taki, żeby zostać tam tylko rok, ale tym razem plany nie wypaliły.
Niedługo po czternastych urodzinach Svietlany, do ich domu zawitał znajomy jej człowiek imieniem Monte Lobo - jeden z młodszych wspólników ojca, który w tamtej chwili miał może 27 lat.
Dziewczyna całkiem się ucieszyła, ponieważ od dawna nie miała już towarzystwa, a Monte był dla niej zawsze miły i przyjazny. Złapała go więc w drzwiach i zapytała, czy będzie mogła coś mu później pokazać. Mężczyzna uśmiechnął się, pogłaskał ją po głowie i powiedział, że kiedy tylko rozmówi się z jej ojcem, to on będzie miał jej niespodziankę do pokazania.
Ciężko o bardziej skuteczne uruchomienie jej ciekawości. Svietlana nie potrafiąc jej powstrzymać, wdrapała się na drzewo rosnące przy ojcowskim gabinecie, żeby podsłuchać, o czym rozmawiają. Niestety jej hiszpański był wtedy na bardzo niskim poziomie, a mężczyźni mówili płynnie i szybko, więc udało jej się wyłapać dosłownie kilka słów. "Miłość", "szybko", "czas", "dużo", oraz własne imię powtarzane w kółko i w kółko przez obie strony. Nic z tego nie zrozumiała, więc zaryzykowała zajrzenie do pokoju, kiedy oba głosy umilkły na dłuższą chwilę.
Zobaczyła ojca, który drapie się po głowie w zamyśleniu, oraz Monte stojącego przed nim z przejętą mina. Nie było to jednak nic nadzwyczajnego. Monte, jak zresztą wszyscy Hiszpanie, których Svietlana miała okazje poznać, miał przejętą minę przez znacznie większą część swojego życia.
W końcu ojciec pokiwał głową w geście zgody, na co Monte zareagował radosnym okrzykiem i zarzuceniem mu ramion na szyję. Również zupełnie normalna scena w tej kulturze. Svietlana zrozumiała, że o czymkolwiek mężczyźni rozmawiali, ojciec się zgodził, więc zeszła z drzewa jak najszybciej i poszła czekać na wytłumaczenie na dziedziniec.
Niedługo po niej przyszedł Monte w asyście ojca. Ten drugi patrzył na nią uważnie, a Svietlana wstała oczekując wyjaśnień.
- Svietlano, jesteś już dużą dziewczynką, prawda? Czternaście lat to dość szanująca się liczba - powiedział ojciec, na co Svietlana zareagowała dumnym uśmiechem. Bardzo lubiła, kiedy traktował ją jak dużą osobę, którą faktycznie całkowicie się czuła.
- Dlatego właśnie zdecydowałem się przyjąć tą zaskakującą prośbę, z którą przyszedł dzisiaj do mnie nasz wspólny przyjaciel, Monte.
Svietlana czekała w niepewności i ekscytacji aż ojciec powie w końcu, o co dokładnie chodzi.
- Svietlano. Monte poprosił mnie przed chwilą o Twoją rękę.
O jej rękę? Chyba nie do końca zrozumiała. Czy to oznaczało, że Monte miałby zostać jej mężem?
Spojrzała na mężczyzn lekko skołowana, co zostało przyjęte rozbawionym uśmiechem na obu twarzach.
- To znaczy, że zostaniesz moją żoną, Lano - powiedział w końcu Monte łamaną angielszczyzną.
A więc jednak. Ta informacja spadła na nią bardzo nagle. Nie spodziewała się zupełnie i nie miała zielonego pojęcia, jak zareagować. Mimo że cały czas powtarzała, że chce przestać być traktowana, jak dziecko, to w tej właśnie chwili nie miałaby nic przeciwko, żeby jej sielanka przed życiem dorosłym potrwała jeszcze trochę dłużej.
Nie chciała jednak urazić uczuć, ani ojca, ani tym bardziej Montego, więc uśmiechnęła się i najlepiej, jak tylko potrafiła odegrała ekscytację.
Od tamtego słonecznego popołudnia wszystko ruszyło jakby w przyspieszonym tempie. Svietlana nawet się nie zorientowała, a już chodziła z narzeczonym na codzienne spacery ucząc się tym samym języka i przymierzała suknię, którą miała włożyć na ślubnym kobiercu. To wszystko było dla niej dosłownie, jak mrugnięcie oka. Pierwsze mrugnięcie.
Po drugim stała już na ołtarzu i deklamowała przysięgę, a następnie tańczyła ze swoim mężem - MĘŻEM - pierwszy taniec na weselu.
Potem nadeszła noc poślubna, która była dla niej chyba najdziwniejszym doświadczeniem z całego tego okresu. Na Montego zawsze patrzyła, jak na starszego brata. A teraz miała z nim iść do łoża? To było zdecydowanie dziwne i idąc za radą będącej już wtedy na skraju życia Aarify, napiła się przed wszystkim dużo wina. Tak więc zgodnie z prawdą może powiedzieć, że nie pamięta z tamtej nocy wiele. Ale Monte wydawał się być bardzo zadowolony następnego ranka, więc doszła do wniosku, że chyba wykonała swoje zadanie, jak należy.
Bycie żoną w tak młodym wieku, kiedy czuła się raczej jeszcze dziką dziewczynką, niż poważną kobietą, nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń. A z czasem zaczęło być jeszcze gorzej. Monte, początkowo bardzo kochający i ciepły, po niedługim czasie zdawał się nią zupełnie znudzić i zaczął się z nią spotykać już jedynie w łożu małżeńskim, kiedy akurat miał na nią ochotę. Resztę nocy spała sama, podczas, gdy on biegał po okolicznych domach uciech i rozglądał się za bardziej egzotycznymi, niż ona kobietami. Jeśli oczywiście czternastolatkę można w ogóle nazwać kobietą.
Spędzał również coraz więcej czasu z jej ojcem. Postanowili połączyć siły i wspólnie założyli bardzo dochodową spółkę.
Patrząc na to z perspektywy czasu, Svietlana domyśliła się, że Monte tak naprawdę nigdy jej nie kochał i nie chciał jej ręki. Była jedynie najprostszym dojściem do bogactwa i sprawności kupieckiej ojca. A Hiszpan postanowił to wykorzystać.
Dobrze przynajmniej, że tak szybko przestał zabiegać o jej względy i okazywać fałszywe uczucia, bo dziewczyna nie zdążyła się nawet do niego przywiązać, o jakimkolwiek zakochaniu nie wspominając.
Gdy skończyła szesnaście lat, jej mąż podjął decyzję o zmianie miejsca zamieszkania. Skuszony łatwym zarobkiem w koloniach na Nowym Kontynencie zadecydował, że tam właśnie zamieszkają. Ojciec wyraził zgodę, sam jednak postanowił pozostać w Hiszpanii, gdzie udało im się już rozkręcić naprawdę dochodowy biznes. Svietlany nikt o zdanie nie zapytał. Powiedziano jej jedynie, że miasto, do którego się przeprowadzają nazywa się Lima i kazano się przygotować do drogi.
Dziewczyna spędziła następny miesiąc czytając o Nowym Świecie, który szybko bardzo ją zafascynował. Udało nawet jej się nastawić do wyprawy bardzo pozytywnie. Dodatkowym argumentem przemawiającym na korzyść Limy był fakt, że Tajemniczy Pielgrzym (jak zaczęła w pewnym momencie nazywać mężczyznę spotkanego lata temu na trakcie w Al-Ubajjid) mówił, że mimo, iż zwiedził cały obecnie znany ludziom świat, Nowy Kontynent podobał mu się najbardziej. A skoro jemu się podobał, to nie mógł być aż taki zły, prawda?
Wyjeżdżając z Toledo bardzo starała się zachować codzienną pogodę ducha. Nie było to jednak proste zadanie, ponieważ był to dla niej dość trudny okres.
Jej stosunki z mężem przeszły ze stanu wzajemnego ignorowania się do wiecznych kłótni. Mężczyzna coraz częściej powtarzał, że skoro są razem już od tak długiego czasu, powinni mieć przynajmniej dwójkę, albo nawet trójkę dzieci, tymczasem u nich, mimo wzmożonej w ostatnim czasie aktywności małżeńskiej, nie było nawet żadnego w drodze. Monte robił Svietlanie z tego powodu coraz więcej wyrzutów. Dziewczyna za to nie miała pojęcia, co właściwie mogłaby robić lepiej. Nie kontrolowała przecież tego, jak płodna była. Mężczyzna powtarzał, że na pewno działa na to jej umysł. Nie zachodzi w ciążę, bo nie chce w nią zajść. Drugie stwierdzenie było prawdą, ale przecież nie mogła tego naprawić. Nie chciała mieć z nim dziecka i koniec. Nie ważne, jak by na nią nie krzyczał, i tak nie mógł tego zmienić.
Jakby tego było jeszcze mało, na kilka tygodni przed ich wyjazdem do Limy, Aarifa zmarła. Niespodziewanie, we śnie, bez pożegnania, co bolało Svietlanę jeszcze bardziej. Chciałaby chociaż dostać szansę na powiedzenie ukochanej nauczycielce, ile jej zawdzięcza i jak jest jej za to wdzięczna. Nie dostała jednak nawet chwili na żałobę, ponieważ wszyscy byli wtedy w ferworze ostatnich przygotowań przed podróżą. Nie było na to czasu. Svietlana skończyła płacząc za kobietą cicho samotnymi nocami, które Monte spędzał na zabawach.
Gdy w końcu dotarli do Limy, nastawienie męża do niej ponownie uległo zmianie. Jego paląca potrzeba potomstwa najwyraźniej została rozmyta przez kilometry słonej wody, które pozostawili za sobą.
To, albo mężczyzną wstrząsnęła ilość pięknych egzotycznych kobiet naokoło. Zdawał się zupełnie zapomnieć o istnieniu młodej żony, na co ta w najmniejszym stopniu nie narzekała. On skupiał się na kobietach, ona na mieście. Poznawała ludzi, rozmawiała z nimi, starała się doświadczać jak najwięcej.
W takim układzie minął im kolejny rok. Svietlana co prawda tęskniła za tatą i Aarifą, ale nie planowała się skarżyć świadoma, że to i tak nic by nie zmieniło. A jeśli, to na gorsze.
Dobrze zrobiła, bo powód do tego znalazł się dopiero w połowie drugiego roku ich pobytu w Nowym Świecie.
Wśród służby wybuchła epidemia. Na straszną chorobę zapadał każdy po kolei. Svietlana nie do końca orientowała się, co się dzieje, do momentu, w którym nie zobaczyła Leo - jednego z zaprzyjaźnionych parobków leżącego w łóżku z wysoką gorączką i charakterystycznymi owrzodzeniami na twarzy i dłoniach. Rozpoznała chorobę od razu. W Sudanie można było się z tym spotkać bardzo często, kiedy zawędrowało się do biedniejszych dzielnic, co zdarzyło jej się kilka razy.
Przerażona próbowała ostrzec męża przed zagrożeniem, ale ten nie chciał słuchać. Bagatelizował sprawę cały czas powtarzając, że dopóki nie utrzymują kontaktu z chorą służbą, są bezpieczni. Ale nie byli. I Monte boleśnie się o tym przekonał.
Kiedy leiszmanioza dopadła również jego, Svietlana nie widząc innej drogi ratunku, odcięła się od wszystkich w swoich pokojach i napisała list do ojca z błagalną prośbą o przyjazd.
Był to dla niej okres pełen strachu. Dziewczyna zgadzała się na kontakt jedynie z osobami, które nie miały żadnych syndromów chorobowych i tylko na minimalną konieczną ilość czasu.
Któregoś dnia służąca przyszła do niej z informacją, że Monte zmarł kilka godzin przed świtem. Dziewczyna była wtedy jednak tak pochłonięta strachem i obawą przed zarażeniem, że nawet nie zastanowiła się nad tym, czy śmierć męża zrobiła na niej jakiekolwiek wrażenie. Po prostu przyjęła to, jak informację o pogodzie - neutralnie.
Po jakimś czasie pojawił się w końcu ojciec, który uwolnił całą służbę pozostałą jeszcze w posiadłości, a córkę zabrał jak najszybciej na statek odcinając ją tym samym od zatrutego domostwa.
Tak więc mając niecałe osiemnaście lat, Svietlana znowu zamieszkała z ojcem, już jako wdowa na ponownym wydaniu.
Nie zajmowała się tym jednak przez dość długi czas. Ani ona, ani ojciec z resztą, który był teraz w całości oddany pracy. Svietlana z kolei cieszyła się, że znowu może być z nim i zwiedzać świat. Tak właśnie chciała spędzać życie. Nie potrzebowała małżeństwa, nie potrzebowała dzieci, ani nawet stałego domu. Jedyne czego potrzebowała, to wolność i przygoda, jakie zapewniało kupieckie życie. Jakże zaczęła wtedy żałować, że nie jest mężczyzną i nie może przejąć po ojcu interesu, albo, kto wie, może nawet rozpocząć swojego własnego jeszcze za jego życia.
Po dwóch latach błąkania się z miejsca na miejsce, nastąpił kolejny okres, kiedy osiedli gdzieś na dłużej.
Tym razem padło na Francję. Kraj, który Svietlanie od początku nie przypadł do gustu, a późniejsze wydarzenia jeszcze dodatkowo spotęgowały negatywne uczucia, jakimi go darzyła.
Nadużywanie przez ojca niektórych trunków, Svietlana zauważyła już wcześniej. Prawdopodobnie po powrocie z Limy. Aczkolwiek to Francja była miejscem, w którym przyjęło to formę realnego problemu. Ojciec zaglądał do kieliszka, bądź butelki praktycznie codziennie, a z czasem nawet kilka razy dziennie. Zaczął również być dość agresywny. Czy to kiedy pił, czy kiedy nie pił. Zaczął się po prostu na córce wyżywać i traktować ją coraz gorzej.
Po jakimś czasie przytyki i obelgi stały się codziennością. Bardzo rzadko posuwał się do agresji fizycznej, ale dla Svietlany - dziecka od zawsze wychowywanego bezstresowo - to i tak była wielka zmiana, z którą nie do końca wiedziała, jak ma sobie radzić.
Strach i uległość względem takiego zachowania zostały jednak szybko przefiltrowane przez jej silny i można by wręcz rzec butny charakter, co wynikło wewnętrznym buntem. Szala przelała się w momencie, w którym ojciec w jej dwudziestym trzecim roku życia powiadomił ją, że czas na zamążpójście topnieje szybciej, niż śnieg na wiosnę i jeśli szybko sobie kogoś nie znajdzie, skończy jako samotna wdowa. “A tego by przecież nie chciała”. Wraz z tą informacją ojciec przekazał jej, że zgłosił się po jej rękę pewien kandydat. Jeden z jego starych przyjaciół z dalekich Chin. Gdy usłyszała imię i nazwisko, krew jej w żyłach zamarzła z przerażenia.
Jiyun Shii był człowiekiem, który w historiach ojca zawsze jawił się jako osoba z natury brutalna i raczej porywcza. Poza tym, już od lat borykał się z plotkami, jakoby wodzi wzrokiem za wszystkim, co ledwo z kołyski wyrosło i nie szczędzi dotyku, jeśli jakaś mała rusałka, lub wodnik bardzo mu przypadną do gustu. Kolejne żony z kolei, bo miał ich już według informacji Svietlany, około trzech, traktuje gorzej, niż najgorszą służbę.
Svietlana nie była w stanie zrozumieć, dlaczego ojcu w ogóle mogłoby przejść przez myśl, żeby wydać ją za kogoś takiego, jak Jiyun. Długo błagała go, aby zmienił zdanie, ale mężczyzna był nieugięty. Cały czas powtarzał, że powinna być wdzięczna za to, że w ogóle udało mu się znaleźć dla niej męża i nie skończy w tym świecie po jego śmierci samotnie. Nie była w stanie tego zrozumieć. To prawie tak, jakby nadal w jego oczach nie potrafiła się o samą siebie zatroszczyć i sobie poradzić, co przecież w żadnym stopniu nie było prawdą.
Po długich bojach w końcu zrezygnowała z prób przeforsowania swoich racji. Nie zrezygnowała jednak z oporu. Poczuła się potraktowana, jak nieatrakcyjny przedmiot w kupieckim inwentarzu ojca, który udało mu się komuś opchnąć za jakieś śmieszne pieniądze, ale mimo to jest zadowolony, że w ogóle dał radę się go pozbyć. Tak się czuła i nie podobało jej się to w najmniejszym stopniu.
Ułożyła plan ucieczki, który miała zamiar zacząć wprowadzać w życie, kiedy tylko uzna, że nadszedł odpowiedni czas.
Los jednak chciał, że zanim przyszło co do czego, bawiąc na jednym z niewielu bankietów, na które jeszcze ją i ojca zapraszano, ku swojemu zdumieniu, ponownie wpadła na Tajemniczego Pielgrzyma. Podszedł do niej jak gdyby nigdy nic i z uśmiechem zaoferował kieliszek. Nie rozpoznała go od razu. On jej początkowo również nie, ale na pewno potrzebował na to znacznie mniej czasu. W końcu jednak oboje zorientowali się skąd się znają i wreszcie, po prawie piętnastu latach, się sobie przedstawili. I tak Tajemniczy Pielgrzym zmienił się w jej głowie w Lu.
Mężczyzna wydawał jej się nic, a nic nie zmienić. Co prawda wiedziała, że to niemożliwe, ale tak jej się wtedy wydawało. Dopiero później miała zrozumieć, że faktycznie miała rację, a Lu nie postarzał się przez tę piętnaście lat ani jednego dnia. A przynajmniej jego ciało tego nie zrobiło.  
Podczas rozmowy z nim nie była w stanie wyzbyć się tej dziecięcej ufności, jaką obdarzyła go na pylnym trakcie pielgrzymkowym do Mekki. Wyznała mu więc wszystko, co wtedy leżało jej na sercu, wierząc, że być może Lu będzie w stanie jej pomóc. Choć wiedziała, że to najpewniej niemożliwe.
Nie przeliczyła się jednak. Mężczyzna podczas tej rozmowy był bardzo tajemniczy i nie powiedział jej nic dokładnego, ale ku jej radości, przyznał, że owszem, może i chce jej pomóc. A właściwie jego przyjaciele mogą. Svietlanie nie udało się jednak wyciągnąć z niego, o czym dokładnie mówi.
Przestrzegał ją za to, że rozwiązanie, które zostanie jej zaproponowane będzie od niej wymagać "całkowitego zarzucenia swojej natury, a dla wielu staje się później przekleństwem bardziej, niż faktycznym ratunkiem". Nie ważne jednak, czego by wtedy nie powiedział, Svietlana i tak zgodziłaby się na każdy warunek. Była wtedy bardzo zdeterminowana uniknąć smutnego losu, jaki szykowało jej Przeznaczenie. Gotowa była zrobić wszystko.
Lu chciał, żeby podała mu dokładną trasę, jaką będą pokonywać w Chinach. Wyrecytowała mu z pamięci wszystkie większe miasta, w których mieli się zatrzymywać.
- Więc wypatruj nocnych wędrowców na postojach - powiedział tajemniczo, a ona obiecała dokładnie to robić.
Nadal co prawda zupełnie nie wiedziała, o czym mowa, ani w co dokładnie się wpakowała, ale w tamtym momencie nie obchodziło jej to w najmniejszym stopniu. Liczyło się tylko to, że ucieknie Przeznaczeniu i będzie mogła w końcu przejąć kontrolę nad swoim życiem. Tego przecież chciała.
W maju 1466 roku - około rok po rozmowie z Lu - Svietlana razem z ojcem przekroczyła granicę Chin wjeżdżając do nich tuż obok Mongolii.
Była to ich ostatnia wspólna podróż i zdecydowanie nie można było nazwać jej przyjemną. Ich stosunki przez ostatni czas znacznie się ochłodziły i nie potrafili już znaleźć nic pocieszającego we wzajemnym towarzystwie.
Na każdym postoju, Svietlana zgodnie ze złożonym rok wcześniej słowem, wypatrywała “nocnych wędrowców”, kimkolwiek ci mieli być. Tego nie wiedziała, ale liczyła na to, że gdy jednego zobaczy, zorientuje się, że to on.
Tutaj również się nie przeliczyła. Gdy zatrzymali się w Xi’a - największym jak dotąd chińskim mieście, jakie zdarzyło im się odwiedzić i dziewczyna swoim normalnym zwyczajem wyglądała przez okno w ciemną noc, zobaczyła podejrzany kształt. Wydał jej się kobiecy, ale nie była pewna. Po chwili okazało się, że to faktycznie jest kobieta. Stała po drugiej stronie ulicy i zdawała się również jej przyglądać. Kiedy Svietlana to zauważyła kobieta machnęła do niej ręką w przywołującym geście.
“A więc się zaczyna” pomyślała schodząc szybko i cicho na dół. Przeszła przez ulicę rozglądając się już mniej pewnie. Chojraczyć było zdecydowanie łatwiej w ciepłym pokoju wyglądając przez okno, niż na chłodnej ulicy mając przed sobą zupełnie nieznajomą osobę. Podeszła jednak do kobiety i spojrzała na nią z zainteresowaniem. Ta uśmiechnęła się przyjaźnie. Wyglądała na miejscową.
- Wybacz, ale w jakim języku mogę z Tobą rozmawiać? - zapytała Svietlana po rosyjsku orientując się, że będzie miała spory problem, jeśli kobieta mówi na przykład tylko po chińsku, którego ona wtedy nawet nie zaczęła się jeszcze uczyć.  
Kobieta jedynie wzruszyła ramionami lekko, nadal się do niej uśmiechając.
- W jakim chcesz, chociaż zakładam, że wolisz rodzimy. A więc rosyjski - odpowiedziała z idealnym wręcz akcentem.
- Jesteś przyjaciółką Lu? - Svietlana, jak zwykle, nie potrafiła pohamować uśmiechu słysząc swój ukochany język.
Nieznajoma skinęła głową, po czym powiedziała:
- Mogę Ci dać to, czego pragniesz, Svietlano. Staniesz się niezależna od ojca oraz niedoszłego męża. Przejmiesz kontrolę nad swoim życiem. Ale musisz wiedzieć, że cena jest wysoka, a decyzja nieodwracalna. Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?
Svietlana co prawda nadal nie wiedziała o czym mowa, ale i tak była zdecydowana. Pokiwała głową patrząc na kobietę pewnym spojrzeniem.
- Jestem pewna. Zróbmy, co trzeba.
Z tymi słowami poczuła, jak kobieta wciąga ją w boczną uliczkę znajdującą się tuż obok nich. Do tej pory nie zwróciła na nią uwagi, a teraz została oparta o boczną ścianę jednego z domów, a kobieta odchyliła jej głowę lekko, po czym ugryzła ją w szyję. Svietlana zupełnie nie wiedziała, co się dzieje, ale poczuła, jak uginają się pod nią kolana przez utratę krwi. Pewnie by upadła, gdyby nie żelazny uścisk kobiety. Nie zdążyła się jednak zdziwić, skąd w niej tyle siły, ponieważ jej mózg już po chwili zaczął balansować na granicy świadomości. Gdy poczuła, że już prawie wszystkie siły opuściły jej ciało, kobieta oderwała się od niej, a po chwili przyłożyła jej do ust własny nadgarstek. Coś powiedziała, ale Svietlana nie zarejestrowała, co to było. W bezwarunkowym odruchu, zaczęła pić krew, która z jakiegoś jej nie znanego powodu spływała jej prosto na usta z nadgarstka kobiety. Chwilę później już straciła przytomność.
Jak przez mgłę pamięta późniejsze budzenie się w konwulsjach bólu i krzykach. Gdyby nie wiedziała, jak wygląda przemiana, prawdopodobnie nie byłaby nawet pewna, czy to stało się naprawdę, czy nie.
Gdy w końcu się przebudziła faktycznie, zobaczyła, że znajduje się w obcym sobie pokoju. Wszystko było kolorowe i boleśnie wyraziste. Nie tylko widok. Zapachy, które ją otaczały, materiał pod nią. Wszystko było jakby dwa, albo nawet trzy razy bardziej.
Rozglądała się naokoło zdumiona nowymi doznaniami, ale magia momentu skończyła się w chwili, w której spróbowała przełknąć ślinę. Poczuła wtedy palący głód i pragnienie. Palące do tego stopnia, że sprawiały jej wręcz fizyczny ból. Zaczęła rozglądać się naokoło za czymś, co mogłoby jej pomóc.
W tym momencie do pomieszczenia weszła ta kobieta, którą spotkała w nocy. Kiedy to właściwie było? Zorientowała się, że nie ma pojęcia, jaki dzisiaj jest dzień, ani ile czasu minęło. Nie wiedziała nawet, jaka jest pora doby, bo w oknach wisiały ciężkie zasłony odgradzające ją zupełnie od świata zewnętrznego.
Wszystko to jednak straciło jakiekolwiek znaczenie, kiedy zobaczyła, że kobieta bez wysiłku ciągnęła za sobą nieprzytomnego dorosłego mężczyznę.
- Proszę, jedz - powiedziała z uśmiechem podając jej człowieka. Svietlana nie zrozumiała, o co jej chodzi, ale zanim zapytała, jej ciało zadziałało instynktownie. Złapała mężczyznę odchyliła jego głowę i wgryzła się w jego szyję.
Zdolność myślenia odzyskała dopiero w momencie, w którym upuściła na podłogę białe zwłoki bez choćby kropelki krwi w żyłach. Nadal czuła głód, ale nie dominował już w tak dużym stopniu.
- Co się stało? - spytała Svietlana patrząc na kobietę bez zrozumienia.
Ta przysiadła przy niej i, gładząc ją w matczynym geście po włosach, opowiedziała jej o wszystkim. Przedstawiła się jako Liyang - przyjaciółka Lu, której ten powiedział, że Svietlana mogłaby chcieć zostać jej córką. Powiedziała czym jest i czym stała się również Svietlana. Początkowo było jej bardzo ciężko uwierzyć we wszystko, co słyszała. W trakcie historii jednak informacje zaczynały nabierać coraz więcej sensu i kiedy kobieta skończyła już mówić, Svietlana nie była w stanie zakwestionować czegokolwiek z tego, co usłyszała.
Cóż. Jeśli zamiana w dziecko nocy była naprawdę jedynym sposobem na ucieczkę przed Przeznaczeniem, to niech i tak będzie. Szybko się z tym pogodziła.
Następne dni zeszły im na nauce podstawowych czynności.
Liyang musiała Svietlanę nauczyć jeść, wyperswadować, czego należy unikać, oraz pokazać, jak właściwie wygląda wampirze życie.
Był to ten jeden jedyny raz w jej życiu, kiedy przyjęła wszystkie zasady takimi, jakie były nie kłócąc się o żadną i nie próbując nic zmieniać w trakcie. I szczerze mówiąc, to była dla niej chyba jeszcze większa nowość, niż zmiana gatunku.
Kiedy Svietlana opanowała już podstawy, obie kobiety wyruszyły w podróż na zachód.
Dla Svietlany kolejnym, tym razem znacznie przyjemniejszym szokiem było zainteresowanie, jakie obie wzbudzały. Nie doświadczyła tego do tej pory, ponieważ zawsze podróżowała pod męskim okiem, a teraz, bez niego, wszystkie inne męskie spojrzenia zostały zwrócone na nią. Nie mogła powiedzieć, że jej się nie podobało.
Skupiała się oczywiście, głównie na nauce tego, co Liyang jej przekazywała, ale w wolnych chwilach coraz częściej siadywała i pozwalała mężczyznom się otaczać i zabiegać o jej względy. Jednym okazywała ich więcej, innym mniej.
Liyang nie protestowała, tak długo, jak poświęcała odpowiednią ilość czasu na naukę i ćwiczenia.
Svietlana szkoliła się w szybkości, sprawności i sile pod okiem matki. Dowiadywała się również coraz więcej o wampirzych zwyczajach i zasadach panujących w tej społeczności.
Informacja o istnieniu czegoś takiego, jak Rada trochę zabiła w niej poczucie wolności, które ogarnęło ją po przemianie. Nie oponowała oczywiście przed byciem w niej zarejestrowaną, zwłaszcza, że zdawało się, że Liyang sprawiała wrażenie, jakby nawet przez myśl nie przeszło, że mogłaby mieć cokolwiek przeciwko. Zdawała sobie sprawę, że prawdopodobnie Rada jest konieczna i robi dużo dobrego, ale Svietlana znacznie bardziej wolałaby być samotnym strzelcem zdanym całkowicie na siebie i przez nikogo, oprócz matki, nie wspieranym i nie ogranicznanym.
Około pół roku po przemianie, gdy przemierzały Indie, zatrzymały się na dworze pewnego bogatego człowieka. Nie znały go, ani nie były zapowiedziane, ale dla Liyang nie było to problemem. Wystarczyła wymiana dosłownie dwóch zdań, a mężczyzna już potraktował je, jak dawne przyjaciółki. Svietlanę zawsze bawiło, jak łatwo Liyang mogła operować śmiertelnikami.
Zostały ugoszczone jedzeniem, piciem oraz muzyką, a podczas posiłku, Chandraj - bo tak nazywał się ich gospodarz - zadbał o to, aby dostały wszystko, co najlepsze. W pomieszczeniu oprócz nich i służby, znajdowało się również wiele kobiet, które, jak się Svietlana zorientowała, wszystkie do niego należały. Nie potrafiła przez to powstrzymać niechęci do mężczyzny i możliwe, że potraktowała go bardziej oschle, niż powinna. Chandraj traktował swoje żony okropnie, a na ciałach każdej zobaczyła mniej lub bardziej świeże ślady oparzeń.
Jej nienawiść do niego jednak osiągnęła swoje apogeum w momencie, w którym jedna z kobiet - piękna brunetka o wielkich inteligentnych oczach - podniosła na nią wzrok mimo zakazu męża.
Mężczyzna zerwał się wtedy i, ku jej przerażeniu, przypalił kobietę na ich oczach. Nie rozumiała słów, które wtedy krzyczał, ale zupełnie jej to nie obchodziło. Znienawidziła go w tym momencie, a kobiecie współczuła niezmiernie. Czuła się okropnie z tym, że zarówno ona, jak i Liyang mogłyby jej pomóc bez choćby cienia wysiłku, a jednak siedziały i biernie obserwowały tragedię kobiety.
Tej nocy, kiedy już udały się z Liyang do pokoi, przyszła do niej i zaczęła ją prosić, żeby zmieniła również tą biedną żonę i uczyniła swoją córką. Początkowo matka nie chciała się zgodzić powtarzając, że przecież na świecie są miliony kobiet, które dzielą los tej nieszczęśnicy. Svietlana jednak nie dawała za wygraną i powtarzała, że jeśli ona, która była jedynie takim losem zagrożona, zasługiwała na pomoc, to kobieta, dla której codziennością są takie katusze, zasługuje na nią tym bardziej. W końcu udało jej się kobietę przekonać i Liyang poszła do pokoju kobiety.
Svietlana sama została przemieniona może pół roku temu, więc wspomnienia bólu i katuszy były jeszcze bardzo świeże. Nie potrafiła jednak współczuć krzyczącej kobiecie wiedząc, że to jedyny sposób na ratunek. Jej krzyki jednak bardzo przestraszyły małą dziewczynkę, którą Svietlana wzięła za córkę nowej siostry. Tak więc przez całą jej przemianę starała się jak najlepiej piastować dziecku, co zaskakująco jej się spodobało. Dziewczynka była śliczna. Szkoda, że nie mogły jej wziąć ze sobą.
Kiedy konwulsje dobiegły końca, udało jej się szybko małą uśpić, a potem usiadła razem z Liyang koło swojej siostry i zaczęła jej się przyglądać. Niewątpliwie była piękna, chociaż jej ciało poznaczone było licznymi poparzeniami. Svietlana jednak postanowiła spróbować coś na to zaradzić i wpadła na pomysł pokrycia ich henną.
Dla Samiry - czy też Ishani - godziny po przemianie były z pewnością znacznie bardziej burzliwe, niż dla Svietlany. Kobieta wpadła w prawdziwy szał i Svietlana musiała przyznać, że w pewnym momencie zaczęła jej się odrobinę obawiać. Sama zabiła tej nocy wielu ludzi, ale do furii i okrucieństwa Samiry było jej zdecydowanie daleko. Mogła sobie tylko próbować wyobrazić, co spotkało tą kobietę za życia, że zareagowała aż tak mocno.
Po tym wszystkim, czego dokonały w Indiach, wyjechały z Imperium Osmańskiego i wróciły do Chin, gdzie zamieszkały w jednej z posiadłości Liyang.
Chiny były bardzo piękne i chociaż nadal kojarzyły jej się z powodem, dla którego porzuciła poprzednie życie, to szybko przestało jej to przeszkadzać. Krajobraz był wręcz bajkowy, ludzie mili, a język niesamowicie zabawny. Svietlana nie rozumiała, jakim cudem ktokolwiek mógłby chcieć stąd wyjeżdżać.  
Od przyjazdu ich życie toczyło się bardzo spokojnie. Matka uczyła je wszystkiego, co powinny umieć, a one szkoliły się najlepiej, jak tylko potrafiły.
Niedługo, po rozpoczęciu treningu Svietlana odkryła w sobie umiejętność, którą zawsze tak podziwiała u Liyang. Hipnoza była czymś stworzonym dla niej i od tego momentu poświęciła się w całości, aby opanować ją tak dobrze, jak tylko mogła być w stanie.
Innych rzeczy, których uczyła ich matka również starała się nie ignorować. Nic jednak nie dawało jej takiej satysfakcji, jak właśnie hipnoza.
Miała również często okazję do trenowania jej. Często wychodziła z domu i rozmawiała z ludźmi. Jej uwadze nie mogła ujść atencja, jaką śmiertelnicy ją obdarzali. A już zwłaszcza mężczyźni. Z dnia na dzień podobało jej się to coraz bardziej.
Stopniowo zaczęła robić z tego coraz większy użytek. Początkowo dość nieśmiało, z czasem jednak kolejni adoratorzy zaczęli zamieniać się w kolejnych kochanków. Każdy następny głupszy i bardziej w nią zapatrzony od poprzedniego. Na nich hipznozę Svietlana trenowała najczęściej.
Jej zachowanie co prawda spotkało się z dużym potępieniem ze strony siostry, Liyang jednak powtarzała, że każdy odkrywa siebie na swój sposób i jeśli ona uważa, że ten jest odpowiedni, to matka nie ma prawa jej tego zabraniać.
Tak więc Svietlana swoją zabawę kontynuowała zapędzając się coraz dalej i dalej.
Niesamowite było dla niej, jak prości i przerażająco głupi potrafią być mężczyźni. Cały szacunek, który do nich budowała całe swoje życie, zaczął bardzo szybko topnieć praktycznie do zera.
Przez lata życia z Liyang, zaczął to być dla niej coraz większy problem. Brakowało jej pokory, którą miała w sobie siostra i świadomość potęgi, jaką zdobyła i rozwijała zaczynała ją coraz bardziej ogarniać. Nigdy nie przekroczyła pewnych narzuconych przez matkę, a pośrednio również Radę granic, ale była tego zdecydowanie bliższa, niż chciałaby przyznać.
Jej zachłyśnięcie się potęgą doprowadziło do kilku bardzo nieprzyjemnych sytuacji, żadna jednak nie skończyła się bardzo poważnie. Czasem po prostu miała szczęście, ale częściej był to wynik jedynie szybkiego myślenia matki.
Svietlana prawdopodobnie nigdy nie zeszłaby z tonu i rozpędzała się w stronę katastrofy coraz szybciej, gdyby nie tragedia, która dopadła siostry niedawno.
Śmierć Liyang na nie obie spadła, jak grom z jasnego nieba i uświadomiła jej, że nieważne, jak potężna nie będzie, ludzie, mężczyźni i tak nigdy nie będą zupełnie bezbronni w kontakcie z nią. Zawsze istnieje choćby cień szansy, że przy odpowiednich okolicznościach będą w stanie ich pokonać.
Tak, jak stało się to tej nocy, gdy spłonął ich dom, oraz zginęła matka. Nadal ciężko jest jej w to uwierzyć i przechodziła to bardzo ciężko. Po raz pierwszy od bardzo dawna poczuła się w świecie zagubiona i niepewna.
Po przyjeździe do Londynu znacznie się uspokoiła i chociaż nie planuje całkowicie rezygnować ze swoich zabaw, to teraz z pewnością będzie znacznie ostrożniejsza. W końcu nie ma już mądrej matki, która uratuje sytuację w razie katastrofy.

Charakter:
Svietlanę bardzo rzadko można zobaczyć bez uśmiechu. Zawsze tak było i prawdopodobnie zawsze będzie.
Do życia od kiedy pamięta podchodzi trochę, jak do gry, albo zabawy. Nie oznacza to, że nie potrafi nic traktować poważnie, ale zdecydowanie ciężko jest to z niej wykrzesać. Zbyt wiele rzeczy ją bawi. Często bardziej, niż powinno.
Taka frywolność może częściowo wynikać z jej głębokiej wiary w Los i Przeznaczenie oraz możliwość konkurowania z nimi.
Fakt, że udało jej się we własnym przekonaniu uciec zarówno przed jednym, jak i drugim, sprawia, że mimo, iż wierzy w nie głęboko, nie obawia się, że zaprowadzą ją kiedyś w jakąś tragedię.
Istnieje pewne indyjskie przysłowie, które mówi “Wszystko kończy się dobrze. Jeśli nie jest dobrze, znaczy, że to jeszcze nie koniec”. I to jest maksyma, z którą od wieków idzie przez życie.
Prawdopodobnie bardzo naiwnie wierzy, że sprawy i problemy mają tendencje same się rozwiązywać, a jeśli Los chce inaczej, wystarczy włożyć w coś odpowiednio dużo pracy i wysiłku i prędzej, czy później rezultat nas zadowoli.
Wobec Ishani Svietlana jest ciepła i kochająca. Siostra zaciekawiła ją już pierwszego dnia, gdy spotkały się w pałacu Chandraja i przez te wieki nigdy się to nie zmieniło. Co prawda wybucha między nimi wiele sporów i nie zgadzają się na wielu płaszczyznach, ale to nie umniejsza wcale miłości i szacunku, jakimi Ishani darzy. Na chwilę obecną jest niezaprzeczalnie najważniejszym elementem jej życia.
Jej stosunek do ludzi kilkukrotnie ewoluował podczas jej życia. Na chwilę obecną jednak wyzbyła się już poczucia wyższości, które towarzyszyło jej przez wiele lat. Do głosu zaczęły dochodzić wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to siedząc na schodach przed domem w Sudanie, w ludziach widziała jedynie kolejne ciekawe historie. Każdy ją fascynował, każdego chciała poznać. Teraz oczywiście to nastawienie nie jest nawet bliskie dzieciństwu, ale zaczęła przyznawać, że od każdego można się czegoś ciekawego dowiedzieć i zaczęła ludzi szanować znacznie bardziej.
Co do mężczyzn, mimo nauczki, jaką dostała w Chinach, nadal nie jest w stanie nie patrzeć na nich pobłażliwie, a momentami nawet z pogardą. Spotkała w swoim życiu zbyt małą ilość wartościowych przedstawicieli tej części społeczeństwa, aby kolejni spotkani zasługiwali w jej oczach na szacunek z góry. Muszą sobie na niego zapracować.
Odwrotnie z kolei jest z kobietami. Tłumacząc najprościej dla Svietlany każdy mężczyzna jest bezwartościowy dopóki nie udowodni, że jakąś wartość posiada, a każda kobieta wartościowa z góry jest, chyba, że wykaże jej, że wcale nie. Może i nie jest to sprawiedliwe, ale świat również taki nie jest, więc wampirzyca nie poczuwa się do żadnych wyrzutów sumienia z tego powodu.

Ciekawostki:
  • Ma 165 cm wzrostu

  • W ciągu swojego życia nauczyła się płynnie mówić po rosyjsku, arabsku, angielsku, hiszpańsku, francusku, oraz chińsku. Nauka języków jest jednym z jej ulubionych hobby i idzie jej dość dobrze

  • Życie w Chinach razem z Liyang i Ishani było jedynym okresem, gdy mieszkała gdzieś dłużej,
    niż 6 lat. Teraz, gdy matka nie żyje, bardzo chciałaby wrócić do życia w podróży. Nie chciałaby nigdzie osiadać na dłużej, niż kilka lat

  • Bardzo chciałaby mieć dziecko. Ale nie takie wampirze (chociaż tym też nie pogardzi i chętnie przyjmie), tylko normalne, ludzkie dziecko. Chciałaby móc je wychować, patrzeć, jak dorasta i staje się wartościowym człowiekiem

  • Planuje kiedyś wrócić do Moskwy i rozpocząć poszukiwania swojej dawnej rodziny. Chciałaby poznać potomków swoich braci, zobaczyć jakimi są ludźmi

  • Pomimo licznych romansów, nigdy do nikogo nie poczuła uczuć romantycznych. Minęło tyle czasu i teraz już prawdopodobnie po prostu trochę boi się obdarzyć kogoś uczuciami. Łatwiej jest się innymi bawić, niż ryzykować, że ją zranią

  • Pomimo tego, że minęło tyle lat, nadal darzy Francję dużą niechęcią. Nie zakłada, że szybko tam wróci. Na szczęście ma całą wieczność na pokonanie awersji do kraju

  • Wywodzi się z linii Longweia

  • Liyang nigdy nie powiedziała jej o istnieniu czegoś takiego, jak dhampiry. Nie wiadomo, czy w ogóle sama o nich wiedziała. Spotykając takiego, Svietlana najprawdopodobniej potraktowałaby go po prostu, jak zwykłego wampira

  • Mało jest w jej życiu rzeczy, których faktycznie się boi. Do wszystkiego raczej podchodzi zbyt lekceważąco. Jej największą (i prawdopodobnie jedyną sprecyzowaną) obawą jest możliwość, że straci kiedyś w jakiś sposób siostrę. Teraz, kiedy Liyang nie żyje, jest to dla niej jeszcze bardziej przerażająca wizja

Svietlana Fitzroy

Svietlana Fitzroy
Tytuł : -
Wiek : 24 lata | 343 lata
Zawód : Nie pracuje
Stan cywillny : Udaje wdowę
Umiejętności : Hipnoza (Przeciętny)
Punkty : 9


https://vampirekingdom.forumpl.net/t733-svietlana-fitzroy https://vampirekingdom.forumpl.net/t734-svietlana-fitzroy https://vampirekingdom.forumpl.net/t735-skrytka-pocztowa-svietlany-fitzroy

Powrót do góry Go down

Svietlana Fitzroy Empty Re: Svietlana Fitzroy

Pisanie by Lady M 24/01/18, 01:24 pm


Karta postaci zaakceptowana!

Od teraz możesz zacząć swoją przygodę na fabule. Pamiętaj, aby założyć tematy pomocnicze jak informator i temat listowny.
A także, uzupełnij profil.  

Życzymy Powodzenia!
Ilość pozostałych punktów: 4
Lady M

Lady M
Zawód : MG na stażu | Admin na pół etatu
Punkty : 0


https://vampirekingdom.forumpl.net/t83-karta-postaci-wzor#130 https://vampirekingdom.forumpl.net/t88-informator-wzory#135

Powrót do góry Go down

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach